Boliwijska pieczątka w paszporcie pojawia się z łatwością. Zupełnie inaczej niż wyobrażaliśmy sobie taką formalność wiele lat wcześniej. Szlaban unosi się w górę, a my jesteśmy ciekawi pierwszych wrażeń.
Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymujemy się przy boliwijskim posterunku. Oczekujemy na strażnika, który ogląda nasze paszporty i ostrzega. Śpijcie przy komisariatach i posterunkach, wtedy będziecie bezpieczni. Uważajcie na ludzi. Kilkoma słowami zepsuł nam humor na resztę dnia. Milczymy, choć nic się nie zmieniło. Ludzie na drodze nadal nas pozdrawiają i uśmiechają się zza kierownicy. Już pierwszego dnia śpimy na dziko. Wcale nie na przekór. Po prostu źle zaplanowali komisariaty…
Boliwia to piękny kraj wspaniałych ludzi. Ludzie jednak się zmieniają widząc takie osoby jak wy, na ładnych rowerach. Bądźcie ostrożni, ponieważ chciałbym, żebyście jeszcze wrócili do mojego kraju.
— Luźne tłumaczenie słów boliwijskiego pogranicznika (wyższego stopniem)
Dwa tygodnie później mieliśmy się dowiedzieć, że droga od granicy do Villa Montes jest uznawana za niebezpieczną, ponieważ jest to trasa przemytu narkotyków i podejrzanych interesów. Boliwijczycy podobno wolą jeździć do Paragwaju naokoło przez Argentynę. Nie wiedzieliśmy o tym, zresztą nie mieliśmy większego wyboru. Na szczęście w trasie dostaliśmy tylko pomarańcze.
Niepewność
Nasza podróż przez Boliwię powinna w tym miejscu otrzymać pewien kontekst, który chciałbym Ci przedstawić. Trzeciego, czwartego dnia w Boliwii Gosię zaczyna boleć noga. Konkretnie mówimy tutaj o ścięgnie Achillesa. Musimy się zatrzymać…
Dotarliśmy do małego miasteczka Entre Rios, gdzie ostatecznie zostajemy na trzy noce. Ten czas miał nam pozwolić dotrzeć do Tarija, ale na przejazd przez Salar de Uyuni nasze nadzieje malały. Utknęliśmy pośrodku trudnego odcinka i osiągnięcie Tarija miało nam dać pewną elastyczność w planowaniu kolejnych dni.
W Entre Rios spotykamy boliwijskiego motocyklistę Gonzalo. To właśnie on odbiera nam sens dalszej wspinaczki na rowerach do Tupizy. Bardzo się stara, żebyśmy zdecydowali się na zabranie autobusu z Tarija do Tupizy. Jakiś czas później podczas nocnej podróży tymże autobusem mieliśmy się dowiedzieć co miał na myśli, opisując drogę. W środku nocy następuje komenda do wysiadki z autobusu… za potrzebą. Po ciemku kto potrzebuje szuka trochę prywatności pomiędzy kaktusami. To co jednak bardziej mnie zastanowiło to spojrzenie w górę. Tam wokół suchego kopca wiła się nasza trasa. Poznałem ją w drodze powrotnej, mało ciekawa rowerowo.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Entre Rios. Wyjazd przekładaliśmy z dnia na dzień i humory nas nie poganiały. Szybko… nie ugryźliśmy drugiego tysiąca wykręconych kilometrów i już trzeba reperować zdrowie. Do podróży można się przygotować na wiele sposobów, ale jeśli organizm powie dość, to przyczyny szukasz zwykle po fakcie. Pewnie nie znajdziesz. Czasem po prostu zatrzymujesz się jak setki razy wcześniej i to jest koniec.
Pitstop w stolicy wina
Krajobraz zmienił się zupełnie, a my z niemałym trudem docieramy do Tarija. Zjazd w stronę miasta daje nam wiele satysfakcji. Słońce, dobra droga i otaczające nas krajobrazy dają przyjemność na każdym kilometrze. Do miasta docieramy w porze obiadowej. Szerokimi alejami docieramy w okolice centrum. Udało się, można odpocząć…
W Tarija główkujemy gdzie zostawić dwa rowery i “tonę” bagażu. Już wiemy, że nie damy rady teraz wspiąć się pod górę i chcemy przepakować się na tydzień do plecaków. Na nocleg zajeżdżamy do rowerzysty poznanego przez WarmShowers. Niestety szybko się okazuje, że brak tu warunków na dłuższy odpoczynek, a tym bardziej przechowanie masy naszego sprzętu.
