Cieszyliśmy się na odwiedzenie Quito. Może dlatego, że to ciekawe doświadczenie obejrzeć tak duże, a jednocześnie ukryte w górach miasto. Może dlatego, że wokół jest tyle ośnieżonych, wulkanicznych szczytów kuszących wspinaczy. Może w końcu dlatego, że tak mało stolic w Ameryce Południowej widzieliśmy. A stolica to w końcu powinno być centrum, serce państwa.

Idealne położenie

Miasto zakładał w XVI wieku konkwistador Sebastián de Belalcázar. Położenie wydawało się być idealne. Długa dolina po obu stronach osłonięta naturalnymi murami obronnymi. Jednocześnie teren był dobrze nasłoneczniony. Dostęp do wody zapewniał lodowiec Pichincha. W takich warunkach powstawała jedna z najwspanialszych metropolii hiszpańskich w Ameryce Południowej.

Dach muzeum przy Plaza Grande z widokiem na katedrę
Dach muzeum przy Plaza Grande z widokiem na katedrę
Jedna z bardziej znanych piekarnio-cukierni nie musi zachęcać wejściem
Jedna z bardziej znanych piekarnio-cukierni nie musi zachęcać wejściem

Dziś wiemy, że Quito jest jedyną stolicą na świecie zagrożoną przez czynny wulkan. Wulkan Pichincha grozi zachodniej stronie miasta. Największy wybuch miał miejsce w 1660 roku, a ostatni w 1999. Wtedy dym i duża ilość popiołu przykryły miasto. Pichincha to nie jedyny wulkan w okolicy. Wystarczy wyjechać kolejką gondolową z miasta na stoki Pichincha, by zobaczyć największe wulkany kraju. Chimborazo, Cotopaxi, Cayambe, Antisana. To na nich koncentrujemy myśli pojawiając się w centrum Quito w ostanie dni 2019 roku.

Przygotowania

– Czy można u Pani wypożyczyć skorupy rozmiar 48? – pytam w poleconej wypożyczalni. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku tego typu butów i tak podałem za mały rozmiar, ale nie chcę mieć zbyt dużych oczekiwań. Zresztą halucynogenny zapach grzybków ulatniający się z kilku par na półkach wróży odmowę. – Nie mamy takich rozmiarów. Tutaj raczej ich nie znajdziesz – odpowiada pani podając jednak namiary na inną wypożyczalnię. W trzeciej z nich naciągam czerwone skorupy wielkości moich butów narciarskich. Gosia pociesza mnie, że to porządna firma i nie wyglądają na swoje lata. Szczęśliwy, że to koniec przymiarek opuszczam lokal. Mamy jedną parę akceptowalnych butów. Gosia w coś wskoczy. Tym samym ogarnęliśmy sprzęt wysokogórski.

Początek ulicy La Ronda
Początek ulicy La Ronda
Street art przy ulicy La Ronda
Street art przy ulicy La Ronda

Od tej wizyty zależało czy będziemy mogli iść w góry. Choć na rowerach mamy wiele sprzętu, który używamy tylko przez kilka dni wyprawy, to o śnieżnych górach zaczęliśmy myśleć dopiero po kilku miesiącach. Teraz zostało nam dokończenie planu aklimatyzacji. To jednak w nowym roku, najpierw pożegnamy stary.

Żegnamy starego

Końcówka roku to nienajlepszy czas na zwiedzanie Quito, a przynajmniej musimy się liczyć z tym, że nie wszystko będzie dostępne. Do Quito oprócz wypożyczalni przyciągnęły nas obchody pożegnania starego roku. Nie chcieliśmy zostawać tu na zabawę sylwestrową, ale mieliśmy ochotę zobaczyć konkurs kukieł na Avenida Amazonas.

