Ten artykuł nie będzie kolejnym cukierkowym wpisem o jednym z najpiękniejszych szlaków w Ameryce Południowej. Nie będzie, choć takim miał zostać. Jeśli szukasz jedynie informacji praktycznych o tym trekkingu, zajrzyj na koniec do wskazówek. Na tym trekkingu niepokojące praktyki szybko zwróciły naszą uwagę i zmartwiły. Tym samym poniższe akapity służą opisowi skrzywionej formy przemysłu turystycznego w Peru.

Zaznaczam, że opisany tutaj trekking wokół Huayhuash, jest ekstremalnym przykładem, ale pewne elementy dostrzegałem już wcześniej. Jednocześnie bardzo chcę uniknąć tutaj słowa „rozwój”.

Wartość towarów i usług

Podróżując od trzech miesięcy przez Peru nie podjęlibyśmy się jednej rzeczy podczas udzielania informacji o kraju. Bardzo ostrożnie prognozowalibyśmy ceny towarów i usług w danym miejscu. Powiedzmy, że w supermarkecie w Krakowie bierzesz do ręki litrową butelkę Coca-coli. Płacisz za nią X złotych. Zdajesz sobie sprawę, że w Zakopanem w sklepiku będzie trochę drożej, a w schronisku w Murowańcu dwukrotność ceny z marketu Cię nie zaskoczy. Taką ekonomię na pewno znasz.

Widok z pierwszego kempingu niedaleko Laguna Mitococha
Widok z pierwszego kempingu niedaleko Laguna Mitococha
Jirishanca (6126 m n.p.m.), widok od strony Laguny Mitococha
Jirishanca (6126 m n.p.m.), widok od strony Laguny Mitococha

W Peru to tak nie działa, a przynajmniej nie do końca. Tutaj nigdy nie wiesz czy za 1 sola kupisz trzy bułki czy osiem. Nie ma znaczenia czy jesteś w wiosce oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego asfaltu czy przy głównej drodze godzinę jazdy od dużego miasta. Nie doszukuj się jakiś ukrytych zależności i ukrytych w górach piekarni. Tu i tu bułki musiały dojechać w wielkim jak na ziemniaki papierowym worze. Nikt ich na zapleczu nie wypiekał w nocy. Podobnie jest z cenami ciastek, owoców i posiłków. Dlaczego ostatnia wioska ma niższe ceny niż ta 1000 metrów niżej? Nie wiadomo.

Gringo cajero automático

Wybierając się na trekking Huayhuash wiedzieliśmy, że dostaniemy po kieszeniach. Choć trasa przebiega na terenie wyznaczonego przez państwo rezerwatu ochrony przyrody, to teren wzięły pod opiekę lokalne społeczności, które ustalają ceny za przejście. Za całość musisz zapłacić ponad 200 soli (230 zł) co wydaje się ceną astronomiczną nawet wliczając możliwość korzystania z kempingów. Pewnie domyślasz się, że artykuł będzie o pieniądzach. Przyda się więc pamiętać, że 1 peruwiański sol to około 1,15 polskiego złotego.

Wysiadamy z autobusu. Pasażerowie odebrali swoje bagaże i szybko się rozeszli. Na nas czeka starszy Pan z małą torbą na ramieniu. – Tutaj płaci się za przejście piętnaście soli – informuje. Kiedy pytamy czemu tak drogo, prawie wykrzykuje. – Przecież w Llamac musieliście zapłacić trzydzieści! Może musieliśmy. Widzieliśmy przez okno jakąś panią wymachującą bloczkiem, ale kierowca autobusu ją zignorował i pojechał dalej ze swoim rozkładem. Zresztą za co mielibyśmy zapłacić? Za przejazd publiczną drogą?

Idziemy w kierunku Laguna Mitococha. Tutaj jest jeden z kempingów, ale krowy o tym nie wiedzą...
Idziemy w kierunku Laguna Mitococha. Tutaj jest jeden z kempingów, ale krowy o tym nie wiedzą…
Zbliżenie z pierwszego kempingu przed Laguną Mitococha
Zbliżenie z pierwszego kempingu przed Laguną Mitococha
Yerupajá (6635) tonie w chmurach nad Laguną Carhuacocha
Yerupajá (6635) tonie w chmurach nad Laguną Carhuacocha

Już kolejnego dnia przekonaliśmy się, że stawianie pytań jest mniej ważne od przerażenia na widok kolejnych opłat. Tego dnia wydaliśmy na przejście 70 soli na osobę. Jakieś 7 godzin marszu, około 18 km. Mam nadzieję, że teraz kierowcy w Polsce już nie będą narzekać na opłaty za autostradę A4. Nasz kilometr jest zdecydowanie droższy.

