Wyjeżdżając z Futaleufú żałowaliśmy, że nie mogliśmy sobie tam pozwolić na jeden dzień odpoczynku. Wygoniła nas niekorzystna prognoza pogody. Położenie Esquel szybko jednak zamazało w naszej pamięci ten żal. Miasto było znacznie większe, ale do gór było tutaj jednakowo blisko. Już przejście kilku przecznic przypomniało nam, że to nie tylko normalne miejsce życia tysięcy ludzi, ale też znany ośrodek narciarski. Na szczęście sezon niedawno się skończył, więc nie musieliśmy rozważać wydania pieniędzy na wypożyczenie nart. Zresztą gdzie ja bym tutaj znalazł skorupę na swoją stopę.

Spacer po mieście, ciepła kolacja i odpoczynek sprawiają, że o mało spóźniamy się do supermarketu. Przy regałach z literaturą piękną zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Niby jest okazja, by wypocząć i znów ceny trochę niższe, a wybór taki męczący. Obok krąży druga para i w końcu chłopak odzywa się zza naszych pleców. – To nie jest dobre. Ile chcecie wydać pieniędzy na wino? Nasza kwota jest grzecznie skomentowana wysokimi cenami w markecie. Uśmiechasz się? Wino kupione tutaj za 15 zł w Polsce kosztuje ponad 3 razy więcej.

Tło dla Esquel tworzą góry
Tło dla Esquel tworzą góry

Ucieczka z Buenos

Od słowa do słowa. Leandro i Eilidh zapraszają nas na obiad do siebie. Z radością przyjmujemy to zaproszenie. Nie trafiliśmy trochę z wynajętym pokojem i chętnie wyjdziemy gdzieś kolejnego dnia. Para mieszka na wzgórzu nad miastem, podobno jest to biedniejsza dzielnica. Eilidh tak samo jak my była w podróży, ale od tego czasu dużo się wydarzyło. W ciągu ostatniego roku zdążyli wybudować dom i się pobrać. Zawarcie związku małżeńskiego było zresztą jedynym sensownym rozwiązaniem w ich sytuacji, by Eilidh jako obywatelka Szkocji mogła zostać w Argentynie na dłużej.

Ich skromny dom ma jeden z najpiękniejszych widoków jakie widzieliśmy w mieście i do tego za pół roku ta ziemia będzie ich. Bardzo są tym podekscytowani i kolekcjonują odpowiednie dokumenty. Jak to będzie ich, zapytasz? To jeszcze nie jest? Ano właśnie w Argentynie możesz wybudować się na ziemi niczyjej i po dwóch latach wnosić o jej własność. Spróbuj w Polsce postawić na sobie dwie cegły bez pozwolenia.

Z nowymi znajomymi prowadzimy bardzo ciekawe rozmowy o Argentynie, Polsce... i o życiu
Z nowymi znajomymi prowadzimy bardzo ciekawe rozmowy o Argentynie, Polsce… i o życiu
Widok z ogrodu Leandro i Eilidh
Widok z ogrodu Leandro i Eilidh

Jeszcze dwa lata temu Leandro studiował w Buenos Aires, ale jak mówi pewnego dnia jego głowa eksplodowała od 5 godzinnych dojazdów na uczelnie. Spakował wszystko i przyjechał tutaj. Teraz pracuje, studiuje i ma rodzinę. Reszta rodziny odwiedziła go niedawno i rozumie wybór spokojnego życia w Esquel. Nas Leandro zabawia ciekawymi opowieściami o historii Argentyny, aktualnej polityce i okolicy. Cudownie się ich słucha i z żalem po paru godzinach opuszczamy spokojny dom.

