Dzięki pobytowi u Karol i Willy’iego wiedzieliśmy już, że nie dotkniemy lodu w Parku Narodowym Sierra Nevada del Cocuy. Trekking w tym parku miał zakończyć piesze górskie wędrówki na tej wyprawie. Jasną stroną tej sytuacji była perspektywa szybkiego pozbycia się dużej ilości bagażu z naszych sakw. Wcześniej obiecaliśmy sobie, że po akcji górskiej w tych górach przygotujemy kilkunasto kilogramową paczkę z ciepłym sprzętem górskimi, którą wyślemy do Bogoty. Właśnie w Ibagué zaznajomiliśmy się trochę z zakresem usług poszczególnych firm kurierskich.

Strajk zbrojny

W poprzednim artykule nie wyjaśniłem, że w Ibagué postanowiliśmy się zatrzymać na kilka dni. Normalnie wpadlibyśmy tutaj na noc lub dwie, załatwili sprawunki, naładowali akumulatory i pognali dalej. Tym razem było inaczej. W połowie tygodnia ELN, największa zbrojna bojówka militarna w Kolumbii, ogłosiła strajk zbrojny. Największa obecnie, ponieważ FARC kilka lat temu załatwił sobie bezkrwawe rozgrzeszenie i rozbrojenie, a na koniec gwarantowane miejsce w Kolumbijskim parlamencie. Członkowie FARC, który wcześniej był największą organizacją zbrojną, mają teraz swoją partię. Oczywiście jest to wszystko bardzo duże uproszczenie, ale nie sposób opisać tego konfliktu w kilku zdaniach. Kuriozalne były wystąpienia byłych dowódców FARC, którzy teraz krytykowali ELN za groźby zbrojnych działań. Ci sami przywódcy niedawno stali na czele organizacji terrorystycznej, prowadzili walki z rządem przez pięćdziesiąt lat i na koniec zadbali głównie o swoje interesy.

ELN ogłosiło swój strajk w mediach głównie po to, by nastraszyć wszystkich Kolumbijczyków. Mogliby dokonać kilku aktów terrorystycznych w regionach, które kontrolują. Oni jednak zdecydowali, że zapowiedzą akty terrorystyczne wobec wszystkich, którzy wyruszą w weekend z domu. Dzięki temu przypomnieli o swoich postulatach całej Kolumbii. Obrazek kierowca autobusu międzymiastowego, który ze strachem wypowiadał się o ryzyku weekendowego kursu na pewno trafił do szerokiej grupy odbiorców. Nawet tych mieszkających w centrach miast, których problem militarnych partyzantek dotyczy najmniej.

Na pomarańczowo aktywność ELN w czerwcu 2018 [źródło: https://youtu.be/gcjkI2RpC_o]
Na pomarańczowo aktywność ELN w czerwcu 2018 [źródło: https://youtu.be/gcjkI2RpC_o]

Nie do końca też przejęli się strajkiem mieszkańcy Ibagué. Wprawdzie pracownicy terenowi jeszcze w piątek zostali w domach, ale w sobotę po potwierdzeniu, że w okolicy jest spokojnie, ruszyli w teren. ELN panuje głównie na północy kraju. Są dostępne mapy kraju, na których znajdziesz tereny gdzie Cię być nie powinno. Okolice Ibagué wydawały się bezpieczne.

Ruszamy

Postanawiamy wyruszyć w niedzielę rano. Wieczorem przygotowujemy nasz majdan, by opuścić naszych gospodarzy możliwie wcześnie. Wchodzę do łazienki umyć zęby przed snem. Podczas szczotkowania wypluwam kawałek materiału dentystycznego, który pewnie przez ostatnie lata stanowił integralną część uzębienia. Przez myśl mi przeszło, że mam przerąbane. Będę szukał w Kolumbii dentysty. Może powinienem skorzystać z rad gospodarzy, ale nie chciałem sprawiać im więcej kłopotów. Najmłodsza córka na pewno ucieszy się z powrotu do różowego pokoju. Przynajmniej do czasu aż przyjadą tutaj kolejni rowerzyści. Przed wyjazdem koleżanka dentystka zapewniała mnie, że ja mam ten typ zębów, które ogólnie się nie psują. Postanowiłem zaryzykować i sprawdzić czy ma rację.

