Patrząc na mapę Argentyny trudno sobie wyobrazić, że przez ponad pięć tysięcy kilometrów poprowadzono jedną drogę. Drogę numer 40. Rowerzyście trudno zwizualizować sobie taki dystans i potrzebny czas, a co dopiero faktycznie dojechać do celu. Wszyscy dotychczas polecali nam Mendozę, więc postanowiliśmy tam wyznaczyć pierwszy odległy cel.
Siedzimy na schodach urzędu miasta w Cafayate. Na jednej z wychodzących z rynku ulic w piekarni kupiliśmy po kawałku pysznej tarty z ricottą. Na drugiej znaleźliśmy kawę na wynos. To najlepszy zestaw jaki udało nam się tutaj znaleźć i będziemy go wspominać przez kolejne dni na drodze numer 40.
Poczuliśmy się dziwnie, kiedy przy asfalcie pojawiły się czterocyfrowe tabliczki z kilometrami do końca drogi. Dystans wydawał się niewyobrażalny. Tylko raz zrobiłem więcej kilometrów podczas jednego wyjazdu. Gosia nigdy, ale oboje mieliśmy się zmierzyć z drogą prowadzącą na samo południe Argentyny. Stąd ponad 4300 km. Stwierdziliśmy, że po drodze nauczymy się jak jechać taki dystans.
Wino
Z Cafayate wyjeżdżamy zostawiając za sobą małe rodzinne wytwórnie wina. Wiele z nich można zwiedzić i smakować trunek podczas degustacji. Wino nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie… mylisz się, nie przesadziliśmy. Przy drodze pojawiają się kolejne znaki informujące, że jedziemy szlakiem wina. Opuszczając jeden region nie czujemy się zagubieni. Od razu przy drodze jest kolejny znak informujący o szlaku wina z nową nazwą.
Wino jest dla Argentyńczyków bardzo ważne, jest dostępne wszędzie i podobno piją wszyscy. Nie wymagają, by na winie się znać. Pani przewodnik w Chilecito pyta nas jak jest z winem w Polsce. Tłumaczymy, że nie jest tak popularne jak piwo i my nie znamy się na różnych odmianach. Szybko nas uspokaja, że to nieważne.
Ważne czy się lubi wino, czy nie. To wszystko.
Mimo wszystko w marketach wcale nie widzimy ludzi wyjeżdżających ze skrzynkami wina, a samo piwo robi chyba tutaj sporą konkurencję. Gdybym miał zaglądać Argentyńczykom do koszyka to nie powiedziałbym, że 70% wina z dużej fabryki w Chilecito zostaje w kraju.
Peso w kryzysie
Od początku naszej podróży słyszymy, że Argentynie jest w kryzys. Słyszeliśmy, że musimy uważać, ponieważ trwa od 10 lat i ma to różne konsekwencje, m.in. wzrost kradzieży.
Wyjeżdżając z Oranu, zaraz przy granicy z Boliwią za 100 peso argentyńskich płaciliśmy około 13 zł (pomijając olbrzymie prowizje tutejszych bankomatów). Po tygodniu to samo 100 peso kosztowało nas 10 zł. Nie trzeba znać się na finansach, by zrozumieć, że coś jest nie tak.
Jeszcze zanim spadło tak jak napisałem, studenci w Salcie prowadzili pikietę informująca o ich problemach i 20% inflacji. Takie publiczne pikiety i wykłady okazały się nie być rzadkością. Kilka godzin temu widziałem podobne wydarzenie w parku w Mendozie. Aktywni nauczyciele akademiccy wychodzą na place i tłumaczą chętnym jak działa obecna polityka rządu oraz jakie są konsekwencje poszczególnych przepisów prawa.
Paradoksalnie w większości miejsc, ceny są oznaczone symbolem dolara. Dolara, z którym teraz mają problem, a może właśnie jest bardzo dobrym wskaźnikiem kondycji kraju. Nie chciałbym wyciągać zbyt daleko idących wniosków w zakresie, w którym nie zdobyłem dużej wiedzy. Temat jednak istnieje i zajmuje czerwone paski wiadomości.
Kukurydza? 22 peso. A Ciebie chyba cieszy obecny kurs dolara?
W wiejskim sklepiku spytałem o cenę puszki kukurydzy. Pan podał cenę i zaznaczył, że to jeszcze przed spadkiem wartości waluty, a ja to pewnie teraz się cieszę z kursu dolara. Wyjaśniłem panu grzecznie, że w Polsce nie płacimy dolarami i wcale nie mam się tak dobrze. Nie skłamałem. Ceny po prostu stały się bliższe polskim… Poza tym skoro ja odczuwam, jak pieniądze wyparowały mi po kilkunastu dniach od wyciągnięcia z bankomatu, to nie jestem w stanie wyobrazić sobie co może myśleć Argentyńczyk.
Ciepły prysznic
Między osadami na mapie zwykle nie ma wody. Rzeki są w większości wyschnięte, a do niektórych zabudowań ludzie muszą wodę dowozić. Dla nas oznacza to, że większość noclegów staramy się spędzić blisko ludzi. Po drodze i tak brakuje miejsca by się schować, a obciążanie się dodatkową ilością wody utrudnia jazdę.
