Jedziemy przez najstarszy w Argentynie Park Narodowy Nahuel Huapi. Dopiero po kilkunastu kilometrach jest kontrola graniczna, którą szybko przechodzimy. Dzielimy to samo uczucie. Tęskniliśmy…

Ostatni raz byliśmy w Argentynie na Ziemi Ognistej i tak jak nazwa tego obszaru, tak gorące pozostało uczucie do tego olbrzymiego kraju. Jechaliśmy przez najpiękniejszą część Patagonii, ale za granicą zostawiliśmy to coś… Argentyna kupiła nas swoim spokojem, elastycznością, a może też dobrym jedzeniem, na które mogliśmy sobie pozwolić. Powodów jest wiele.

Zachód słońca pierwszego dnia po wjeździe do Argentyny
Zachód słońca pierwszego dnia po wjeździe do Argentyny

Góry czekolady

Każdy odwiedzający San Carlos de Bariloche szybko trafi na ulicę Mitre. To przygotowany dla turystów deptak, gdzie znajdziesz m.in. kilkanaście sklepów z czekoladą. Każdy z cukierników stara się wyróżnić, ale zapewne dla większości fanów słodyczy, trudno będzie odróżnić jakość sprzedanego towaru. To bez znaczenia. W każdym przybytku znajdujemy kilkadziesiąt smaków szczęścia. Kupujemy cztery, by spocząć na zimnym schodku w cieniu i rozpłynąć się na chwilę w przyjemności.

Główny plac w Bariloche
Główny plac w Bariloche

O fenomen czekolady w Bariloche pytamy naszego gospodarza. – Tutaj w Bariloche mamy bardzo mało słońca przez dużą część roku. Dlatego ludzie jedli więcej czekolady, by uzupełnić dobrą energię – mówi Ariel. To romantyczne wytłumaczenie nie do końca nas przekonuje. Bariloche jest na 41 równoleżniku, a nasze Katowice na 50. Może stolica Śląska nie musi słynąć ze słodyczy, ale w całej Polsce ze świecą szukać czekoladowej ulicy jaką mamy tutaj. Wracając z gór łapiemy stopa. Podwozi nas para psychologów z Cordoby. Ona wie co należy zobaczyć w Ameryce Południowej. On wie sporo na temat historii Argentyny, ale także Europy i Polski. – Czekolady jest tyle w Bariloche, ponieważ po drugiej wojnie światowej była tutaj duża imigracja Szwajcarów i to oni przywieźli tę sztukę ze sobą. No tak, Szwajcarów, Niemców. Ci najgorsi przyjechali – tłumaczy on. – Cicho – strofuje go partnerka. – Przecież to prawda! – on nie daje się zbić z tropu. – A wy jak dogadujecie się z Niemcami po tym co Wam zrobili?

Od różnorodności czekolady w Bariloche można dostać zawrotów głowy
Od różnorodności czekolady w Bariloche można dostać zawrotów głowy
Klienci czekają niecierpliwie na swoją kolej
Klienci czekają niecierpliwie na swoją kolej

Oddając sprawiedliwość historii i po troszkę kompetencji każdemu z wymienionych rozmówców, czekoladę w Bariloche wypromował włoski cukiernik Aldo Fenoglio. Wyemigrował do Bariloche w 1947 i poczuł się tutaj trochę jak w północnych Włoszech. Został i przez lata wraz z dziećmi rozkręcił czekoladowe imperium. Dokładną historię warto poznać, by zjeść czekoladę z Bariloche. Taką produkują zaledwie trzy fabryki w mieście. Reszta kupuje ją od Nestlé, Suchard i topi…

Przechadzamy się kolejny raz po turystycznej ulicy. W witrynie największego czekoladowego sklepu postawiono dwie kukły, ubrane jak postacie z bawarskiej wioski. Tu nie wchodzimy. Idziemy do kolejnego sklepiku, podchodzi do nas pan i częstuje czekoladką. – Skąd jesteście? Z Polski? A mówicie po niemiecku? – zostawia nas zasmucony słysząc, że w grę wchodzi hiszpański lub angielski. Może gdybyśmy wspomnieli o włoskim?