WIdok na nieprzebyte z góry z naszego noclegu przy restauracji
WIdok na nieprzebyte z góry z naszego noclegu przy restauracji
Gorące źródła
Gorące źródła

Zanurkowaliśmy w przedmieścia miasta, znów mogliśmy obejrzeć kilka hoteli na godziny, które bardzo często są zlokalizowane w takich miejscach. W końcu znajdujemy odpowiednie skrzyżowanie, odbijamy w prawo i jesteśmy. Zaczynamy jechać ubitą drogą, która szybko zmieniła klimat naszej trasy na bardzo swojski i oddalony od ruchu. To bardzo popularna trasa wśród rowerzystów. Zresztą Willy pokazywał nam jej profil w aplikacji. Jemu 135 km zajęło jeden dzień.

Około południa zatrzymujemy się przy prowizorycznym domku, do którego przylega budka imitująca sklepik. Chłopak woła od razu mamę, a nas zagaduje siedzący przed domem starszy pan. Woda w naszych bidonach dawno się zagotowała, więc chętnie napijemy się czegoś chłodnego. Pani otwiera lodówkę. Już znam te słodkie ulepce i wiem, że ciężko wejdą w dużej ilości. Pytam czy może Pani nie ma też jakiejś lemoniady, albo wody z sokiem. – Agua de panela? – pyta. Z radością akceptuję tą propozycję. Po chwili opróżniamy 1,5 litrowy dzbanek. Moja próba zapłacenia za napój kończy się stanowczą odmową. To był poczęstunek, a pewnie właśnie tu powinniśmy pieniądze wydać.

Droga nie należała do najgorszych. Jechaliśmy ;)
Droga nie należała do najgorszych. Jechaliśmy 😉

Ten dzień kończy się równie dobrze. Dojeżdżamy do pierwszej wioski. Przyjemnie się nam rozmawia z właścicielami, u których kupujemy obiad. Nad restauracją mają nieukończony hostel w stanie surowym. Tam będziemy dziś spać.

Gorące źródła i palmy

Przez naszą drogę przelewa się cienki strumyk wody. To nie jest typowy górski ciek. Woda jest wyraźnie ciepła i wypływa z przebranego basenu. Instalacja powstała w tym miejscu ze względu na występowanie gorących źródeł. Po drugiej stał kolejny basen. Atrakcja nie wyglądała oszałamiająco, choć miejscowi twierdzili, że zainteresowanie jest duże. Nie przekonali nas do skorzystania, bo powietrze było zbyt ciepłe, żeby brać gorącą kąpiel. Pewnie kolejna atrakcja zwróci naszą większą uwagę.

Jeśli kiedyś wyobrażałem sobie karaibskie plaże to wiadomo. Morze, biały piasek i drinki z nomen omen palemką. Do plaż mamy jeszcze daleko, ale okazuje się, że palmy są już za zakrętem. Dojeżdżamy do regionu, gdzie rosną woskowe palmy. Ich wysokość sięga nawet 60 metrów. Jest to najwyższa palma na świecie i pewnie też z tego powodu została wybrana drzewem Kolumbii.

Palm pojawiało się więcej i więcej
Palm pojawiało się więcej i więcej
Jedna obok drugiej
Jedna obok drugiej
Nie żartuję ;)
Nie żartuję 😉

Turyści najczęściej jadą zobaczyć palmy w słynnej dolinie Cocora. Nasza droga do wioski Salento również obfituje w dużą ilość tego drzewa. Jak się później dowiedzieliśmy jednodniowa wycieczka jeepem w to miejsce kosztuje sto dolarów od osoby, gdzie wyjazd do doliny Cocora może pięć. Porównania wrażeń z dwóch miejsc w końcu nie mieliśmy, ponieważ pani w hostelu zapewniła nas, że najlepsze widzieliśmy właśnie tutaj.

Wracając do samych palm. To dość abstrakcyjne kiedy jedziesz powyżej 2500 metrów, a wokół rosną tak wysokie tyczki i jest obficie zielono. Takie obrazki mogą dziwić z europejskiej perspektywy, ale nie z perspektywy zielonego równika. Tutaj góry są inne, zielone i wilgotne.

Kawowe finki

Do Salento zjeżdżamy z gór, z pomiędzy wspomnianych woskowych palm. Na rynek dojeżdżamy trochę opłotkami i nie od razu się orientujemy jaką rolę pełni to miejsce w turystycznym krajobrazie. Jest południe, dość senna pora. Pierwsze wskazówki powinny nam dać ceny noclegów na stronie międzynarodowego portalu na „Boo”. Wybieramy kilka adresów i szybko je weryfikujemy na miejscu, a też wiele z tych miejsc jest w hostelach w pokojach wieloosobowych, które są rzadką formą usług noclegowych w Ameryce Południowej. W końcu wciskamy się w jeden z takich pokoików z naszym całym majdanem. Rowery przygarnia opiekunka obiektu do swojego pokoju, ponieważ nie ma dla nich miejsca na korytarzu pełniącym też funkcję jadalni oraz międzynarodowej strefy wymiany poglądów i myśli.