Zauważysz jednak, że przecież znaliśmy koszty trekkingu. Czemu więc poddajemy w wątpliwość zasadność ich wprowadzenia i wysokość? To prawda, że znaliśmy. Zauważ jednak, że już drugiego dnia wydaliśmy połowę budżetu na opłaty, a przed nami jeszcze tydzień trekkingu. Z takim wirem w portfelu nie czujesz się dobrze i ciężko cieszyć się widokami. Dosłownie co dwie trzy godziny słyszysz kluczowe „amigo” i ktoś wymachuje bloczkiem lub chce skontrolować bilet z poprzedniej sprzedaży. Siedzisz na trawce z ciastkiem, a za plecami pojawia się pasterz i wywołuje zawał schematycznym „Amigo, ticket”. ( Dodam, że kontrolerzy byli jedynymi osobami, które widzieliśmy na szlaku. Innych turystów spotkaliśmy dopiero w trakcie dwóch ostatnich dni marszu. )

Ekonomia porównawcza

Żyłem w kraju, w którym zawsze się mówiło, że w Niemczech zarobki są wysokie, ale życie też droższe niż u nas. Choć to ostatnie to ponoć już nie jest prawda. Boomu w zarobkach w Polsce też się nie spodziewam. Wiadomo jednak, że na zachodzie Europy jest drożej, a na wschodzie taniej. Proste. Wróćmy więc do Peru i Huayhuash stosując podobną logikę.

Jezioro Gangrajanca, jedno z trzech w okolicy pomiędzy Yerupajá i Siula Grande
Jezioro Gangrajanca, jedno z trzech w okolicy pomiędzy Yerupajá i Siula Grande
Zbliżenie w ostatnich promieniach słońca (przed zachmurzeniem)
Zbliżenie w ostatnich promieniach słońca (przed zachmurzeniem)

Podróżujemy przez kraj, gdzie tani obiad na mieście kosztuje średnio pięć soli (2,5 – 7 soli). Najtańszy tego rodzaju posiłek w (sąsiednim, droższym) Chile udało nam się znaleźć za 20 soli (w przeliczeniu). Trekking wokół Huayhuash jak wspominaliśmy kosztuje ponad 200 i w cenie nie ma praktycznie nic. Ciężko więc go porównać do strzeżonych i wyposażonych w infrastrukturę tras w Chile. Ostatnim słowem niech będzie czterodniowy trekking wokół Cerro Castillo – 110 soli, lub osiem dni w Torres del Paine – 370 soli.

Ekonomia wewnętrzna

Kilka tygodni wcześniej robiliśmy inne trekkingi w Peru. Przejechaliśmy też ponad osiemset kilometrów przez środek Andów. Znów trzymały się nas porównania. Jak to jest, że w popularnym regionie Cusco cena na kempingu mogła wynosić zaledwie pięć soli za cały namiot, a w cenie był jeszcze zimny prysznic (ciepły był płatny dodatkowo) i miejsca na ławkach przy stołach. W Huayhuash takich wygód brak. Jest tylko trawa na kempingu zasr… przez zwierzęta hodowlane. Czemu kilka społeczności zajęło jedne z ładniejszych pasm górskich w Peru i grabią pieniądze dla siebie nic nie oferując. Pal licho gringo. Zapłacą i pojadą. Czy to jednak jest fair wobec społeczności w innych częściach Peru? Jak widzisz polska opłata klimatyczna jest w tym kontekście śmiesznym nadużyciem.

Wspinamy się na przełęcz Siula
Wspinamy się na przełęcz Siula
Fotografia z punktu widokowego Miraror Tres Lagunas [Punkt widokowy Trzy Jeziora]
Fotografia z punktu widokowego Miraror Tres Lagunas [Punkt widokowy Trzy Jeziora]
Jeszcze nie weszliśmy na przełęcz a chmury już zasłaniają szczyty
Jeszcze nie weszliśmy na przełęcz a chmury już zasłaniają szczyty

Wracając do Llamac. Nazwa wioski pochodzi od lam. To one w czasach konkwistadorów transportowały minerały, które zaczęto wtedy wydobywać w górach. Dziś lamy zastąpiono ciężarówkami, a kopalnia jest japońska. Tylko pracownicy Ci sami. Za dzień pracy dostają trzydzieści pięć soli bez almuerzo [obiadu]. To mało, negocjują z właścicielem. Może też dlatego jest łatwiej im siedzieć na murku i pobrać od gringo opłatę za bilet wstępu.