Warsztat w drodze

O poranku, na ostatnim noclegu przed Bariloche, nie umiem zapiąć bluzy. Zamek błyskawiczny odmówił posłuszeństwa. Od jakiegoś czasu mamy też problemy z jednym z wejść w namiocie. Można powiedzieć, że sprzęt nie mógł znaleźć lepszego momentu na serwis. Patrzyliśmy też podejrzliwie na nasze rowery. Od jakiegoś czasu czasem coś zazgrzyta, częściej zapiszczy, a czasami zbuntuje. Jak to delikatnie ujął nasz kolega po fachu: „No to jest taki czas, gdy warto zrobić mały remont”.

Janek opuszcza Amerykę Południową, rusza na lotnisko w Bariloche
Janek opuszcza Amerykę Południową, rusza na lotnisko w Bariloche
Zmodyfikowaliśmy rower Janka, zostawiając mu modny dziś monoblat :)
Zmodyfikowaliśmy rower Janka, zostawiając mu modny dziś monoblat 🙂

Trekkingi w okolicach Bariloche zostaną opisane w osobnym wpisie.

Janek dołącza do nas po kilku dniach, ma sporo czasu przed powrotem do Polski. Zdążyliśmy wspólnie spędzić kilka dni w górach, ale też sporo czasu w garażu. Dzięki jego doświadczeniu w trudnym traktowaniu sprzętu, udało mi się nauczyć kilku nowych rzeczy, które muszę kontrolować podczas wyjazdu. Po inspekcji części napędu Janek nie przychylił się do pomysłu kontynuowania podróży przez jeszcze jakiś czas na obecnym zestawie części. W jego oczach widziałem wyraźnie zaintonowane zdanie: „Nie ma takiej opcji”. Poszliśmy odwiedzić kilka sklepów rowerowych.

This is part of the game. [To jest część gry]
— Szwajcar, który również utknął na poszukiwaniu części

Podróżując pomiędzy Argentyną i Chile, mieszkańcy tych krajów poróżnią się w wielu kwestiach, ale w jednej są zgodni. Sprzęt każdego typu należy kupować w Chile, bo w Argentynie jest obciążony wysokim podatkiem. Po naszych doświadczeniach, zgłaszam zdanie odrębne, choć jest w tych radach dużo racji. Czasem jednak trzeba kupić sprzęt tam gdzie jest, szczególnie jeśli podróżujesz w parze i potrzeby rosną dwukrotnie. Po odwiedzeniu wszystkich okolicznych sklepów, mieliśmy zaledwie 1/3 potrzebnych części. Kolejną partię pomógł nam zamówić chłopak z hostelu. Wysyłka z Buenos Aires potrwa z tydzień. W tym czasie można odpocząć, o resztę będziemy się martwić potem.

Odpoczynek nad jeziorem 30 km za Bariloche
Odpoczynek nad jeziorem 30 km za Bariloche
Góry w drodze do El Bolsón
Góry w drodze do El Bolsón

Odlecieliśmy

El Bolsón jest oddalone od Bariloche 130 km na południe. Tyle wystarczy, by stanowiło alternatywę dla dużego turystycznego miasta. Choć było nam tutaj nie po drodze, to nie mogliśmy miasteczka ominąć, na wizytę umówiliśmy się jeszcze z Polski. Zatrzymujemy się u Marka, który mieszka tu od sześciu lat. Wyjmuje z szafki naszą paczkę i przygotowuje dla nas mate. Paczkę wysłaliśmy w pierwszych dniach pobytu w Ameryce Południowej, ale mate jest już doświadczeniem jak najbardziej aktualnym. Dopiero teraz poznajemy historię Marka i jego pasje. Żeglarstwo i latanie. Podaję w kolejności chronologicznej, bo nasz gospodarz mówi, że paralotniarstwo nie pozostawia już miejsca na inne sporty. To ono przywiało go do El Bolsón, poznał Marce i został na dłużej. – Nigdy nie myślę, że będę mieszkał gdzieś całe życie. To byłoby straszne – mówi.