Dragon Ball także w Quito robi karierę
Dragon Ball także w Quito robi karierę
Największe kukły na platformach
Największe kukły na platformach
Krew się leje, a tłum się śmieje
Krew się leje, a tłum się śmieje

W Ekwadorze na koniec roku ludzie przygotowują kukły, które symbolizują wszystko co złe w ostatnich dwunastu miesiącach. Te troski mają odejść wraz z dymem unoszącym się nad spaloną kukłą. Dziś lalki są niezłym biznesem, ponieważ wielu ludzi po prostu kupuje je na tymczasowych straganach na chodnikach miast lub przy głównych, krajowych drogach. Kukły zrobione z masy papierowej i starych szmat przypominają postaci z bajek, polityków lub podobnych do nikogo mężczyzn ubranych w to, co było niepotrzebne. Ich wielkość ma szeroką rozpiętość od czterdziestu centymetrów do ponad dwóch metrów. Niezależnie od reprezentowanej postaci i wielkości los kukły jest przesądzony. Ma spłonąć z wybiciem godziny 00:00. Nienajlepszym pomysłem może więc być kupowanie Viejo, jak nazywane są kukły, w sylwetce Myszki Miki. Najmłodsi w rodzinie mogą nie pozwolić, by troski odeszły w noworocznym płomieniu.

Na Avenida Amazonas od południa są tłumy ludzi. Przyszli w codziennych ubraniach, przebrani w maski lub pełne kostiumy. Szczególnie ta ostatnia grupa zaangażowanych mieszkańców jest ciekawa. Dzięki nim możesz sobie zrobić zdjęcie z księżniczką, Kubą Rozpruwaczem lub Predatorem. Jeśli o maskę Twojego samochodu oprze się pośladkami mężczyzna w krzykliwym makijażu, przebrany w kusą spódniczkę, wypadnie Ci wrzucić do woreczka kilka groszy. Najlepiej zostaw auto w domu i przyjdź się bawić. Tych dam nie sposób uniknąć. Mają obstawione skrzyżowania i wszystkie drogi.

Do mnie mówisz "bejbe"?
Do mnie mówisz „bejbe”?
Stary płonie... A z nim nasze smutki...
Stary płonie… A z nim nasze smutki…

Na tłum z platform patrzą największe kukły. To one budzą tutaj największe zainteresowanie. Na plakatach są wypisane powszechnie znane problemy. Korupcja, kumoterstwo, drożyzna, to i tamto. Każdy może się z nimi zidentyfikować i oddać część swojej złości w gigantyczne Viejo. Czy one też spłoną? Nie wyobrażam sobie innego scenariusza, choć do północy tu nie zostaniemy. W zasadzie to idziemy na autobus, który odwiezie nas do naszej bazy pod Quito.

W małym Yaruqui impreza trwa w najlepsze. By nasz autobus mógł tutaj dojechać kierowca opłacił kilka nieogolonych panienek blokujących mu przejazd. Ciekawe jak mój występ w obcisłej mini byłby odebrany w Polsce. Ile w podróży zdobyliśmy dystansu, lub ile go nam zostało? Z tą myślą docieramy do domu. Okazuje się, że czeka na nas rozpalony grill. Troszkę za mało winogron. Każdy powinien zjeść szybko dwanaście kulek za każdy miesiąc nowego roku. My się nie przygotowaliśmy. Jest też mały Viejo. Tej nocy spłonie niechybnie.


Jeden z „hitów”, bez którego ta noc nie mogła się obejść

Stare miasto

Na znanym wszystkim portalu z noclegami znajdujemy jedną z najtańszych ofert w historycznym centrum. Pani od progu wita nas jak dobrych znajomych. Zanim ją zrozumiemy musi przyciszyć muzykę, która wypełnia małą jadalnię. Naklejka 30000 W na głośniku stara się nadrobić niedostatki urządzenia. Miła atmosfera nie zmienia jednak faktu, że nie jest to miejsce do relaksu, najwyżej noclegownia. Podobnie trafiła grupa Czechów. Jak bliskie są nasze wybory, gdy historia i portfel tak bardzo nas łączą. Czesi mają trochę lepsze możliwości adaptacyjne. Na wieczór przynoszą kilka litrowych butelek ekwadorskiego piwa i miło spędzają czas przy ciasnym stoliku.