Skoro warunki są znane, to o co chodzi? Pozwól, że przedstawię kawałek historii.

Szemrane bezpieczeństwo

Jest rok 2002, Amerykanin Court Demas wybiera się ze swoją peruwiańską przyjaciółką na trekking wokół Huayhuash. Wcześniej wysyła e-mail informując rodzinę o dobrym przygotowaniu i obiecuje kontakt po dwóch tygodniach. Rodzina nie odebrała od niego już innej wiadomości. Dwudziestodziewięciolatkowie nie wiedzieli, że to będzie ich ostatnia wyprawa w góry. Zostali obrabowani, a następnie zamordowani przez przestępców, a może przez bojowników Świetlistego Szlaku. Ta organizacja terrorystyczna miała jeszcze do niedawna swoje bazy w górach Huayhuash.

Ojciec Courta zorganizował akcję poszukiwawczą. W Huayhuash spędził miesiąc wraz ze znajomymi. Dopiero jakiś czas po jego powrocie do Kalifornii ciała zostały znalezione, przysypane kamieniami. To m.in. takie wypadki były powodem wprowadzenia opłat, a lokalne społeczności miały wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo w regionie.

Z przełęczy Siula staramy się wypatrzeć szczyt Siula Grande (6344 m) jest w chmurach
Z przełęczy Siula staramy się wypatrzeć szczyt Siula Grande (6344 m) jest w chmurach
Przełęcz San Antonio. Za plecami Siula Grande (6344 m) w chmurach
Przełęcz San Antonio. Za plecami Siula Grande (6344 m) w chmurach
Turkusowe wody jeziora Juraucocha
Turkusowe wody jeziora Juraucocha

Kupujemy bilety na nasz przejazd do wioski Pocpa. Stamtąd mamy zacząć trekking. Właściciel firmy transportowej udziela nam w międzyczasie kilku rad – Chowajcie wszystko do namiotu. Na kempingach zdarzają się kradzieże i turyści wracają bez sprzętu. Niektórzy płacą za przejazd dopiero po powrocie do Huaraz, bo gdzieś zaginęły im pieniądze. – Ale jak to?! W górach? Na kempingach? – dziwimy się. – Jesteście z Europy. Nie rozumiecie – pan rozpoczyna wykład. – W Europie nikt nie zabierze rzeczy, które leżą przy czyimś namiocie. Peruwiańczyk przejdzie obok, zabierze niepilnowane buty i pójdzie dalej. Z samego namiotu raczej nikt wam rzeczy nie wyciągnie – dodaje. Nie dyskutujemy dłużej na temat bezpieczeństwa namiotu w Europie i Peru, ale opis sytuacji wydaje nam się dziwny, bo dotyczy miejsca, gdzie przebywają tylko indywidualni piechurzy, agencje turystyczne i lokalne społeczności pobierające od reszty spore opłaty.

Peruwiańczyk przejdzie obok, zabierze niepilnowane buty i pójdzie dalej

Po pierwszym noclegu nadal cały nasz sprzęt mamy ze sobą. Po kilku krokach woła za nami kobieta wymachując bloczkiem z biletami. – Tutaj za przejście musicie zapłacić 40 soli. Każde z Was – informuje. – Ile? Dlaczego tak dużo? – pytamy ze szczerym zdziwieniem. – Z turystami z plecakami zawsze są problemy. Agencje zawsze informują nas kiedy przyjdą, a klienci wiedzą jakie są opłaty – ucina rozmowę kasjerka i wypełnia bloczek. Być może turyści z agencjami rzeczywiście płacą chętniej. Być może rzadziej mają też porównanie cen usług w perspektywie wielomiesięcznej podróży. My zapłaciliśmy za dzisiejsze śniadanie, przekąskę i obiad, które niesiemy na plecach jakieś sześć soli, a teraz mamy zapłacić 40 za przejście przez polanę.