Argentyńczycy odnoszą się do nas bardzo ciepło i przyjaźnie. Pozdrawiają nas w drodze, w knajpach, czasem na ulicy. Zależy nam, by poznać nie tylko drogę, ale też mieszkających przy niej ludzi. Choć może zabrzmi to przewrotnie, to nasz cel wcale nie daje nam na to dużo czasu.
Z pomocą przychodzą nam serwisy internetowe, które zrzeszają ludzi gotowych przyjąć takich gości jak my. Dostajemy ciepły prysznic, kilka rad o mieście, poznajemy rodziny, a czasem przyjaciół. Każde z tych kilku spotkań już wniosło coś nowego w naszą podróż i będę bardzo zadowolony, jeśli uda mi się porozmawiać z tymi ludźmi ponownie. Zresztą, od czego są te nowe technologie, które nas otaczają…
Czas na refleksję
Ruta 40 prowadzi przez kilka tysięcy kilometrów prosto. Z taką perspektywą w głowie zaczynają krążyć różne myśli. Ta droga nie jest jednorodna. Im nowszy asfalt, tym mniej samochodów spotykamy na takich odcinkach. Krajobraz w większości płaskiej drogi zmienia się powoli, a gorące powietrze tworzy w południe nieprzejrzystą mgłę wokół oddalonych gór. W takich warunkach umysł szuka nowego zajęcia.
Czasem temat zajmuje głowę na dwie godziny, a czasem na kilka minut. Przejeżdżające auto potrafi urwać każdy wątek. Inspiracją bywa rozdział wczoraj czytanej książki, wiadomość od znajomych lub artykuł przeczytany wiele miesięcy temu. W tym czasie przy drodze zmieniają się tabliczki. Parzyste kilometry z prawej. Nieparzyste z lewej.
Może spytasz po co tak jechać rowerem trawiąc czas na rozmyślanie. Też sobie zadajemy takie pytania. Tylko nie można się tego dowiedzieć jadąc samochodem lub przelatując do celu samolotem. Zatrzymując się w kolejnej wiosce, szybko zdajemy sobie sprawę, że nie poznalibyśmy takich miejsc w inny sposób. Tylko rower pozwala do nich dojechać i zmusza, by się zatrzymać.
Mendoza
Bardzo bałem się tego miasta. Choć w Argentynie to miejsce jest w czołówce tych, które należy odwiedzić, to ja pamiętałem opowieści rowerzystów zabrane z Polski. Seweryn wyraźnie ostrzegał przed ludźmi mieszkającymi wokół dużych miast. Z Mendozy przedstawił nam nawet scenariusz napadów rabunkowcyh na rowerzystów. Niepokój towarzyszył mi gdy wjeżdżaliśmy wcześniej do oddalonego o dwa dni drogi San Juan.
– Ale jak okradają? Zabierają pieniądze, karty kredytowe?
– Zostawią Was w majtkach…
Nie są to opowieści pozbawione źródła. Argentyńczycy tłumaczą nam, że w dużych miastach musimy być ostrożni, ponieważ tam jest… jak w dużych miastach. Radzą, by jechać do centrum bez zatrzymywania, na skrzyżowaniach są często policyjne patrole. Jako rowerzysta oddycham z ulgą…
Akurat do San Juan dojechaliśmy w niedzielę. To zawsze najlepszy dzień na przejazd przez miasto. Ruch jest minimalny, a w centrum wszystko usypia. Nie ma w tym cienia przesady. Na głównym placu kilkanaście osób, a zaledwie kilka otwartych kawiarni obsługuje pojedynczych klientów. Niektóre sklepy otworzą się dopiero wieczorem na 3 godziny. Tam tego dnia spotkamy najwięcej ludzi.
W poniedziałkowy poranek sytuacja nagle się odmienia. Chodnikiem przed naszym hotelem płyną ludzie, a ilość samochodów zmusza nas do najwyższej uwagi. Trochę nawet żałowaliśmy, że nie przyjrzymy się bliżej, jak wszystko działa w tygodniu, ale w Mendozie czekał na nas kolejny gospodarz.
Dojeżdżamy na jeden z placów w centrum Mendozy. Na ławce rozkładamy się z zakupionym wcześniej prowiantem i konsumując kanapki przyglądamy się ludziom. Na ławkach i pod drzewami na zielonej trawie siedzą miejscowi. Rozmawiają popijając mate. Obok nas przysiadają się starsi państwo. Z futerału wyciągają termos, tykwę… Po chwili także piją mate. Z Polski? Powodzenia, wszystkiego dobrego w podróży…
Na ulicach nie widać wielu turystów. Liczne kawiarnie znajdują jednak swoich klientów, a w restauracjach stoliki wypełniają się w porze obiadowej. Szerokie aleje poprowadzone przez miasto nadają mu charakter. Aktualnie widać, że przestrzeń publiczna jest odnawiana z bardzo dobrym efektem.