Plaza Grande
Plaza Grande
Stanowiska pucybutów na Plaza Grande
Stanowiska pucybutów na Plaza Grande
Przerwa w pracy
Przerwa w pracy

Od przystanku Marin Central kierujemy się w stronę Plaza Grande. Szeroka brukowa ulica jest wyłączona z ruchu. Nie znaczy to, że łatwo tędy przejść i obejrzeć wystawy w sklepach. Ulicę opanowało kilkadziesiąt ulicznych sprzedawców. A może nawet kilkaset? Dochodzące z każdej strony „Solo 1$… 2$… 5$” generuje tyle decybeli, że czym prędzej biegniemy w górę ulicy nie oglądając się za siebie. Nie kupiliśmy skarpetek, majtek, oranżady, najlepszych papierosów, świecących rogów, słuchawek ani słodkiej galaretki. Stajemy na Plaza Grande, to nasz punkt orientacyjny i dobre miejsce, by rozpocząć zwiedzanie historycznego centrum miasta. Pod arkadami północno-wschodniej strony placu znajdują się stanowiska pucybutów. Rozglądając się dalej zgodnie ze wskazówkami zegara mamy kolejno Pałac Prezydencki, Katedrę i część handlowo-usługową. Na środku placu jest strefa relaksu. Na ławkach, na murkach odpoczywają mieszkańcy w rożnym wieku, odpoczywają, jedzą, przypatrują się co jakiś czas samozwańczym liderom, mówcom, chcącym przekazać swoje idee. Aż chce się usiąść razem z nimi i patrzeć.

Szlakiem sakralnym

Kolejno odwiedzamy świątynie zlokalizowane w okolicy. San Francisco, La Merced, Convento San Agustín, La Compañía de Jesus. Nazwa tego ostatniego kościoła pada częściej niż zwykle. Z zewnątrz trudno objąć wzrokiem całą świątynię, bo na ulicy jest dosyć ciasno. W środku półmrok potęguje ciężar zdobień w skomplikowanych kształtach. Wnętrze jest całe wymalowane złotem. Całe. Chyba tylko ławki zostały drewniane. Trochę mnie ten styl przytłacza. Wychodzimy odetchnąć na niezatłoczony plac San Francisco. Tu atmosfera jest bardziej swobodna. Plac jest duży i niezagospodarowany. Wieczorem pojawiają się tutaj sprzedawcy z przenośnymi grillami. Takich stanowisk przy Plaza Grande nie znajdziemy. Niedaleko placu San Francisco jest też mercado [targ] o tej samej nazwie. Tam możesz spróbować specjalności Quito, czyli gorącej czekolady z serem. My o taki przysmak poprosiliśmy w innym miejscu. Oprócz gorącej czekolady otrzymuje się oddzielnie talerzyk z białym serem, który można utopić w filiżance. No cóż, smakowało jak… czekolada z serem.

Kościół Jezuitów, czyli La Compañía de Jesus widziany z placu San Francisco
Kościół Jezuitów, czyli La Compañía de Jesus widziany z placu San Francisco
Wieczorne grillowanie na placu San Francisco
Wieczorne grillowanie na placu San Francisco

Z Plaza de San Francisco jakby niedaleko do Virgen del Panecillo, decydujemy się iść w tamtym kierunku. Czterdziestojednometrowy posąg skrzydlatej Madonny jak z apokalipsy wykonany jest z siedmiu tysięcy kawałków aluminium. Widać go z wielu dzielnic, a my mamy nadzieję na miasto spojrzeć z jego perspektywy. Wspinamy się stromymi uliczkami i schodami. W połowie drogi ktoś do nas podchodzi i ostrzega przed rabunkami w tej okolicy. Przyśpieszamy kroku, by w końcu stanąć u stóp Madonny. Roztacza się ładny widok Quito, ale ja ciągle obraz wielkich metropolii w Andach porównuję do La Paz w Boliwii, które zrobiło na mnie ogromne wrazenie. U stóp pomnika spotykamy wesołą rodzinkę z Polski. Zjeżdżamy z nimi w dół taksówką, ale na wysokości starego miasta się rozstajemy. Już stojąc na zewnątrz słyszymy od taksówkarza, by uważać w tej okolicy. Trudny los turysty w Quito…