W tym miejscu możesz się zastanowić z czego wynika ta masa sprzętu. To oczywiście temat na oddzielną rozprawkę. Wyobraź sobie jednak, że do Ameryki Południowej przyjechaliśmy zrobić wszystko. Kiedy w sklepach turystycznych pytano nas czy wchodzimy na Aconcaguę to nieśmiało odpowiadaliśmy, że tym razem nie. Ubrań nie mamy jednak tak wiele, a i tak się zbiera. Dajmy więc spokój. Gwarantuję, że zapakowanego roweru sam nie podniesiesz.
Region Tarija jest słynny z wina. Chwalą się wyjątkowymi, bo położynymi na około 2000m n.p.m. uprawami winorośli. Winem degustowaliśmy się przy kolacji w apartamencie poznanych poprzedniego dnia Kanadyjczyków. Spotkaliśmy ich ot tak, na ulicy. Rano podniosłem telefon i podzieliłem się naszymi wątpliwościami. Od razu zgodzili się przechować nasze rowery.
Chris przyjeżdża do Boliwii od kilku lat (Sonja jest tu po raz pierwszy). Pracuje w tym czasie zdalnie, 1-2 razy w tygodniu. Jak mówi lubi co roku poprzebywać w tańszych, trochę wyizolowanych krajach i poczuć klimat miejsca. W Tarija wynajmują apartament, uczą się hiszpańskiego z prywatną lektorką i w wolnym czasie jeżdżą na rowerach.
Pozostawiając zabezpieczony bagaż, mogliśmy spokojnie pojechać do Tupizy autobusem. Wybraliśmy to miasto ze względu na wstępną aklimatyzację wysokościową przed pojechaniem na wycieczkę jeepem.
Salar
Tupiza to małe miasteczko, które jest mocno skoncentrowane na dużą ilość turystów chcących pojechać na wycieczkę jeepem na Salar lub konno po okolicy. Ostatni raz tyle gringo widzieliśmy pod wodospadami Iguazú, ale nawet tam nie spotkaliśmy w sklepach nutelli i mleka sojowego. W Boliwii to jednak zaskoczenie. Na szczęście druga twarz Tupizy to tradycyjne stroje miejscowej ludności. Kobiety nadal zaplatają długie warkocze, noszą typowe kapelusiki, spódnice i fartuszki.
W tym klimacie wybieramy biuro podróży. Płacimy astronomiczną, jak na rowerowe warunki kwotę i zostajemy z nadzieją na zobaczenie największego solniska świata. Salar de Uyuni zajmuje tylko jeden dzień z czterodniowej wycieczki. Większość to jednak oglądanie intrygujących krajobrazów skalnych, lagun o różnej kolorystyce i ruin miast poszukiwaczy złota w granicach Parku Narodowego Pedro Avaroa. Bardzo ciekawy i napięty program.
W większości rozmów, które prowadzimy przez ostatnie dwa miesiące wkrada się stwierdzenie – frio, no? czyli, że zimno. Wtedy odpowiadamy, że u nas to jest czasem minus dwadzieścia zimą. Zimno poczuliśmy dopiero na wysokości 4300 m na pierwszym noclegu. Wyciągnęliśmy z plecaka dotychczas nieużywane kurtki, by oszukać temperaturę.
Czterodniową wycieczkę jeepem zdecydowałem się opisać w oddzielnym artykule. To intensywne doświadczenie było warte zainwestowania 600 zł od osoby. Powtórzenie identycznej trasy rowerem nadawałoby się na temat oddzielnej wyprawy. Zazdroszczę podróżnikom, którzy zwiedzają Amerykę Południową własnym 4×4. Mając taki pojazd spędziłbym w tym regionie więcej czasu.
Centrum zdrowia
Do Tupizy wracamy w ostatni dzień obchodów Dnia Niepodległości. Następnego dnia fiesta w mieście się nie kończy, ponieważ swoje święto obchodzi szkoła podstawowa. Świętowanie w postaci głośnego kolorowego przemarszu przez miasto odbywa się przed południem. Dzieci tańczą z nauczycielami, a obok idą z przekąskami rodzice. Wszystko kończy się poczęstunkiem na małym placyku na obrzeżach miasta.