Druga historia

W końcu możemy się spotkać z Ruth. To właśnie w jej mieszkaniu zostawiamy nasze rowery i większość dobytku na czas wyjazdu do Puerto Madryn. Ruth jest policjantką, ale obecnie studiuje również informatykę. Praca w policji to stabilny choć niski zarobek, a także trudny do wytrzymania grafik pracy. To właśnie dlatego nie możemy skierować się od razu po przybyciu do Esquel do jej domu. Ruth nie poznaliśmy przez żaden z portali. Po prostu, ktoś znał ją przez kogoś. Ruth często przyjmuje podróżników, bez portali społecznościowych, rekomendacji i ocen. Po prostu, przez znajomych. Na telefon.

Zachód słońca nad górami w Esquel
Zachód słońca nad górami w Esquel
Spacer do w stronę dróg wspinaczkowych w okolicy Esquel
Spacer do w stronę dróg wspinaczkowych w okolicy Esquel

Obok domu znajdują się tory kolejki wąskotorowej. Kilka razy w tygodniu z oddalonej o 10 minut pieszo stacji, rusza kilka wagonów zapiętych do starej lokomotywy. Lśniący czarny kolor kadłuba i kłęby dymu puszczane w górę z dumą rysują sylwetkę starego ekspresu patagońskiego. Lata świetności chyba już minęły. Miniaturowość kolejki jakby podkreśla ten stan rzeczy. Samą stację też trudno wypatrzeć w mieście jeśli tej atrakcji turystycznej usilnie nie szukasz. Teraz spacerujemy z Ruth i jej psem w jedną i drugą stronę. Pokazuje nam ładne miejsca wypoczynkowe oraz drogę do ścian wspinaczkowych, na których wspina się latem podczas dni wolnych od pracy. Nie chce wyjeżdżać z Esquel. Tutaj ma swój dom, rodzinę i piękną przyrodę. Myśli tylko o lepszej pracy.

Widok na miasto
Widok na miasto

Żegnamy się ciepło. – Jeśli będziecie tylko przejeżdżać przez Esquel to miejsce zawsze dla Was będzie. Machamy kilka razy na pożegnanie i jedziemy w kierunku wyjazdu z miasta. Znów zostawiamy za sobą dwa adresy. Czasem zastanawiam się ile z tych kontaktów uda się utrzymać. Będziemy się starać, by jak najwięcej z nich pozostało aktywnych. Dla nas to ważne.

Powrót na Rutę 40

Z Esquel na południe kolejne miasteczka są oddalone od siebie o 100, 200 km. Pierwszy dzień wydaje się, jest zaprzeczeniem tego co mówili nam ludzie. Jest nawet trochę zieleni, góry powoli się wypłaszczają. Z przyjemnością przejechaliśmy 100km, tylko trochę po drodze moknąc. Dojeżdżamy do miejscowości Tecka. Kemping miejski nieczynny, więc próbujemy w szkole. Po chwili zamiast kawałka podłogi mamy do dyspozycji pokój w schronisku z kuchnią. – Czasem pozwalamy spać tutaj turystom jeśli pokoje są wolne. Skąd jesteście? Z Polski? Tutaj ksiądz jest Polakiem. Byliśmy chwilę wcześniej w kościele, ale obraz „Jezu ufam Tobie” w języku polskim nie wzbudził naszych podejrzeń. Obraz widzieliśmy już wielokrotnie od Paragwaju, bardzo często właśnie ze słowami po Polsku. Księdza niestety nie spotkaliśmy, akurat obowiązki wywiały go z miasteczka.

Kilkadziesiąt kilometrów później ze stacji benzynowej w Gobernador Costa odbiera nas wesoły Alfonso. Wczoraj wrócił z wyścigu rowerowego. To pierwsza osoba, która sama z siebie pyta czy nie muszę czegoś wyregulować, albo wyczyścić w rowerze. A może po prostu nasze rowery wydawały mu się mocno skurzone… Alfonso jest być może najweselszym gospodarzem jakiego spotykamy. Cały czas sobie z nami żartuje i często z nas. Opowiadamy mu, że w Tecka jest ksiądz z Polski, ale się nie widzieliśmy. – Tutaj chyba też ksiądz jest z Polski. Czekajcie zaraz się dowiem. – Tak, jest Polski. Wsiadajcie do samochodu. Jedziemy zobaczyć.