Mgła i grad sięgnęły nas przy jeziorze Susococha
Mgła i grad sięgnęły nas przy jeziorze Susococha
Idziemy na ostatnią wyższą przełęcz (Yauche 4840 m)
Idziemy na ostatnią wyższą przełęcz (Yauche 4840 m)
Yerupajá (6635 m), najwyższy szczyt Kordyliery Huayhuash
Yerupajá (6635 m), najwyższy szczyt Kordyliery Huayhuash

Po godzinie wracam w to samo miejsce, bo poszliśmy początkowo w inną stronę, żeby zobaczyć góry z nieco innej perspektywy. Pani znów przywołuje mnie wyuczonym „amigo”. Zły na nią, ignoruję zawołanie i kieruję się w swoją stronę. W tym momencie od razu podrywa się dwóch towarzyszy kasjerki. Nie mając ochoty na dyskusję z „ochroniarzami” decyduję się odpowiedzieć:
– Ticket sprzedała mi Pani godzinę temu.
– Idziesz w kierunku Pocpa? Musisz kupić bilet.
– Sprzedała mi Pani bilet godzinę temu. Wczoraj wyszedłem z Pocpa.
– Dokąd idziesz?
– Tam. Nie pamięta Pani dwóch turystów, którzy kupili bilet godzinę temu? Przecież nikogo tutaj nie było od tego czasu. Ile razy mam płacić za przejście przez Wasz teren?
– Aha…
„Ochroniarze” są trochę zdezorientowani sytuacją, a ja idę w swoim kierunku. To jednak nie jest jedyna sytuacja, która przekonuje mnie o trudności w ominięciu opłat. Kiedy turyści w hostelu pytają o taką możliwość, opowiadamy im spotkanie z połowy trekkingu.

Gringo płać i nie dyskutuj, jeśli nie chcesz problemów

Przed wioską Huayllapa zatrzymuje nas młody chłopak. – Tutaj jest bilet za korzystanie z kempingu w górze doliny – informuje. – Nie korzystaliśmy z kempingu. Przyszliśmy z drugiej strony przełęczy – odpowiadamy czując się częściowo wygrani. – Yyyy, nieważne, musicie zapłacić, wszyscy płacą – odpowiada zbity z tropu. Nie dajemy za wygraną i odprowadza nas do starszych mężczyzn, z którymi radzi nam negocjować. Zależy nam na zdobyciu informacji o wysokości opłat i ich przeznaczeniu. Pytamy o opiekę nad szlakami, sprzątanie ich i oznaczenia trasy, co jest kwitowane pobłażliwymi uśmiechami. Informacja o takich działaniach jest na bilecie. W końcu starsi panowie informują mnie, że płacimy za bezpieczeństwo. – Jakie bezpieczeństwo? Są tu jakieś służby ratunkowe, gdybym złamał nogę? Albo ktoś zajmuje się inną ochroną? – pytam. – Gringo płać i nie dyskutuj, jeśli nie chcesz problemów – odpowiada jeden z nich. W ciągu dwóch minut z „amigo” [kolega] przez „turystę” zostałem „gringo”. Widząc czarną dziurę w swoich staraniach ściągam plecak, by wyjąć kolejne 80 soli. Dziadkowie zatrzymują jeszcze przechodzących pasterzy. Informują, że jesteśmy trudnymi turystami, rozmawiają między sobą już nie po hiszpańsku i w takim towarzystwie wyciągam pieniądze za wejście do wioski. Portfel znów lżejszy, a mi zostaje satysfakcja, że poziom hiszpańskiego pozwala przynajmniej się pokłócić.

Wchodzimy do wioski około 15. Ludzie siedzą na murkach. Jakby czekali tylko na dochód z dzisiejszych biletów. Ta złośliwa obserwacja wynika z doświadczeń ostatnich dni. Nie umiem nazwać tych opłat inaczej niż zalegalizowanym haraczem. Ostatnia kontrola na trasie podtrzymuje to wrażenie. Pan jest jedynym, który chce nam wytłumaczyć co dzieje się z pieniędzmi, które zostawiamy w górach. Pan informuje nas, że społeczność ostanio za dochód z biletów opłaciła maszynę rolniczą. Wybudowano też kanały na wodę, by posadzić więcej kukurydzy. O działaniach na rzecz przyrody znów nie było mowy. To znaczy właściwie było, bo już wiemy, że nie ma tu miejsca na ochronę bioróżnorodności charakterystycznej dla miejsca. Jest za to więcej krów i upraw

Mały kamyczek i duża Yerupajá (6635 m), drugi pod względem wysokości szczyt w Peru
Mały kamyczek i duża Yerupajá (6635 m), drugi pod względem wysokości szczyt w Peru
Gosia schodzi do Laguny Jahuacocha
Gosia schodzi do Laguny Jahuacocha
Góra dół, góra dół. Ile jeszcze?
Góra dół, góra dół. Ile jeszcze?