Jeep Wrangler to jedyny "słuszny" pojazd w Salento
Jeep Wrangler to jedyny „słuszny” pojazd w Salento

Po chwili pojawiamy się na rynku. W kasie biletowej dowiadujemy się o ostatniej dziś możliwości wyjazdu na kawową finkę. To jedna z głównych atrakcji Salento. Nie jedliśmy jeszcze obiadu, ale wolimy rozeznać się w terenie zamiast do wieczora oglądać sklepy z pamiątkami. Po dwudziestu minutach, w czasie których spożyliśmy bułkę, banany i jogurt, podjeżdża nasz kolorowy jeep Wrangler. Po kolei wskakujemy na twarde ławki z tyłu. Kilka przecznic dalej robi się luźniej, ponieważ część współpasażerów źle zrozumiała nazwę kierunku i opuszcza nas na skraju wioski.

Nasz kierowca też się zagapił i na fince meldujemy się spóźnieni. Do tego okazuje się, że nie ma o tej godzinie wycieczki w języku angielskim, na którą byliśmy umówieni. Jest za to wycieczka francuska, która korzysta z tłumaczenia z hiszpańskiego. Może być.

Pomiędzy krzewami kawy
Pomiędzy krzewami kawy
Krzewy kawy, często pomiędzy można spotkać inne owocowe drzewa, np. bananowce
Krzewy kawy, często pomiędzy można spotkać inne owocowe drzewa, np. bananowce
Niedojrzała kawa
Niedojrzała kawa
Suszenie kawy
Suszenie kawy

Pracownik plantacji dzieli się z nami wieloma szczegółami na temat samej kawy oraz specyficznej sytuacji tego przemysłu w Kolumbii. Dowiadujemy się na przykład, że w Kolumbii wolno uprawiać tylko arabikę. Poznajemy cenę kilograma dobrej kawy, a także uczymy się jakie ziarno może do takiej kawy trafić. Nie bez znaczenia jest fakt, że plantacje bardzo często znajdują się na stromych stokach. To pretenduje produkt do zakwalifikowania jako kawę organiczną. Wystarczy jeszcze nie używać chemikaliów, bo ręczną uprawę i zbiory mają zagwarantowane. Inna opcja jest niemożliwa. Niestety wynagrodzenie za taką pracę nie skusiłoby Europejczyka do zatrudnienia się. Na koniec jesteśmy zaproszeni na degustację. Trochę nas zaskoczyło, że w Kolumbii na fince dostaniemy prawdziwe espresso z wielkiego profesjonalnego ekspresu. Dostosowali się i podają kawę w sposób, który znają turyści. Bardziej zaskoczyła nas reakcja francuskiej wycieczki. Oni dziwili się co to za kawa i czemu dostali jej tak mało. W końcu zaczęli po kolei dolewać sobie wrzątku, którego dzbanek dostaliśmy. Widać i na takie przypadki obsługa była przygotowana.

Wioska Lonely Planet

Mylisz się, jeśli zakładasz, że na ten dzień atrakcje się skończyły. Pamiętasz wzmiankę o kolorowym jeepie? Cały transport wokół Salento odbywa się wyłącznie w takich pojazdach. Po chwili oczekiwania jeden podjeżdża. Wszystkie miejsca siedzące zajęte. Na tylnym stopniu stoi już młoda dziewczyna. Dołączamy. Nie ma tu żadnych specjalnych uchwytów. Trzymasz się tak długo, jak długo jesteś w stanie naciągnąć plandekę na jedną z poprzeczek, by w ten sposób mieć jakiś punkt zaczepienia. Takie proste, a takie emocjonujące. Promienie zachodzącego słońca, wiatr we włosach, pył w zębach. Z nową znajomą nawet w miarę swobodnie sobie rozmawiamy, w końcu nie cały czas są ciasne zakręty albo gałęzie nad drogą. Stromy podjazd do miasta to nasz najmniejszy problem. Po kilkunastu minutach jesteśmy znów na rynku. Dziewczyna mówi, że jutro też jedzie na stopniu. Ja jeszcze nie wiem czy skorzystam.