Główny plac w El Bolsón. Wokół gdzie spojrzeć góry
Główny plac w El Bolsón. Wokół gdzie spojrzeć góry

Trekkingi w okolicach El Bolsón zostaną opisane w osobnym wpisie.

Na dwa dni wychodzimy w góry. Podczas długich podejść mamy czas, by przemyśleć to, czego już się dowiedzieliśmy i zapisać to, o co chcemy zapytać. Zawsze po inspirującym spotkaniu w głowie krążą myśli jak przełożyć je na swoje życie. W końcu kiedyś wrócimy do Katowic. Czy nadal będziemy żyć zaletami miasta, czy przeważą wady, które znamy i nie baliśmy się o nich mówić? Trudno dać jednoznaczną odpowiedź, ale szkoda byłoby nie pytać. Teraz jest na to czas, zanim zakrzyczy nas „dobry scenariusz”.

Nigdy nie myślę, że będę mieszkał gdzieś całe życie. To byłoby straszne.
— Marek

Warunki nie są już dobre. Lotów paralotniowych coraz mniej, do El Bolsón powoli wkrada się jesień. Nie ma szans na spektakularny lot, ale rozmowy, zdjęcia na ścianach domu nie dają nam spokoju. Pytamy Marka czy pomoże nam coś z tym zrobić. Dwa dni później wieczorem stoimy na starcie. – Run, run – krzyczy Mauro, mój pilot. Robię kilka kroków, ale po chwili przebieram nogami w powietrzu. Wzbijamy się pierwsi. Chwilę później dołącza Marek z Gosią. Odlecieliśmy…

Wspólny lot nad miastem okazał się doświadczeniem, które zapamiętamy na długo
Wspólny lot nad miastem okazał się doświadczeniem, które zapamiętamy na długo

Klasztor

Na kilka dni zatrzymujemy się jeszcze w klasztorze Franciszkanów. Tej wizyty również wyczekiwaliśmy od wielu miesięcy. Trafiliśmy tutaj dzięki uprzejmości Ojca Tadeusza, którego odwiedziliśmy w Guarambare w Paragwaju. Powiedział o nas kilka dobrych słów, było miejsce i przełożony klasztoru się zgodził. Wieczorem pojawiamy się na mszy świętej. Kościółek wydaje się nam mały, ale na potrzeby tutejszej społeczności w zupełności wystarcza. Codzienne msze święte są odprawiane w dwudziestoosobowej kaplicy. Frekwencja dwu, trzyosobowa jest wtedy normalna. Franciszkanie w tak alternatywnym miejscu nie mają łatwo, więcej pisze na ten temat Ojciec Tadeusz. O problemach trochę opowiada nam przełożony klasztoru, ojciec Ricardo. Jego pozytywna natura nie pozwala mu jednak zatrzymać się na sobie zbyt długo. Jest ciekawy naszej kultury i podróży. Zresztą każdy tutaj traktuje nas z uśmiechem jak współdomownika.

Pożegnalna fotografia na dziedzińcu klasztoru
Pożegnalna fotografia na dziedzińcu klasztoru
Kościół przy klasztorze Franciszkanów w El Bolsón
Kościół przy klasztorze Franciszkanów w El Bolsón

Przed wejściem do klasztoru znajduje się pergola z chmielem. Miasto ma idealny klimat pod uprawę tej rośliny. Złośliwość losu, że po drugiej stronie ulicy wybudowano największą pijalnię piwa w miasteczku z muzyką na żywo. W kościele trudno usłyszeć kazanie, gdy na zewnątrz odgrywają „Perfect Strangers” Deep Purple. Po drugiej stronie centralnego placu, stoją stragany z rękodziełem. Podobno często można poczuć tutaj słodki zapach wypalanych skrętów. Lato było jednak długie i musieli wypalić wszystko wcześniej. Nie żałujemy, my już lataliśmy tu w obłokach.