Wiatr stara się zwiać Gosię z punktu widokowego w Gobernador Costa
Wiatr stara się zwiać Gosię z punktu widokowego w Gobernador Costa
Widok na Gobernador Costa
Widok na Gobernador Costa
Michał i wesoły Alfonso
Michał i wesoły Alfonso

W kościele rzeczywiście jest ksiądz Santiago, po naszemu Andrzej. – Z Polski? Na rowerach? Jutro normalnie nie ma mszy, ale jak chcecie to przyjdźcie, a potem porozmawiamy? Decydujemy się zostać dzień dłużej skoro jest taka okazja. Na razie Alfonso zabiera nas na punkt widokowy nad miastem. Niczego się nie spodziewając otwieram drzwi samochodu. Jakieś przeczucie spowodowało, że trzymam je za uchwyt. Uchylone drzwi natychmiast wyrywa wiatr i w ostatnim momencie ratuję je przed roztrzaskaniem o kamienie. – Wieje? – śmieje się Alfonso.

Do wiatru nie da się przyzwyczaić… Jak zacznie to potrafi 1,5 miesiąca bez przerwy. Dzień, noc, dzień, noc…

Z księdzem Andrzejem idziemy do kaplicy. Później przyznaje, że po 11 latach służby w tym miejscu, właśnie odprawił pierwszą mszę z Polakami. Wydarzenie trafi do kroniki, a my na wspólny obiad. – Tutaj żyje się inaczej. Sam jestem ciekawy jak to będzie gdy za 2-3 lata wrócę do Polski. Na przykład jadąc samochodem, jak wrzucę piąty bieg to wyłączam go 150 kilometrów dalej. To nie jest daleko – mówi ksiądz. – Auto zostawiam otwarte na podjeździe. Nikt nic nie ukradnie, nie ma gdzie uciec. Złapią go na kolejnym posterunku na północy lub południu. Pampy zapewne nie zna i tam szybko zginie…

Pamiątkowe zdjęcie z księdzem Andrzejem
Pamiątkowe zdjęcie z księdzem Andrzejem

Pampa

– Stąd do Perito Moreno nie ma nic. Jest pustynia. Potem z Perito Moreno do Calafate… nie ma nic. Pustynia – śmieje się Alfonso. Z takimi słowami ruszamy na południe Rutą 40. Mamy szczęście, po raz pierwszy naprawdę żeglujemy z wiatrem. Do przerwy na drugie śniadanie pokonujemy 130 km. Zatrzymujemy się w Los Tamariscos. To jeden dom przy drodze, który pełni funkcję małego sklepiku, zajazdu i muzeum tego miejsca założonego 80 lat temu. Serdeczny właściciel zaprasza nas do środka, żebyśmy zjedli przy stole nasze kanapki. Podobno jesteśmy pierwszymi rowerzystami w tym sezonie co dokumentujemy w książce podsuniętej nam po chwili.

Sprzedawca w Los Tamariscos
Sprzedawca w Los Tamariscos

Drzwi uchylają się co chwilę, a do środka wchodzą podróżujący samochodami. Czasem w środku tworzy się mała kolejka. W Los Tamariscos zatrzymuje się każdy samochód. Tyle kilometrów izolacji wystarczy, by gorąca woda w termosie się skończyła, a bez mate nie pojedziesz. To właśnie dla nich gospodarz cały czas przygotowuje na piecu gorącą wodę. Jest ciepło i przyjemnie, ale dopiero środek dnia. Ruszamy dalej, po chwili karci nas deszcz, kierunek wiatru się zmienia…