Podróżowanie na stopniu
Podróżowanie na stopniu
Gotowi do kolejnego kursu
Gotowi do kolejnego kursu
Widok na Salento z punktu widokowego
Widok na Salento z punktu widokowego

Postanawiamy ruszyć w miasto, a to jest w tej chwili pełne turystów. Lokale, kawiarnie, galerie i sklepy z pamiątkami są wypełnione ludźmi. Ten obrazek turystycznego oblężenia, przypominał mi miasteczko pod Machu Picchu. Chociaż nie, Machu Picchu jest nie do pobicia w tej kwestii. W każdym razie. można się zastanawiać czy to turystyka pokolorowała Salento w jaskrawe kolory, czy jednak one były tu wcześniej. Na pewno rynek, droga do punktu widokowego i sąsiednie przecznice nie mają w tej chwili innego sensu istnienia niż dla turystów. Za wszystkie wspomnienia zapłacisz tutaj MasterCard… i innymi kartami też. A kawa w sklepie z pamiątkami, pomimo że dostarczana z niedalekiej uprawy, będzie kosztować więcej niż w dużym mieście 100 km dalej.

Pani w hostelu przekonała nas, że razem z resztą turystów nie mamy po co jechać do doliny Cocora, bo najpiękniejsze palmy już widzieliśmy. Pozwalamy więc sobie na jeszcze jeden senny dzień w miasteczku. Nasz plan wypicia porannej kawy w kawiarni bierze w łeb, ponieważ prawie wszystkie są rano zamknięte. Widać nie ma po co otwierać, gdyż większość backpackersów odsypia lub jeepami rozjechała się po okolicy. W końcu znajdujemy naprawdę klimatyczne miejsce i na chwilę zapominamy o tym, ile jeszcze podjazdów przed nami. Snujemy wizję kilkutygodniowego wypoczynku i uporządkowania spraw w jednym z kolorowych apartamentów w Medellin. Stamtąd też jest blisko do kawowych finek, a psychiczne przygotowanie przed powrotem do Polski wydawało się nam wtedy potrzebne. Widać niewiele potrzeba zmęczonemu organizmowi, by trochę odpłynąć. Ot trochę kolorowych domków w Salento i filiżanka aromatycznej kawy.

Turystyczna ulica o poranku
Turystyczna ulica o poranku
Lekcje hiszpańskiego? Proszę bardzo
Lekcje hiszpańskiego? Proszę bardzo

Epilog

Przerwa w miasteczku była krótka. Wydawało nam się jednak, że wystarczy. Odwiedziliśmy plantację kawy, a jeszcze mieliśmy nadzieję na przejechanie całego szlaku kawowych finek. Samo miasteczko okazało się być gorącą miejscówką, którą chyba musi odwiedzić każdy podróżujący przez Kolumbię. Landrynkowe fasady budynków i sama ich funkcjonalność były przygotowane na przyciąganie coraz większej ilości turystów. To zapewne jedno z wielu kawowych miasteczek, które bez turystów świeci pustkami.

Zostawiłem Cię jeszcze bez jednej odpowiedzi, a wyobrażam sobie jak od początku tego tekstu trzymasz za mnie kciuki. Zaczynając ten tekst zasugerowałem, że będę musiał odwiedzić dentystę. W Salento byłoby to prawdopodobnie możliwe, ale nie zaryzykowałem. Wydaje mi się jednak, że możliwość naprawienia tego uszczerbku nastąpi niedługo.

Wskazówki

  • Jeśli nie jedziesz rowerem przez góry od strony Ibagué, prawdopodobnie będziesz chcieć odwiedzić Dolinę Cocora. Palmy woskowe są prawdopodobnie warte swojej ceny, by tam się wybrać.
  • Z Salento możesz odwiedzić kilka plantacji kawowych. Zapewne znajdziesz jakieś opisy w internecie. Pewnie będziesz zadowolony. Na środku głównego placu dostaniesz wskazówki – do której z plantacji, o jakich godzinach możesz dziś się wybrać. Kupisz też bilet na dojazd Willym jeepem i zwiedzanie wybranych plantacji. Pamiętaj przede wszystkim by upewnić się, że wsiadasz do właściwego jeepa.

Czas i miejsce

  • Opis dotyczy drugiej połowy lutego 2020.
  • Jechaliśmy górską drogą z Ibagué do Salento.
  • Mapa Google opisywanego obszaru.
Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

Napisz komentarz