W ramach szlaku sakralnego idziemy na jeszcze jeden punkt widokowy. Basilica del Voto Nacional. Przy zakupie biletu nikt nie informuje, że trzeba mieć mocne nerwy. Początek jest prosty, można schodami lub windą. To my windą. Potem kilka schodków, wyjście przez sklep z pamiątkami i jest, droga do głównej atrakcji. By wspiąć się na jedną z wież trzeba przejść po wąskiej drewnianej kładce nad całą główną nawą. Choć zaraz pod nami jest jej sufit, to jednak większość turystów staje zmrożona w czasie mijanek. Na końcu pionowa drabina o wysokości dwóch pięter. W końcu stajemy na małym balkonie. – Nareszcie – odsapnęła Gosia. W tym momencie informuję ją, że za rogiem są jeszcze trzy-cztery piętra schodami wokół tej wieży. – Sam idź! – słyszę odpowiedź. Poszedłem…

Widok ze wzgórza Virgen del Panecillo
Widok ze wzgórza Virgen del Panecillo
Widok z wieży Basilica del Voto Nacional na wzgórze Virgen del Panecillo
Widok z wieży Basilica del Voto Nacional na wzgórze Virgen del Panecillo
Rzut oka w dół z wieży Basilica del Voto Nacional
Rzut oka w dół z wieży Basilica del Voto Nacional

Dzielnica rezydencji

W Quito naszym ulubionym środkiem transportu były autobusy typu corredor. Ten południowoamerykański wynalazek materializuje się w postaci kilkuprzegubowych długich autobusów poruszających się wydzielonym pasem. Do autobusów wsiada się z podwyższonych przystanków, w których opłatę wnosi się w automatach przy wejściu, 0,25$. To średnio udane połączenie autobusu, metra i tramwaju skutecznie łączy dzielnice w trudnej topografii miasta. Obniżona wygoda jazdy autobusem, który rozpędza się znacznie mniej płynnie niż pojazdy szynowe obniża moją ocenę wrażeń z jazdy. Niska cena wszystko wynagradza.

Przerwa w Cafe Traviesa
Przerwa w Cafe Traviesa
Street Art w dzielnicy La Floresta
Street Art w dzielnicy La Floresta
Zielono na betonie
Zielono na betonie

Takimi autobusami poruszaliśmy się po stolicy. Poza zabytkami starego miasta nasze zainteresowanie wzbudziły dwie dzielnice: Mariscal i La Floresta. Ta pierwsza to imprezowa dzielnica z kilkoma tańszymi hostelami, w końcu pieniądze można przepić tuż obok. Druga to dzielnica rezydencji, nowych wieżowców, w której otoczenie wtopiło się kilka obiektów kulturalnych i alternatywna scena kawowa Quito. Tutaj znajdujemy małe kafejki prowadzone przez pasjonatów. Do dzielnicy warto jednak wybrać po wcześniejszym przygotowaniu. Większość z miejsc jest po prostu zamknięta w mało oczywistych porach i wtedy możemy co najwyżej przejść się po okolicy, by obejrzeć liczne, kolorowe murale lub cudze domy.

Capilla del Hombre

Pozostańmy przy temacie sztuki. W Quito mieszkał kiedyś Oswaldo Guayasamín, uważany za największego ekwadorskiego malarza. Kiedyś stwierdził, że większość obrazów, które namalował rozjechała się po świecie, a jego kraj ma niewiele z jego sztuki. Zdecydował się przekazać swoją dużą posiadłość oraz kolekcjonowane dzieła sztuki południowoamerykańskiej na rzecz państwa. Na tym nie poprzestał. Zebrał środki i przed swoim domem wybudował La Capilla de Hombre [Kaplica Człowieka], galerię poświęconą ludom Ameryki Południowej. W momencie budowy nie miał jeszcze ani jednego obrazu, który miał tam zostać umieszczony.