Na następnym postoju pośrodku nicości z ociąganiem idę na pagórek, kilkumetrowe wzniesienie, ledwie widoczna fałda na oceanie płaskości. Nawet ta mikroskopijna górka wydaje mi się odległa o kilometry, choć to zaledwie kilka minut drogi. To brak skali, brak punktów odniesienia rozciąga przestrzeń do niezrozumiałych, gargantuicznych rozmiarów.
— „Ortodroma” Mateusz Janiszewski

Namiotem szarpie cały czas. Nie obawiam się, wiem, że wytrzyma. Trudne jest rozkładanie i zwijanie, musimy tylko uważać, by czegoś nie zostawić luźno położonego na ziemi. Kiedy namiot trafia na rower, do walki musimy stanąć już my. Kilkadziesiąt kilometrów bezsensownej walki, centralnie pod wiatr, a cel jakby poza zasięgiem. Najgorsze są podmuchy z losowych stron, które wyrzucają ciężki rower na środek drogi. Kierowcy nie zdają sobie sprawy jaką prowadzimy walkę. Wyglądamy jakbyśmy jechali po kilku butelkach alkoholu.

Nie ma nic...
Nie ma nic…
Wiatr rządzi także w obozie
Wiatr rządzi także w obozie

Droga po medal

Znaliśmy te wszystkie opisy wiatru, tego pozwalającego jechać i tego zrzucającego rowery z drogi. Jednak dopiero jak staniesz tu w Patagonii twarzą w twarz z wiatrem, zrozumiesz, że musisz wytrwać, albo się wycofać. W komunikacji z rodziną narzekamy. Z Polski płyną słowa otuchy, żebyśmy dali radę i życzenia, by pogoda była dla nas łaskawa. Trening czyni mistrza… Mistrza w czym? Za co będzie medal? Jak można zostać mistrzem, kiedy przeciwko sobie masz dwa oceany. Oddalone od siebie zaledwie o 800 kilometrów giganty wzajemnie siebie przyciągają. I jest wiatr.

Głowa mistrza by się przydała. Ot przykładowo. W Rio Mayo wstaliśmy wcześniej z nadzieją przejechania 130 kilometrów do kolejnego miasta, tam czekał na nas umówiony odpoczynek pod dachem. Kawał drogi, ale gdyby wiatr był korzystny na początku, to mogło by się udać. Już ruszam i mam wsiadać na rower, gdy Gosia krzyczy za mną – Michał, coś strzela mi w kole…

Obiad w zajeździe...
Obiad w zajeździe…
Kolejny dowcip argentyńskich drogowców?
Kolejny dowcip argentyńskich drogowców?

Odstawiam rower i podchodzę pewnym krokiem. Przecież wczoraj serwisowałem łańcuchy i hamulce, wszystko było ok… No i rzeczywiście strzela. Nie mam pojęcia co. Ściągamy cały bagaż z jej roweru, by mieć lepszy ogląd sytuacji. Nadal strzela. Rzucam trzy… i idę po narzędzia. Przecież wczoraj wszystko się pięknie kręciło, jak mogło się zepsuć od stania? Ruszamy znów po 40 minutach. Wiatr nie był korzystny ani przez chwilę. Ostatnie 40 kilometrów jedziemy właśnie głową. 20 do mety, żal nam już tylko 110 pokonanych wcześniej tego dnia. Kiedy w Perito Moreno siadamy w fotelu z kubkiem ciepłej kawy boli nas wszystko. Gospodyni po kilku nieskładnych zdaniach myśli, że po hiszpańsku rozumiemy tyle co nic. – Rozumiemy… potrzebujemy chwilkę – uspokajamy. Po godzinie ból nie ustąpił, ale możemy porozmawiać.