Epilog

Ten artykuł kończę pisać tygodnie po trekkingu. Wstrzymywałem się z tym dłuższy czas, ponieważ miałem poczucie winy, że mogę się w ocenie mylić. Przecież moje wrażenie mogło być wynikiem mojej własnej słabości, pogody i złego nastawienia do powszechnie znanej sytuacji. Mogłem płacić i nie pytać. Dwa tygodnie później byliśmy na trekingu Santa Cruz w Cordillera Blanca. Jeden bilet wstępu wydawany przez oznaczonych strażników parku oraz rejestracja sprawiały wrażenie bezpieczeństwa. Tym samym wszyscy miejscowi uśmiechali się do nas, sklepikarze zapraszali do zakupów, a wszyscy wskazywali nam najlepszą drogę przez wioski. Ta gołym okiem widoczna różnica zadecydowała, że tekst pozostawiłem w powyższej formie.

Nieprawdopodobna, wstrząsająca historia Joe i Simona została opowiedziana obiektywnie i precyzyjnie, jak przystało na prawdziwą literaturę faktu.
— Tomasz Łubieński

Zapowiedź filmu „Czekając na Joe”, który powstał na podstawie książki „Dotknięcie Pustki” autorstwa Joe Simpson.

Wskazówki

  • Trekking wokół Huayhuash może zająć od 7 do 12 dni. Czas przejścia zależy od kondycji, aklimatyzacji, ale też od obranej trasy. Możliwości jest kilka.
  • W zależności od trasy, którą obierzesz, będziesz przekraczał tereny różnych comunidades. Z tym wiąże się fakt, że zostawisz w Cordillera Huayhuash około 200 albo 250 soli. A w przyszłym roku może więcej. Link do sprawdzenia wysokości opłat – https://www.huayhuash.com/fee_entrance.html
  • Dojazd we własnym zakresie z Huaraz najtaniej można zorganizować na terminalu na rogu ulic Avenida Confraternidad Internacional Oeste i Avenida 27 de Noviembre – turismo Nazario – cena 25-30 soli/osobę za przejazd Huaraz – Pocpa.
  • Istnieją dwie pętle: regularna i wysokogórska (alpino). Jest też kilka łączników pozwalających na dodatkowe warianty. Trasę regularną z wysokogórską można spokojnie mieszać i my tak zrobiliśmy. Trasa wysokogórska była dla nas priorytetem, ponieważ chcieliśmy być bliżej szczytów i lodowców. Trzeba jednak brać pod uwagę, że niektóre odcinki wysokogórskie wymagają skorzystania z raków, liny i czekana. Nie zawsze jest tam widoczna ścieżka, ponieważ mało kto przechodzi te odcinki.
  • Informacje o szlakach można próbować znaleźć w Huaraz. My próbowaliśmy w Casa de Guías [Dom przewodników]. Działalność tej instytucji wydała nam się jednak śmieszna. Na pytania odpowiadało nam dwóch chłopaków, którzy sprawiali wrażenie jakby nigdy tam nie byli. Nie mieli zielonego pojęcia nawet o pogodzie, której możemy się spodziewać w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, ani o tym, do której wioski można dojechać transportem publicznym z Huaraz. Nie mieli też kontaktu z żadnym swoim przewodnikiem. W końcu kazali nam szukać w agencji turystycznej. Dużo informacji uzyskaliśmy w sklepie na przeciwko. Również te informacje musieliśmy zweryfikować na miejscu na podstawie własnego doświadczenia.
  • Jedynym miejscem gdzie można uzupełnić zaopatrzenie na szlaku pomiędzy Pocpa i Llamac (idąc zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara) jest wioska Huayllapa. Tutaj też można zrezygnować z kontynuowania trekkingu i zakończyć go wcześniej. W przypadku konieczności powrotu do Huaraz, transport może zająć tyle czasu co przejście reszty szlaku. W Huayllapa spotkaliśmy dwóch Francuzów, którzy zamiast taksówki do Huaraz (jedyną i okrężną drogą) wynajęli w wiosce muły, na których grzbietach mieli dojechać w jeden dzień do Llamac (my szliśmy dwa dni). Przy Lagunie Jahuacocha (ostatni dzień) jest możliwość zakupu napojów gazowanych, piwa i słodyczy. Ta opcja może być atrakcyjna jeśli zdecydujemy się zatrzymać na leniuchowanie i nocleg przed zejściem do Llamac.
  • Na trasie regularnej znajdują się gorące źródła Viconga. Kąpiel regeneracyjna w połowie trekkingu to 20 – 30 soli.
  • W Huaraz jedną z kwadr przeznaczono na obsługę Gringos (obok Plaza de Armas). Są tutaj restauracje, agencje turystyczne, wypożyczalnie sprzętu, sklepy ze sprzętem outdoor i rowerowym. Podobne usługi znajdują się w najbliższej okolicy.
  • Na trekking potrzebowaliśmy kijków trekkingowych. Najtańsza opcja wypożyczenia kosztowałaby nas 50 soli za kilka dni. Znajdowaliśmy tylko mocno zniszczone „chińczyki”. Takie same, ale nowe kupiliśmy za 40 soli w jednym ze sklepików. Zamierzaliśmy je potem sprzedać lub zostawić w hostelu, co byłoby możliwe, niestety zgubiliśmy je w ostatnim transporcie.
  • W kawiarni Cafe Andino (Jirón Lucar y Torre 530) znajdziesz nie tylko innych gringo, którzy przybyli odpocząć przed lub po trekkingu. To także dobre miejsce, by posiedzieć z laptopem. Są tutaj też ogłoszenia od turystów, którzy szukają partnera na trekking lub do liny. To czy ufasz takim dynamicznie tworzonym zespołom musisz rozważyć sam.
  • Dobrą kawę i ciastko znajdziesz w Pashta Sangucheria (Mariscal Toribio de Luzuriaga 629) na głównym gringo-placu. W Cafe Andino tych specjałów nie próbowaliśmy.
  • Dla rowerzystów i trekkersów polecamy hostel El Tambo. Właścicielka udziela dużo przydatnych informacji. Nie ma problemów z przechowaniem rowerów i bagażu. Blisko centrum, targów, ceny niskie, gorący prysznic, kuchnia i zrelaksowane towarzystwo.
  • Niedaleko hostelu El Tambo są dwa mercado [targi]. Na zakupy wybierz się do tego o nazwie „Popular” (po tej samej stronie co stadion). Mercado Central zostaw sobie na zwiedzanie. Ceny są tam znacznie wyższe zwłaszcza dla gringos.