Wejście do Capilla del Hombre
Wejście do Capilla del Hombre
Dobra sztuka zatrzymuje na dłużej :)
Dobra sztuka zatrzymuje na dłużej 🙂
Quito według Guayasamín'a. Jedna z setek interpretacji tego widoku
Quito według Guayasamín’a. Jedna z setek interpretacji tego widoku

Projekt budowy galerii, w odwrotnej można by rzec kolejności, udał się tylko częściowo. Guayasamín nie dożył ukończenia obiektu i zdążył namalować tylko osiem dzieł sztuki, które można tam dziś oglądać. Reszta prac pochodzi z wcześniejszych lat twórczości i została ściągnięta na miejsce dzięki wysiłkom rodziny. Wszystkie tworzą spójną całość i gdyby nie wyjaśnienia przewodnika, na pewno nie spostrzeglibyśmy różnicy. Obrazy pokazują różnorodność, ale też biedę i przemoc, z którymi od wieków mierzą się mieszkańcy Ameryki Południowej. Wniosek w sumie smutny jak z każdą tego typu sztuką. I co z tego? Cierpiały i cierpią dalej. Albo już ich nie ma, cierpią inni…

Lubiany przez Guayasamín'a cytat z Mahatma Gandhi
Lubiany przez Guayasamín’a cytat z Mahatma Gandhi

Płakałem, że nie miałem butów, dopóki nie zobaczyłam dziecka, które nie miało stóp.
— Mahatma Gandhi

Długo się zastanawialiśmy czy poświęcić czas na obrazy i sztukę. Różnie z tym jest. Teraz mogę powiedzieć, że w muzeum Picasso nie byłem. W muzeum Guayasamín’a byłem i jestem z tego zadowolony. Warto się czasem umyć, ogolić i w odpowiednim miejscu odchamić. Skutki mogą być znikome, ale próbować warto.

Mitad del Mundo

Różne źródła starają się umiejscowić Quito wśród najwyżej położonych stolic Ameryki Południowej lub Świata. Łatwo tym manipulować, ponieważ można argumentować, że w La Paz są budynki rządowe, lecz konstytucja Boliwii nie wymienia tego miasta jako stolicy. Tybetańską Lhasę również trudno umiejscowić skoro żadne państwo nie uznaje niepodległości Tybetu. Łatwiej jest jednak z odległością Quito od równika. 0°15′ S, pierwsze miejsce na świecie. Może też wiedziałeś, że hiszpańska nazwa kraju Ecuador, znaczy w tym języku po prostu równik.

Po dwóch stronach globu
Po dwóch stronach globu
Konkurs na ustawienie jajka na główce gwoździa
Konkurs na ustawienie jajka na główce gwoździa

Skoro jesteśmy tak blisko najdłuższego równoleżnika to korzystamy z okazji, by tam się pojawić. Miejsce nazywa się Mitad del Mundo. Są tu dwa obiekty, które obiecują Ci możliwość zrobienia sobie zdjęcia stojąc nad linią dzielącą glob na półkule. Czy aby na pewno? Większość spotkanych podróżników odwiedzała duże muzeum na równiku, gdzie stoi wielki znany ze zdjęć pomnik, a żółta linia ładnie prezentuje się na zdjęciach. Później niektórzy się dowiedzą, że równik jest tak naprawdę 200 metrów dalej. Może jest w tym kameralnym muzeum, które my wybraliśmy. Czerwona linia została wyznaczona przy pomocy GPS… Po takim obiekcie oczekiwałbym jakiejś ambitniejszej metody pomiaru. Nie przeszkadza to jednak prowadzącym w demonstrowaniu słynnego eksperymentu z wirkiem w umywalce. Na półkuli północnej po wyjęciu korka listki kręcą się zgodnie z wskazówkami zegara i tak też tworzy się wirek. Na półkuli południowej w przeciwną stronę. Na równiku nie ma wirka. W ten sposób na przestrzeni dwóch metrów zbadaliśmy efekt Coriolisa. Siła Coriolisa faktycznie istnieje, chociaż na równiku to była tylko heca z odpowiednią umywalką i szybkością szarpnięcia za korek. Niemożliwe, żeby tak blisko równika efekt był tak wyraźny. Telefonicznie motywujemy znajomych z Polski do przeprowadzenia eksperymentu z dziećmi. Część ma wyraźnie zepsute umywalki…