Kilka godzin później termometr osiąga granice swoich możliwości podczas pomiaru u Gosi. Skoro byliśmy pytani czy z racji zainteresowań zawodowych odwiedzaliśmy szpital, to przyznajemy, że w Tupiza byliśmy tam wielokrotnie. No byliśmy, ponieważ dobę później powtarzam serię objawów od Gosi.
Wysoka gorączka niereagująca na leki, silne dreszcze, poty, ból głowy… Wyobraźnia Gosi podpowiada tropikalne gorączki przenoszone przez owady, z którymi mieliśmy do czynienia dwa tygodnie temu. Po kilku godzinach nastroje się zmieniają. Jeszcze nigdy nie cieszyliśmy się tak z… biegunki. Tym razem skończyło się na antybiotykach i zatruciu pokarmowym „z fajerwerkami”. Z radością wsiedliśmy do autobusu w drogę powrotną do Tarija odzyskując pełnię sił po kilku dniach.
Ludzie
Kanadyjczycy spędzają już ostatnie dni w mieście, więc decydujemy się zapakować na rowery i na moment przenieść do fantastycznego gospodarza z CouchSurfing. Chcemy jeszcze przed opuszczeniem Boliwii choć trochę dowiedzieć się o mieście, kraju, o czymkolwiek… W porównaniu do wiedzy, którą wywieźliśmy z Paragwaju, ta o Boliwii jest szczątkowa. W większości są to nasze nie potwierdzone obserwacje.
Staram się zaznaczać, żebyś czytelniku traktował nasze artykuły jako zbiór prywatnych obserwacji, nie radykalną ocenę. Ciągle jesteśmy wszędzie za krótko, by opisać i rozwiązać jakiś problem. Jedynie ludzie mogą nam w ekspresowym tempie przybliżyć zwyczaje i sytuację kraju.
Antonio z CouchSurfing opowiada nam trochę o kulturze i polityce. Rozmawiamy o przemyśle, którego w Boliwii jest niewiele. Antonio, jako inżynier przemysłu, będzie musiał szukać pracy w Santa Cruz lub La Paz. Jego czas konsumuje nam trochę młoda Niemka, która świetnie mówi po hiszpańsku. Dla mnie to trochę abstrakcyjne doświadczenie rozmawiać z młodą Niemką po hiszpańsku, ale ona spędziła ponad 2 lata w krajach hiszpańskojęzycznych. Zwykle mówią lepiej po angielsku niż Polacy.
Epilog
Nie udało mi się przekazać tym razem zbyt dużo faktów o kulturze Boliwii. O zbyt małej wiedzy świadczy nasz licznik kilometrów i krótka trasa. Właściwie tylko musnęliśmy południe kraju. Ten miesiąc jest o nas. Mamy nadzieję, że mimo wszystko jest to trochę interesujące i zostaniesz z nami. Nadal chcemy pisać o Ameryce. Nasza świadomość jeszcze tego nie zauważyła, ale organizm już tak. Skończyły się wakacje, a zaczęliśmy życie w podróży. Może brzmi to zbyt górnolotnie. Chodzi o to, że różne przeciwności musimy rozwiązywać tutaj, na miejscu.
W środku mamy sportową złość. Możesz pomyśleć, że zaczęły się górki i lamentujemy. Wybraliśmy rower, ponieważ element sportu i sporego zaangażowania własnego wysiłku jest nam potrzebny w podróży. Teraz ruszyliśmy z Tarija spokojniejszą trasą, by uniknąć obciążania organizmu na początku. Na spokojnie chcemy przyzwyczaić Gosi nogę do wysiłku.
Po przerwie jest znacznie lepiej i jesteśmy dobrej myśli. Przed nami jeszcze tysiące kilometrów i chcemy… bardzo chcemy zrobić je na rowerze. Codziennie rozmawiamy o dalszej trasie i sztuce odpuszczania. Powoli, nie wszystko naraz. Wrócimy…
W dorosłym życiu rzadko wzruszałem się do łez, takie emocje przychodzą do mnie na specjalne okazje. Pierwszy raz pamiętam na pogrzebie dziadka. Później już bardziej samolubnie, osiągając rowerem Przylądek Nordkapp w Norwegii, czy patrząc pierwszy raz na Mount Everest w Nepalu. To marzenia, które miały się nie wydarzyć. Bardzo chciałbym znów rozpłakać się na południu Argentyny, z Gosią, na rowerze. Patrzę w górę…
Do zobaczenia w Ushuaia!