Czas i miejsce

  • Trekking z Pocpa do Llamac przeszliśmy na początku października 2019 roku.
Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

19 komentarzy

  1. Mała liczba turystów na szlaku wynika pewnie z tego wszystkiego co opisaliście. Peru jest duże, jak nie tu, to gdzie indziej ludzie się wybiorą. Ubiją kaczkę ze złotymi jajami i może się obudzą.

    Do zbioru złych praktyk, to jeszcze bym dopisał gdzieniegdzie występującą konieczność „wynajęcia przewodnika”. Rak jakich mało. Już wolę dać komuś za wstęp i „niech spier..”

    • Michał Odpowiedz

      Chyba muszę dopisać jeszcze we wskazówkach. My byliśmy już poza ścisłym sezonem w Huayhuash. Przewodnicy twierdzą, że można tu chodzić cały rok, ale większość turystów chodzi czerwiec-wrzesień. Wtedy ponoć można spotkać więcej ludzi na trasie. Kura chyba znosi dużo złotych jaj i nic tego nie zatrzyma, bo na blogach trudno szukać opinii w takim tonie jak nasza, wiele poradników po prostu informuje o wysokości opłat. Dużo ludzi idzie z agencjami.

      Też nie lubię obowiązkowych przewodników. Czeka nas to może w Ekwadorze i Kolumbii. Najbardziej nie lubię tego, że już na wejściu muszę się dostosować do placu. Nawet jeśli wynajmę przewodnika tylko dla siebie to zawsze będziemy postępować zgodnie z wyucznym schematem… No chyba, że weszlibyśmy na zupełnie inny pułap cen. Ten schemat mnie mało cieszy.
      W parę miejsc z przewodnikiem trzeba. Może zmienię zdanie 😉

  2. Spora dawka pomocnych informacji i fotorelacja, która zachęca do odwiedzenia tego miejsca. Pozdrawiamy!

    • Michał Odpowiedz

      Mamy nadzieję, że będą przydatne dla innych podróżujących. W tym wypadku niewiele jest miejsca na improwizację. Trzeba się dostosować.

  3. Zdenerwowanie w pełni zrozumiałe… Faktycznie ciężko to „biletami” nazwać, skoro kasa idzie głównie na utrzymanie i dobrobyt „pilnujących” a nie „pilnowanego”. Określenie „haracz” jest tu jak najbardziej uzasadnione. Tak czy inaczej, dzięki za relację i piękne zdjęcia. Dobrze że nie pobieracie złotówki od każdej obejrzanej fotki 😛 Pozdro i trzymajcie się tam! 🙂

    • Michał Odpowiedz

      Z tą opłata to świętny pomysł… 😉

      Niestety to smutny przykład, ale chyba jednostkowy, albo jeden z nielicznych. Kilkadziesiąt kilometrów dalej był już jako tako działający park i oficjalne pieniądze.