Znacznie bardziej emocjonujący eksperyment z równikiem przeprowadziłem kilka dni później. Odległości do równika wyraźnie ubywało, tak wskazywał mój GPS. Podjeżdżaliśmy jednak krętą górską drogą i trudno się było zorientować kiedy pojawimy się na linii równika. Na chwilę się zagapiłem i literka S zmieniła się na N. Jest! Wracam się kilkadziesiąt metrów i znajduję równik. Po chwili zauważam, że ktoś w rowie melioracyjnym po obu stronach drogi zaznaczył czerwoną linię. Z samochodu trudniej byłoby dokonać tego „odkrycia”. Od teraz jesteśmy już na półkuli północnej.

Kolejnego dnia przewodnik informuje nas, że równik w ciągu dnia odchyla się o 14 metrów. W kontekście najbliższej równikowi stolicy to niewielka różnica, ale te doświadczalne umywalki…

Najwyższy szczyt w Ekwadorze

Odwiedzając Mitad del Mundo już wiemy, że nie pójdziemy na Cayambe. To jedyny śnieżny szczyt, który leży na równiku. Infekcja, która dopadła mnie kilka dni wcześniej nie pozwoliła na odpowiednie przygotowanie się do wyjścia w wysokie góry. Ponownie wsiadamy do miejskiego autobusu i decydujemy się pojechać w stronę górującego nad miastem wulkanu Pichincha. Tego samego, w którego zagrożeniu żyje stolica. Wierzchołek miał być pierwszym celem aklimatyzacyjnym.

Razem z innymi turystami wsiadamy do wagonika w dolnej stacji kolejki, by po kilkudziesięciu minutach znaleźć się lekko ponad 4000 m n.p.m. Większość osób przejdzie się tutaj po punktach widokowych i po dłuższej chwili zdecyduje się zjechać w dół. Bilety zawsze sprzedawane są z opcją powrotu. My też robimy zdjęcia na okoliczne wulkany, bujamy się na wielkiej huśtawce, a po dłuższej chwili zarzucamy plecaki i ruszamy w górę.

Cotopaxi nad Quito
Cotopaxi nad Quito
Wymęczony croissant na szczycie Rucu Pichincha
Wymęczony croissant na szczycie Rucu Pichincha
Wracamy ze szczytu
Wracamy ze szczytu
I znów na huśtawce
I znów na huśtawce

Szlak na Rucu Pichincha nie jest trudny. Pierwsza część to stopniowe podejście po wygodnej ścieżce. Dopiero koniec drogi wymaga, by trochę się napocić podczas szukania oparcia w wulkanicznym pyle i stromych skałach. Nie przyszliśmy tutaj najwcześniej, ale i tak mieliśmy szczęście. Chmury otaczają szczyt dopiero, gdy zaczynamy schodzić, ale w górę nadal idą kolejni zdobywcy.

Protest

W okolicach Quito zdarza nam się kilkakrotnie jechać samochodem osobowym. Możemy zobaczyć zniszczone radary pomiaru prędkości i ślady spalonych opon na asfalcie. Chyba nikt się nie spodziewa w najbliższym czasie otrzymać smutnego wydruku z urzędu z kwotą mandatu do opłacenia.

Guayaquil wybiera prezydenta, a Quito obala
— Ekwadorskie powiedzenie

Te szkody są wynikiem ogólnokrajowych protestów, które miały miejsce na początku października. Decyzją prezydenta Lenina Moreno zniesiono dopłaty do najbardziej popularnych paliw, skutkiem czego benzyna podrożała o 123%. Prezydent dobrze się do decyzji przygotował. Od razu przeniósł się do Guayaquil, gdzie może liczyć na większe poparcie społeczeństwa niż w górskim Quito. Tak radykalna reforma miała związek z umową z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. MFW za zniesienie subwencji przyznał Ekwadorowi kredyt wysokości 4,2 mld dolarów. Samo zniesienie dopłat miało dać oszczędności 1,5 mld dolarów. Ostatecznie z podwyżek się wycofano, a koszty protestów wyceniono na 3 mld dolarów. Wygląda na to, że wyszło jak z fajerwerkami w sylwestra. Cała zapomoga od MFW w krótkim czasie poszła z dymem.