Troszkę w miasteczku zabawiliśmy, ale nie na tyle, by powiedzieć ile zostało z hasła „sex, drugs, 'n’ rock & roll”, które było kiedyś tak kuszące, by zamieszkać w El Bolsón. Dziś czujemy, że lepiej odpoczywa się tutaj, niż w przeciążonym ruchem turystycznym Bariloche. Niestety musimy wracać do normalności. Jesień w końcu nadejdzie, a z nią zimno i deszcze. Do naszego hostelu w czekoladowym mieście dotarły już części rowerowe. Wszystko wskazuje na to, że czas ruszać. Było przytulnie i bezpiecznie, ale nie po to ruszyliśmy się tak daleko od domu.

Siedem jezior

Zjedliśmy ostatnie śniadanie w ulubionym hostelu w Bariloche, założyliśmy sakwy na rower i pożegnaliśmy się z obsługą. – Uważajcie na siebie i jedźcie powoli. Powoli. Powodzenia – pożegnał nas Manu. Byliśmy zachwyceni osobowością tego człowieka. Po prostu wzorowo wykonywał swoją pracę, a przy tym jego spokój był tak intrygujący, że chciałoby się człowieka lepiej poznać. Tymczasem ruszając drogą wzdłuż jeziora Nahuel Huapi na zachód, ostatecznie rozstajemy się z regionem, w którym zasiedzieliśmy się na tygodnie.

Pierwsze oznaki jesieni na drodze prowadzącej z Bariloche
Pierwsze oznaki jesieni na drodze prowadzącej z Bariloche
Jesień nie wkradła się jednak jeszcze na dobre
Jesień nie wkradła się jednak jeszcze na dobre

Droga siedmiu jezior należy do tych miejsc, na wspomnienie których Argentyńczycy wykrzykują „hermoso” [przepiękne]. Różnią się tylko w opiniach czy ładniej jest tu wiosną czy jesienią. Z pierwszymi opadającymi liśćmi fruniemy równym asfaltem z miasta. Wiatr jeszcze dziś jest po naszej stronie. To dobrze, jest sporo czasu na kempingu by zagotować więcej wody, napić się mate i przedyskutować ostatnie dni w Argentynie.

Jesień w tym roku nadchodzi później, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej opóźniało się lato. Gorące promienie słońca rozgrzewają nas za dnia, a o poranku zaskakują wtedy temperatury w okolicach zera. Wokół namiotu spacerujemy w sandałach, wyczekując kolejnego pogodnego dnia. W tej aurze brakuje nam już tylko kolorowych liści, które powinny okryć mijane drzewa. Od czasu do czasu mijamy małe enklawy symbolizujące jesień, lecz tej złotej polskiej tu nie zobaczymy.

"Palec Boga" - tak nazywa się jedna z tych skał
„Palec Boga” – tak nazywa się jedna z tych skał
Dzikie jabłka przy drodze. Gosia nie odpuszcza ;)
Dzikie jabłka przy drodze. Gosia nie odpuszcza 😉
Jedno z miejsce, w których można zostać na dłużej
Jedno z miejsce, w których można zostać na dłużej
Nadbrzeże w San Martín de los Andes
Nadbrzeże w San Martín de los Andes

Turystów mniej i trasa wzdłuż kolejnych jezior i punktów widokowych sprawia nam dużą przyjemność. Nie śpieszymy się, choć można by zwolnić jeszcze bardziej. Przy jeziorach są rozlokowane darmowe i płatne kempingi. Czemu by nie jechać 30 km dziennie i ogrzewać się gdy słońce jest wysoko? Z tą myślą docieramy do San Martín de los Andes. Centrum miasta jest zamknięte, ponieważ właśnie trwają zawody Patagonia Run. Można wystartować na dystansie 10 km, ale największą uwagę zwracają te powyżej setki. Na myśl o królewskim 160 km po okolicznych górach same uginają się nogi.