  4. Byt określa świadomość, a może odwrotnie ? W każdym środowisko w którym nie ma jasnych reguł gry będzie się tworzyć mętna woda, w której łowi się ryby wg widzimisię. Przykre, jednak na dzisiaj nie do ominięcia. Życzę by takich „terenów” więcej nie było. Albo chociaż prawie nie było 😉

    • Michał Odpowiedz

      Moim zdaniem byt nie ma tu nic do rzeczy. Za tak poważne rzeczy powinno się zabrać państwo, stworzyć park narodowy i wprowadzić standardy. To nie jest tak, że w Peru wogle nie wiedzą jak to robić. Duży park jest dosłownie kawałek dalej. Jest bilet, są strażnicy i reguły. Tak jak napisałem na braku zorganizowanej traci wiele stron.

  5. No smutne, bo miejsce piękne, ale jak dalej będą gospodarować to ludzi bedzie coraz mniej wiec ceny wyższe…

    • Michał Odpowiedz

      My już na szczęście widzieliśmy… No prawie, bo chmury jednak utrudniły wykonanie wielu ujęć. W takiej formie do Huayhuash jednak nie wracamy, a jeśli ktoś szuka alternatywy to możemy wskazać w Peru inne spokojniejsze miejsca.

  6. Po pierwszych dwóch kontrolach sam zastanawiałem się, jak tu się przebranżowić 😉
    Ale co by nie mówić opłaty zgadzały się z tym co dowiedziałem się przed trekkingiem.

    Drobna uwaga. Co najmniej kilka zdjęć macie źle podpisanych. Np.
    Mały kamyczek i duża Yerupajá (6635 m), drugi pod względem wysokości szczyt w Peru

    Na zdjęciu jest Siula Grande, Yerupaja była po lewej i z tej perspektywy wydawała się niższa.

  7. Dziwne że takie praktyki nie są jakoś prawnie ścigane przez kraj czy policję. Ale widać jak jednemu się udało pobrać opłatę to reszta chętnie poszła w jego ślady… Aż ciężko się zachwiać pięknymi widokami, których wam przecież nie brakowało! Mam nadzieję, że chociaż te widoki trochę osłodziły wam gorycz nieprzyjemnych haraczy.

    • Michał Odpowiedz

      Samo wystawienie biletu i pobieranie opłaty odbywa się w sposób legalny. Tzn. jest jak najbardziej przyzwolenie na taką formę „opieki” nad trasą, a za tą „ciężką” pracę należy się zapłata…

      Przy okazji tego artykuły popełniliśmy również list do „Ministerstwa Turystyki”. Piszę w cudzysłowie, ponieważ wydział odpowiedzialny za tą gałąź ma inną nazwę. W każdym razie na naszą korespondencję nikt nie odpowiedział i nie możemy się pochwalić oficjalną odpowiedzią na temat różnych standardów w turystyce w Peru.

  8. fajnie, że są Polacy na świecie 😉 możecie sobie wypominać ten krytyczny ton w artykule ale dla mnie to prawdziwy głos rozsądku i realne spojrzenie na problem. nie samym hurra optymizmem marketingowym powinien cechować się reportaż podróżniczy. dziękuję za cenne wskazówki.

    • Michał Odpowiedz

      Dzięki serdeczne za Twój komentarz. Staraliśmy się opisać nasze doświadczenie, choć przyznajemy, że jakbym miał te wszystkie informacje i zdjęcia to i tak bym poszedł zobaczyć. Te góry są niesamowite! Trzeba jednak wiedzieć, że doświadczenia kulturowego raczej z tego nie będzie :/

      Mam nadzieję, że wskazówki się przydadzą. Daj znać 😉

  9. Dzeki za te info.Mialem wlasnie zamiar sie tam wybrac ale raczej zrezygnuje po tym opisie, nie dlatego ze mnie nie stac ale tak dla zasady.Nie bede placil samozwanczym kacykom za przejscia przez ich pastwiska.Wole pojechac gdzies indziej i miec spokoj niz utarczki z tubylcami.Byc moze ten trekking Santa Cruz bedzie lepszy.Pozdrawiam.

    • Cześć, dziękujemy Ci za odwiedziny i komentarz.

      Nie jestem pewny czy użyłbym określenia „samozwańcze kacyki”, ponieważ te osoby reprezentują społeczność swojej gminy. Przynajmniej tak twierdzą. Trudno wprawdzie zweryfikować w górach komu płacisz nawet jeśli dostajesz bilet, ale tą liczbę i cenę opłat można potwierdzić na dole w jednym z biur podróży.