Bezpieczna przystań

W stronę Quito patrzyliśmy prawie dwa tygodnie z małego Yaruqui. Stąd w zależności od miejsca w ogrodzie widok przysłaniała nam palma lub krzewy. Tak naprawdę samego Quito nie widzieliśmy, ale całą aglomerację sąsiadujących miast już tak. W razie ochoty wskakiwaliśmy w autobus, by za kilka groszy pokonać kilkadziesiąt kilometrów do centrum stolicy.

Cotopaxi widoczne z Yaruqui
Cotopaxi widoczne z Yaruqui
Widok w stronę Pichincha w Yaruqui
Widok w stronę Pichincha w Yaruqui
Nasi towarzysze: Lessi, Kaja i Ares
Nasi towarzysze: Lessi, Kaja i Ares
Tomate de arbol w ogrodzie
Tomate de arbol w ogrodzie

Dzięki uprzejmości księdza Marka, w Yaruqui mieliśmy bezpieczną bazę dla nas i ekwipunku. To tutaj przyjechaliśmy z zamiarem zdobycia jednego z sześciotysięczników oraz zwiedzenia Quito, tutaj te plany się weryfikowały. Tutaj oprócz księdza poznaliśmy innych ciekawych ludzi i ich historie. Tutaj też przechorowałem kilka dni i zmieniliśmy nasze plany. Tutaj w końcu na chwilę mogliśmy poczuć rytm miejsca. Rzucić czasem brudne rzeczy na podłogę i posprzątać następnego dnia w drodze na śniadanie. Jak dobrze jest czasem wiedzieć, że można użyć szafy lub szuflady, bo jutro nadal tu jesteś. Tak rzadko mamy na to czas.

Patrząc z boku może się wydawać, że ta część wyprawy nie bardzo się udała. Dużo czasu poszło na sprawy, które później musieliśmy zarzucić. Plany szyliśmy na bieżąco, próbując połączyć to co mamy z tym co chcielibyśmy. Też tak myślałem. Teraz jednak uważam, że to nie program telewizyjny, a my codziennie mamy nową lekcję o geografii i życiu. Teraz wiemy, że równik to nie kreska na globusie. To linia, która możesz przekroczyć na rowerze, a po drugiej stronie od razu nie stajesz na głowie.