San Martín okazało się miasteczkiem zaskakująco pozytywnym. Oprócz atrakcji przygotowanych dla mniej aktywnych turystów, są też witryny sklepów z lśniącymi najnowszymi rowerami i sprzętem outdoor. Moglibyśmy tutaj na chwilę zamieszkać. Tereny są bardzo atrakcyjne. Park Narodowy Lanín zaczyna się zaraz za miastem.

Gorące pożegnanie

Przekraczamy bramę parku, która zapowiada nam ostatnie ciekawe kilometry w Argentynie. Po drodze mijamy wjazdy na szlaki przeznaczone tylko dla rowerów górskich. Nie na każde z tych wyzwań jesteśmy gotowi. Chyba, że nagroda jest warta grzechu. Kilometr przed kontrolą graniczną skręcamy w górską drogę. Nawet zwykłe samochody osobowe piłują tu na pierwszym biegu, więc trasa jest znośna do jazdy. Na koniec zaskakuje nas konieczność przeprawienia się przez kilka strumieni i rzekę. To nie ostudziło naszych nastrojów. Dotarliśmy nad Lago Queñi.

Przejście przez rzekę do Lago Queñi
Przejście przez rzekę do Lago Queñi
Gorące wody Queñi
Gorące wody Queñi

Queñi to piękne miejsce, które polecało nam kilka osób. Często wspominali o tym jak ono jest mało znane i spokojne. Inne zdanie ma strażnik parku, który za kilka dni spodziewa się najazdu turystów. Wymownym gestem pokazuje, że w Święta Wielkanocne będzie tu pogrom. Argentyńczycy kochają wypoczywać na świeżym powietrzu i dobrze te najpiękniejsze miejsca znają. Dziś na kempingu były tylko 3 namioty.

Wstajemy wcześnie, przed wschodem słońca. Z lekkim bagażem maszerujemy 4 km przez las wzdłuż jeziora. Do term nie ma innej drogi. Iść musi każdy. Mgły się jeszcze nie podniosły, gdy docieramy na miejsce. Nie ma nikogo i długo jeszcze nie będzie. Ubrani tylko w jeden zegarek, stajemy pod gorącym wodospadem i zanurzamy się w sadzawkach. Nim pierwsze promienie przebiją się przez liście drzew, jesteśmy gotowi do powrotu. Jest pięknie, warto było.

Dziękujemy Argentyno za ten piękny czas. Tyle wspaniałych ludzi spotkaliśmy, tyle niezapomnianych widoków, tyle doświadczeń. Jesteś dumna i masz do tego prawo. Wrócimy do Ciebie jak tylko będziemy mogli. Tak jak się wraca w ukochane góry i do miejsc, które skradły serce.

Czas i miejsce

  • Artykuł powstał po miesiącu pobytu w Argentynie na przełomie marca i kwietnia 2019.
  • Do Argentyny wjechaliśmy przez przełęcz Paso Cardenal Antonio Samoré. Drogą nr 231 dojechaliśmy do słynnej drogi nr 40. Tą drogą poruszaliśmy się na trasie Villa La Angostura – San Carlos de Bariloche – El Bolsón – San Carlos de Bariloche. Drogę Siedmiu Jezior przejechaliśmy w wariancie drogami: nr 237, nr 65 przez Villa Traful i nr 40 do San Martín de los Andes. Drogą nr 48 opuściliśmy Argentynę przez przełęcz Hua Hum. Kilometr przed przejściem granicznym znajduje się szutrowa droga, która pozwala dojechać nad Lago Queñi.
  • W czasie pobytu w Bariloche i El Bolsón zrobiliśmy trzy trekkingi, które zostaną opisane w osobnym artykule.
Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

12 komentarzy

  1. Narobiliście smaka na czekoladowe łakocie i podróże tymi zdjęciami i opisami. Że z wyjazdami u nas ostatnio ciężko, to chociaż idę po czekoladę. Cieszę się, że ciągle spotykacie życzliwych ludzi i dzięki temu macie same miłe wspomnienia. Dobrze się czyta takie pozytywne przekazy z drugiego końca świata. A co do jabłek – brawo Gosiu – takie upolowane smakują najlepiej :).