      Największy problem jaki ja mam z tym systemem to, że jest nieprzejrzysty i nie ma jakiegoś uzgodnienia na poziomie parku narodowego itp. jak to jest w Santa Cruz. Nie chodzi mi tu o to by odebrać społecznościom ich współudział w decydowaniu o tym terenie, ale o jasnym i wspólnym kierunku. Jeśli wchodzi turysta to dobrze dla wszystkich by było gdyby płacił na początku raz, a potem podział szedł według uzgodnionego współczynnika, to daje pewne bezpieczeństwo. Po drugie edukacja, turysta oczekuje, że jego pieniądze idą na ochronę przyrody i jego komfort. Jeśli wprost słyszy, że te pieniądze działają przeciwskutecznie to trochę słabo się z tym czuje. Huayhuash to perła, szkoda, że tak porysowana…

      Nie namawiam na żadne z rozwiązań, bo nie wiem w jakiej jesteś podróży. Zastanów się przede wszystkim co jest zgodne z robią. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość w Ameryce Południowej 😉 W wielu miejscach jesteś tam po prostu workiem pieniędzy i tylko tyle, nie ma co oceniać konkretnych ludzi, bo nie Ty dorastałeś w tych społecznościach 😉

      Powiem tak Huayhuash jest perłą w koronie górskiej Peru… Nie wiem czy nie poszedłbym jeszcze raz gdyby była okazja. Inne trekking też są piękne i dla nas nawet ładniejsze, ale to może być tylko pogoda 😉 Opisaliśmy parę 😉

      Bardzo często można się spotkać z takim uczuciem, że robią cię w bambus… Czasem warto zagryźć zęby, a czasem nie 😉 Przykładowo byliśmy w Machu Picchu i drugi raz nie pojadę, ale żałowałbym gdybym choć raz nie był. Wodospady Foz de Iguazú, tłumy ludzi, ale gdybym był obok, zobaczyłbym choć raz z argentyńskiej strony. W Cuzco opuściliśmy jakieś kamyczki i nie czuje żalu. Torres del Paine, chyba bym zastąpił innym trekkingiem, ale gdybym miał pół roku w Patagonii na góry, to na pewno bym poszedł 😉 To jest czasem naprawdę trudne i nie ma się co stresować, cokolwiek wybierzesz, będzie pięknie. Mam nadzieję, daj znać 😉

  10. Dzięki za ciekawą relację i świetne zdjęcia.
    Jestem ciekaw, czy jest możliwość wypożyczenia tam namiotu i karimaty oraz zakupu butli gazowej typu JetBoil?
    Jakaś szansa na kupienie jedzenia od pasterzy po drodze? Np. mleko, ser?

    • Cześć, dzięki za odwiedziny i komentarz. Bardzo nam miło 😉

      Jestem prawie pewny, że wypożyczysz wszystko czego potrzebujesz. Nie wiem czy z taką ilością sprzętu będzie się to kalkulować, bo może się okazać, że w tej cenie jest gotowa wycieczka ze sprzętem i wyżywienien w cenie. Tak tylko mówię. By poznać aktualne ceny trzebaby było zadzwonić / napisać do jakiegoś wysoko ocenionego hostelu lub agencji i spytać. My tam jednak byliśmy z 4 lata temu i ceny z bloga mogą się różnić. Nam bardziej opłacało się kije kupić i sprzedać nic wypożyczyć, ale mieliśmy dużo czasu…

      Co do zakupów sprzętu. Huaraz to jedno z najlepiej wyposażonych miejsc, a konkretnie jedna dzielnica, patrz wskazówki w tym wpisie;) Jest gorzej niż w Cusco, ale super jak na Andy;) Typ Jetboil na gwint? To nie wiem czy będą wszystkie rozmiary, ale taki gaz kupisz na bank akurat w tym mieście. Większość sklepów ma sprzęt niskiej jakości, ale jest chyba nawet jeden firmowy, oczywiście jest tam drożej.

      Po drodze jest jedna wioska (wskazówki). I na to bym liczył. Może spotkasz pasterza, ale nie wiem czy bym zaryzykował zakup. Oni będą raczej nieprzyzwyczajeni do takich zakupów, bo większość chodzi w grupach z własnym jedzeniem. No i pytanie czy twoja flora bakteryja to wytrzyma w środku gór…

      Powodzenia, kiedy jedziesz?

Napisz komentarz