Kolejny z „hitów” 🙂

Wskazówki

  • Historii o nielegalnych taksówkach i związanych z tym rabunków turystów można się nasłuchać i naczytać. Zaopatrzony w wiedzę jak legalną taksówkę rozpoznać byłem w stanie znaleźć takich może 20% na ulicach Quito. Czym jest więc reszta? Zirytowałem się i zainstalowałem aplikację UBER. Pierwszy raz. Stawki są podobne, a często jest ciut taniej. Kierowca jest zweryfikowany. W Quito polecam korzystać póki jeszcze działa.
  • Zniechęceni kosztami i trudnością w znalezieniu legalnych taksówek najchętniej korzystaliśmy z autobusów typu corredor. Bilet kosztował zaledwie 0,25$ za przejazd. Przy pomocy tej komunikacji można obskoczyć naprawdę sporo. Jeśli korzystaliśmy z taksówki to część trasy i tak pokonywaliśmy autobusem, by było szybciej i taniej. Plusy: autobusy mają wydzielony pas, jeżdżą często i są tanie. Minusy: trzeba uważać na kieszonkowców, okropnie głośny handel obwoźny i w porach szczytu można nie wejść do zapchanego autobusu. Gdy polubiliśmy corredory jeździliśmy też zwykłymi autobusami. Kierowcy są bardzo pomocni w wyborze linii.
  • Szukając noclegu w Quito zapewne będziesz się wahać pomiędzy Starym Miastem, a La Mariscal. Przynajmniej takie opcje znajdziesz w różnych poradnikach. Jeśli w planach masz jedynie zwiedzanie Quito to moim zdaniem nie ma różnicy. Te dwie dzielnice są świetnie połączone szybkim busem. W okolicach Starego Miasta łatwiej o tani obiad, ale wieczorem dzielnica „umiera”. Jeśli lubisz wieczorem trochę zaimprezować lub wypić wieczorem piwo na mieście to łatwiej o to będzie w La Mariscal. Nie przez przypadek to tutaj jest kilka tanich hosteli.
  • Kawiarnie to nasz konik. Zauważyłeś? W Quito znów wydaliśmy trochę pieniędzy na kawę i możemy polecić kilka miejsc. Cafe Rio Intag – może się na nią natkniesz w drodze do dzielnicy La Floresta. Nasze ulubione miejsce, a chyba jeszcze poza szlakiem Tripadvisor 🙂 ; Honey coffee & tea – łatwo ją znajdziesz na Plaza Foch. Z zewnątrz wygląda jak niefirmowy Juan Valdez (kolumbijski odpowiednik Starbucksa). Kawę dają jednak bez zastrzeżeń. Widzieliśmy jak wypalają ziarna na swoje potrzeby; Botanica – trochę jak laboratorium z ogrodem, ale kawę i miejsce polecamy. Czynne tylko popołudniami; Cafe Traviesa – wszystko super, ale bez wody przy espresso…
  • Sprzęt turystyczny. W Quito i miastach ościennych znajdziesz sklepy sieci Tatoo. Wybór sprzętu rowerowego i outdoor jest bardzo duży, ale ceny o 50% wyższe niż znane Ci w Polsce. Jest też sieć sklepów Cotopaxi.
  • Wypożyczalnie sprzętu są w okolicach Plaza Foch. Znaleźliśmy tam trzy względnie dobrze zaopatrzone miejsca. Na Google Maps znajdziesz Extremsports. Pozostałe dwa są 200 metrów w przód i tył.

Czas i miejsce

  • Quito zwiedzaliśmy na przełomie grudnia 2019 i stycznia 2020.
Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

6 komentarzy

  1. Przeczytałem i obejrzałem z dużym zainteresowaniem. Z pewnym sentymentem. A sztuka – urodzi się wszędzie nawet w najdalszym zakątku, jest nam niezbędna jak tlen. Chcemy otaczać się pięknem, dążymy do czegoś wzniosłego, marzymy, marzymy, marzymy >> 🙂

    • Michał Odpowiedz

      Może wcale nie jest tak daleko do tego Quito? Ale to prawda, często sztuka jest tym co nas określa i po nas zostaje.

  2. Hmm… Ser z czekoladą to naprawdę dziwne połączenie. Mam nadzieję, że nie wykręciło waszych kubków smakowych. Ale mieliście piękny ogródek w Yaruqui… I spotkaliście dzbanecznika – prawie takiego jak mam na oknie. On tak sobie rósł po prostu na zewnątrz? Niesamowite…
    Ta schodo-drabina, co się na nią wspinał Michał wygląda naprawdę groźnie. Powiedz chociaż, że poczułeś trochę adrenaliny jak się po niej wspinałeś.

    • Michał Odpowiedz

      Yaruqui mogłoby być dobrym miejscem na kwarantannę… W świetnym towarzystwie, z widokiem i wygodnie.

      Ja nie lubię ludzkich konstrukcji drewniano-stalowych, ale podobno dobrze jak w związku jest jeden mężczyzna 😉 Byłem pod wrażeniem, że ktoś mógł wymyślić taki patent do wejścia na wieżę.

      Ser z czekoladą, ser z panelą… Ja też nie rozumiem, ale w Ekwadorze i Kolumbii mają inne zdanie. Jest to rozwiązanie na przekąskę 😉

Napisz komentarz