Relaks

Zostajemy jeden dzień dłużej. Dzień jak co dzień. Słońce świeci wiatr wznosi tumany kurzu. Wychodzimy ze schronienia tylko do supermarketu. Nie chcemy niczego więcej, nie wiemy jak wygląda centrum, a nawet główna ulica miasteczka. W tej chwili mało nas to obchodzi. Chcemy tylko zjeść, porozmawiać ze spotkanymi ludźmi i z tego uczynić treść tego dnia. Dopiero jutro ruszymy pod wiatr. Tam czeka ładny kurort Los Antiguos położony nad wielkim jeziorem Buenos Aires. Popatrzymy na widoki, poprzyglądamy się turystom i posnujemy plany dalszej drogi na południe. A potem? Chile. A tam wiadomo, wieje mniej…

W oddali jezioro Buenos Aires
W oddali jezioro Buenos Aires

Nie chcę Cię zostawić z szumem wiatru w głowie. Jeszcze nie zawładnął naszą podróżą, choć na rowerze to on jest reżyserem naszej drogi. Docierając do miejsca noclegu, a czasem pod ciepły prysznic, te wszystkie niedogodności odpływają. Miska ciepłego posiłku i możliwość przygotowania kawy daje siły na kolejny dzień. Nawet budząc się rano ze sztywnymi nogami od wczorajszego wysiłku nie czuję ani chwili braku sensu w naszym położeniu. Raczej przeważa wdzięczność z bycia tu i teraz. Tutaj dzieje się podróż, ta na którą czekałem.

Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

12 komentarzy

  1. Uff… Cieszę się, że z pozytywną puentą. Fajnie napisane i cieszy ilość pozytywnych ludzi na Waszej trasie. Oby tak dalej 🙂

    • Michał Odpowiedz

      My mamy również nadzieję na pozytywne zakończenie. Na razie dobrze kończyny każdy dzień i oby tak do końca. Do ludzi mamy mnóstwo szczęścia 😉

  2. Z przyjemnością wybrałam się z Wami na ten odcinek podróży. Podkład muzyczny wzmacniał jeszcze wrażenia. Michale nie napisałeś co to trzeszczało-mysle, że nie
    Gosi kolano (mnie się to czasem zdarza). Trzymamy kciuki za dalej

    • Michał Odpowiedz

      Nie wiem, nic złego chyba wtedy nie zrobiłem i mieliśmy pozytywne humory. Może rower chciał odpocząć. Ma tu ciężko…

  3. Co to za makabra na zdjęciu „koty na płoty” -mam nadzieję, że to wiszą i susza się pluszaki?

    • Michał Odpowiedz

      Pewne wierzenia… Musimy sobie przypomnieć. Kociaki nie są mile widziane w gospodarstwie.

  4. Te zolte pola to rzepak ? Chcialabym poczuc ten wiatr. Moze uda mi sie kiedys spojrzec na Andy. Fantastyczne zdjecia .

    • Michał Odpowiedz

      To nie identyczny żółty odcień o ile pamiętamy. Bardzo dziękujemy za komplement. Postaramy się opowiedzieć jak najwięcej o Andach, może przekonany, że warto przyjechać.

  5. Pięknie, ciekawie ze swadą. Cieszy determinacja. Wiatr męczy, ale skoro nie można go usunąć to trzeba polubić.
    Cóż taki koloryt krainy. I tak zazdroszczę widoków i spotkań z innymi otwartymi ludźmi.

    • Michał Odpowiedz

      Chyba jednak nie polubimy. Chyba nie ma rowerze. Akceptujemy, że jest. Droczymy się, szukamy słabszego. Chcemy dać radę i przetrwać. Do celu już mniej niż 1000 km 😉

  6. Śliczna ciuchcia, prawie jak do Hogwartu. No i przy „Tutaj ogrzewanie też może rozkleić buty ;)” – skojarzyłem i poległem…buahaha xD Wesołe wspomnienia wracają 🙂 Powodzenia aż do Końca Świata i z powrotem 😀

    • Michał Odpowiedz

      Te godziny w PKP naznaczają na całe życie. To taki inny akademik 😉
      Dzięki, teraz słowa powodzenia bardzo się przydadzą, ponieważ patrząc na prognozy wiatru mamy szansę zacząć jeździć do tyłu …

Reply To Michał Anuluj odpowiedź