W urzędzie miasta Mendoza korzystamy z darmowego punktu widokowego na ostatnim piętrze. Dopiero teraz widać jak blisko miasta są góry. My jednak trochę bardziej orientujemy się w przestrzeni miasta.
Jeśli po tych kilku dniach wypoczynku miałbym napisać, że Mendoza to stolica wina, to by się nie udało. Chyba, że taki wniosek miałbym wyciągnąć z etykiet butelek dostępnych w argentyńskich sklepach, albo z rozmów w czasie wcześniejszych spotkań. Nie przyjechaliśmy tutaj w sezonie, winorośle nie mają liści, w winnicach teraz jest czas na sprzątanie, taki oddech przed nawałem pracy, który nastąpi niedługo. My też znaleźliśmy tutaj chwilę na oddech, były miejsca na spokojne popijanie nie tylko wina, ale też popołudniowej kawy, a nawet przyjemną przebieżkę po parku.
Choć do biegania nikt by nas teraz nie namówił, to taki przystanek w trasie pozwala nam związać się z miejscem i wyobrazić sobie jak przyjemnie byłoby tu pomieszkać kilka tygodni. Wracając tutaj już wiedzielibyśmy gdzie skierować kroki, by załatwić podstawowe potrzeby. Telefon zostałby w kieszeni, a my poruszalibyśmy się naturalnie, bez wgranych tam map. Mendoza zostaje naszym przystankiem w Ameryce Południowej. Na razie nie będzie dla nas stolicą wina, przynajmniej do kolejnego festiwalu…
12 komentarzy
Dzięki za to że przypomnieliście uroki Ruta 40 w rejonie Mendozy. Fajnie móc to wszystko zobaczyć znowu na Waszych zdjęciach. Świetnie się was czyta do niedzielnej kawy. Powodzenia w dalszej wspinaczce
Polecamy się na przyszłość;) Życzymy smacznej kawy kiedy to tylko możliwe. W Mendozie wybór był szeroki, ale teraz jesteśmy zdani na siebie
Dzięki tym opisom i ja mogę poczuć się trochę jak podróżnik
Trzymam kciuki i powodzenia
Wiatru w plecy.
Bardzo dziękujemy, wiatr w plecy sprawi nam wielką przyjemność. Jakość teraz miał w końcu być…
Jak zwykle fajnie się czyta i ogląda… mnie podczas „wirtualnej przejażdżki” po Mendozie, fundowanej przez Google’a, najbardziej uderzyły po oczach kraty w oknach, rolety, okiennice i dwumetrowe ogrodzenia… Przez kilka minut kręcenia się po losowych dzielnicach chyba nie znalazłem domu niemającego żadnego z tych atrybutów…
Także ten. My trzymamy kciuki, życzymy tylko dobrych spotkań, czekamy na kolejne relacje, a Wy trzymajcie się, zasuwajcie dalej, róbcie fotki, etc. 😀
PS. Michał, kiedy ostatni raz programowałeś? Od trzech miesięcy żyjecie poza systemem, chyba serio pora zmienić notki biograficzne 😛
Jest tak jak piszesz, każdy ma jakiś sposób by zniechęcić złodzieja. My jednak nie czuliśmy się jak w twierdzy. To ładne kulturalne miasto i tak po prawdzie to trudno pogodzić się z tym, że trzeba się pilnować. Szkoda, no się jak na przedmieściach jest bieda…
Może powinienem zmienić delikatnie ten opis bo w każdej roli przestaję być wiarygodny 😉
Kolejna porcja informacji innych niż ze szklanego pudełka. Inspirujące zdjęcia. Marzenia dodają skrzydeł.
Niech Was omijają złe przygody. Siły w nogach oraz wielu pięknych widoków, przyjaznych spotkań.
Ludzie wszędzie są jacyś – i źli i dobrzy – spotykajcie tylko tych dobrych. Wszelkiej pomyślności.
My także liczymy na spotkanie tylko dobrych ludzi. Tylko z nimi to wszystko może się udać 😉
Ale przestrzenie… Zdjęcie z podpisem 'Prosto’ – to się nazywa mieć 'szerokie horyzonty’ w sensie dosłownym :). Wiem, że pewnie z czasem takie widoki wam się znudzą (wszyscy tak mówią) ale mnie one zawsze zachwycały… Także jak będziecie się zastanawiać czy wrzucić kolejne takie podobne ujęcie to odpowiedź jest wrzucić dla Ewy 🙂
Przestrzeni w najbliższym czasie nie powinno nam brakować. Trochę tylko strach gdy po takiej drodze hula wiatr, ale… damy radę i zrobimy kolejne zdjęcie dla Ewy;)
Świetne zdjęcia, bardzo dobry tekst! Pod jego wpływem poczytałam więcej o Ruta40 i jedyne co mi sie nasuwa to WOW🙂 powodzenia w dalszej drodze!
Ruta 40 to świetny pomysł na jakieś wakacje. Może nie cała na raz, ale ma trochę do zaoferowania. Zobaczymy dalej o czym przeczytałaś;)