    • Michał Odpowiedz

      Możesz się cieszyć tym, że w łatwiej będzie Ci kupić dobrą czekoladę w Polsce. Przynajmniej taniej 😉

      Nie wiemy co byśmy zrobili bez tych dobrych ludzi. Przecież oni mają olbrzymi udział w tej podróży. Mamy nadzieję, że o tym nie zapomnimy.

  2. Pożegnanie z perspektywy paralotni? No to pięknie zaszaleliście 😀 Poza tym nie ma to jak podwędzić zębatkę koledze któremu już nie będzie w najbliższym czasie potrzebna… Prawie jak biurowe hieny, jedną ręką żegnające zwalniającego się kolegę, a drugą przygarniające jego monitor/krzesło/długopis… Ale cóż, trzeba sobie radzić w trudnych warunkach 😉

    Oby kiedyś udało się powrócić do Argentyny. Ciekawy kraj. Tak w sumie to wciąż macie relatywnie blisko 😛 Powodzenia w kolejnych miejscach, i niech również obfitują w dobre spotkania!

    • Michał Odpowiedz

      Tutaj sytuacja była trochę inna, bo Janek sam zaproponował nam odchudzenie swojego roweru. Dał nam jeszcze pilnik, który aktywnie wykorzystaliśmy.

      Mamy wielką nadzieję wrócić. Jeszcze nie wiemy w jakim charakterze. Pomysły mnożą się każdego dnia.

      Dziękujemy za życzenia. Liczymy TYLKO na DOBRE spotkania 😉

    • Spodobało mi się porównanie do „biurowych hien”….u nas są hieny laboratoryjne – zamiast krzeseł biorą pipety 😉

      A czekolada pyszna? Lepsza niż belgijska? Bo wybór widać równie olbrzymi. Za paralotnie podziwiam….Ale w sumie cała wyprawa jest równie odważna…I poza moim zasięgiem 🙂 cieszę się, że mogę śledzić ją dzieki Wam!

      • Michał Odpowiedz

        Nie umiem odpowiedzieć czy czekolada lepsza niż belgijska. W Brukseli byłem ponad 15 lat temu i nie wiedziałem, że powinienem spróbować… Kieszonkowe musiało starczyć na jedzenie 😉 Może ktoś mi przywiezie 😉

        Nie jesteśmy specjalistami przestworzy, ale lot w tandemie jest dla każdego. Dziękujemy za obecność z nami 😉

    • Michał Odpowiedz

      Jesteśmy już w Boliwii, więc znów musimy się trochę podróżowania nauczyć. Jak poznamy te klimaty to też opowiemy.

  3. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że podczas podróży spotykacie ludzi życzliwych i takich,którzy chętnie pomogą. Szerokiej drogi.Dalszego podziwiania tego kontynentu.

    • Michał Odpowiedz

      Ludzie są bardzo ważni. Pchają nas dalej i pomagają sporo. Ciężko by było bez nich. Dziękujemy za życzenia.

  4. Podobnie jak w poprzednich odcinkach ciekawy tekst, ma się ochotę bardziej zgłębić temat, a także nacieszyć oko fajnymi zdjęciami. Po prostu super. Znowu czekam na kolejny epizod. 🙂

    • Michał Odpowiedz

      Dziękujemy. Piszemy dalej, ale o Argentynie pojawi się już tylko jeden wpis w cyklu… A może więcej 😉

Napisz komentarz