14 komentarzy
Troche powiało grozą. Trasy na zdjęciach wyglądają bardzo wymagająco nawet nas jazdę bez obciążenia. Wygląda jednak na to, że krajobraz pewnie wynagradza trud pedałowania. Gadacie do swoich nóg? rąk? płuc? Że jeszcze trochę? Że zaraz odpoczną? Tylko jeszcze kilka kilometrów, już za tym zakrętem…
Czasem liczę kilometry, czasem nie zauważam kiedy minęła kolejna dziesiątka. W Boliwii ja się przeliczyłam. Michał jest twardzielem i nie musi nic liczyć. Jak się domyślasz te bardziej wymagające odcinki zostają w pamięci, bo nie chce się zatrzymywać jadąc pod górę, żeby zrobić zdjecie.
Kolejny tekst, który fajnie się czyta!
Ja dużo łatwiej wzruszam i końcówka mnie poruszyła. Życzę Wam wielu pięknych chwil podczas tego wyjazdu!!!
PS dobrą biegunka nie jest zła 😉
Dziękujemy! Mamy nadzieję, że te miłe słowa to nie tylko zachętą to kolejnych wpisów.
Bardzo dziękujemy staramy się czepiać ile można i przekazać ile potrafimy. To niesamowite ile w głowie mieści się wspomnień, tylko notes musi głowie pomóc 😉
Oj trochę kazaliście czekać na ten artykuł, ale warto było. Mam nadzieję że ostatnie zdanie nie oznacza, że kolejny będzie dopiero po dojechaniu do Ushuaia 😛 … czego Wam serdecznie życzę 🙂
Kazaliśmy, trochę nie z własnej woli;( Trochę dłużej byliśmy bez narzędzi. Artykuł powstał wpierw na telefonie, ale ze zdjęciami… No mistrzami mobilności nie jesteśmy;)
Następny wpis jeszcze w tym tygodniu, a do Ushuaia może jeszcze kilka?
Dzięki!
„Ten miesiąc jest o nas. Mamy nadzieję, że mimo wszystko jest to trochę interesujące i zostaniesz z nami.” – Ale my tu jesteśmy dla Was! Ameryka piękna ale to tylko ładny dodatek :). Pozdrowienia
Wiesz Mikołaj, oprócz naszego przejazdu miałem jeszcze dziennikarskie ambicje by coś więcej o tym kontynencie napisać 😉
Tak jak sobie wyobrażałem potrzebni są ludzie, którzy nas wprowadzą. Mam nadzieję spotykać wielu takich przewodników w Argentynie. Wtedy będzie o nas i kontynencie;)
W końcu miałam chwilę żeby trochę poczytać co Wy tam w ogóle robicie bo do tej pory tylko upewniałam się co jakiś czas czy żyjecie 😉 Cieszę się że spotykacie tylu życzliwych ludzi. Mam nadzieję że i w dalszej trasie piękny uśmiech Gosi będzie otwierał dla Was wszystkie drzwi i serca 🙂 Życzę zdrowia, wytrwałości, optymizmu!
Cieszymy się, że znalazłaś trochę czasu;)
Na też mam nadzieję, że uśmiech nadal wystarczy by jechać dalej. Dziękujemy serdeczne za życzenia, będą nas wspierać w dalszej drodze;)
Ale Romantyk! Życie to sztuka wyboru. Nawet jak trzeba z czegoś zrezygnować to wciąż to sztuka – więc będzie ciekawa 🙂
Powodzenia i trzymam kciuki!
PS. Z Hubertem 30km dziennie też daje satysfakcje 😉
😉
Nasz cieszy każdy kilometr. Tylko czasem spotkamy ludzi, którzy byli tu i tam i… też byśmy chcieli…
No i jednak w Patagoni lato jest krótkie, może zdążymy 😉
Z Hubertem musimy powtórzyć wygłupy, bo zdjęcie robi furorę;)
Cieszę się z tej nuty romantyzmu. Myślę, że to pozwala zdecydować się na pewną dozę szaleństwa. Na podjęcie ryzyka, na poznawanie nieznanego. A mając przy sobie oddaną towarzyszkę można – trzeba góry przenosić! 🙂 🙂 🙂
Mamy nadzieję, że jeszcze sporo miejsca na szaleństwo nam zostało, a zdrowie pozwoli się zmieścić w ciekawych granicach.