W ciągu kilku lat pracy zawodowej nie zdarzyło mi się poświęcić pełnego tygodnia urlopu na wypoczynek w Polsce. Nie jest to szczególny powód do chluby. W tym roku jednak zbieg różnych okoliczności i pomysłów sprawił, że mieliśmy ochotę lepiej poznać nasz kraj. Najspokojniej miało być na wschodniej ścianie Polski, więc szybko określiliśmy trasę.
Nasza przygoda zaczęła się w maju na miesiąc przed wyjazdem. Pewnej nocy postanowiłem pójść spać grubo po północy, by zmierzyć się z systemem informatycznym PKP Intercity. Nasz narodowy przewoźnik stosuje innowacyjny system rozładowywania ruchu na stronie internetowej. Po prostu codziennie ogłasza przerwę techniczną… Mimo zaangażowania i prób nie udało się kupić biletu z miejscami na rowery w wybranym pociągu. Znaleźliśmy inne połączenie i miesiąc później pojawiliśmy się na dworcu w Katowicach.
To nie będzie wpis o Intercity ani o podróżach szeroko rozumianym PKP. Kończąc wątek transportu, w Giżycku znaleźliśmy się po dziewięciogodzinnej podróży. Mimo rosnącej popularnosci jednośladu w Polsce można podsumować podróż stwierdzeniem, że kampania “rowery na tory” ma podobny skutek jak ta rzeczywista, czyli “TIRy na tory”. Wystarczy wyjechać latem na krajówkę i zobaczyć ile jednośladów jest przewożonych samochodami.
Folklor i piramida
Naszym celem tego dnia był Zabrost Wielki, mała wioska na granicy z obwodem kaliningradzkim, która tego dnia obchodziła swoje wielkie święto, festyn z okazji stulecia wsi. Byliśmy zmęczeni po bardzo długiej podróży i kilkudziesięciu kilometrach zrobionych w tempie. Cieszyliśmy się jednak mogąc stać się częścią ważnego dla społeczności wydarzenia. Naprawdę trudno nam było ruszyć kolejnego dnia, ale wyrwaliśmy się serdeczności goszczących nas znajomych.
Na chwilę spotkaliśmy się jeszcze przy piramidzie w Rapie, o której mogliśmy się dowiedzieć więcej, ponieważ Marta i Janusz znają ją lepiej niż własną kieszeń. W przeciwieństwie do kieszeni naszych znajomych Piramida i Zabrost Wielki są uwiecznione skanerami 3D. Dzięki ich staraniom mauzoleum ma zostać odrestaurowane. Przekonaliśmy się, że piramidy mają moc niezależnie od tego czy są zlokalizowane w Polsce czy Egipcie. Dość powiedzieć, że Gosia dała radę przebić pancerną oponę na małym kamyczku, a dętka okazała się być ostatecznie nie do załatania. Pourywalismy jeszcze naciągi do sakw, a do tego lunął deszcz. Całość napraw trwała z godzinę, a ja miałem piramid już dość.
Ulewa odprowadziła nas do Gołdapi. Kierowaliśmy się w stronę granicy z Litwą, ponieważ chcieliśmy uzupełnić nasze wrażenia ze wschodniej Polski o Troki i Wilno. O kilkudniowym pobycie na Litwie pisałem już na blogu. Przed przekroczeniem granicy odwiedziliśmy jeszcze mosty we wsi Stańczyki. Wiadukty należą do najwyższych w Polsce i obecnie są ciekawym elementem krajobrazu. Tego typu atrakcji jest w okolicy znacznie więcej, a zainteresowane osoby na pewno chętnie pobłądzą za wskazaniami brązowych tabliczek.
Green Velo
Już od samego Giżycka w większości kierowaliśmy ścieżkami związanymi z infrastrukturą Green Velo. Szczerze przyznam, że zaskoczyła mnie ilość przygotowanej infrastruktury przy okazji tego projektu. Wiadomo, że przy tak dużych inwestycjach można niektóre rzeczy zrobić lepiej, a pieniądze wydawać optymalniej. Green Velo to nie tylko szutrowe ścieżki. To także naprawdę długie odcinki wygodnych dróg rowerowych.
Słyszałem różną krytykę szlaku. Oceny dotyczyły zarówno atrakcyjności samej trasy jak i wykonania pewnych elementów. Sam również nie umiałem czasem zrozumieć dlaczego szlak omija centrum bardzo ciekawej miejscowości nawet nie informując, że w danym miejscu powinno się odbić by zwiedzić miasto. Dziwiły mnie też znaki opisujące procent nachylenia podjazdu, który miał może 10m. Patrząc jednak na chłodno. W okolicach Green Velo powstało wiele infrastruktury rowerowej i gratulacje dla wszystkich gmin, które zainwestowały w ten program. Jeśli w ten sposób mogą ściągnąć każdego, nawet początkującego turystę rowerowego, to tylko się cieszyć, że Polacy wsiadają tam na rower. Dla reszty zapaleńców jest jeszcze cały świat…
Odnosząc jeszcze temat Green Velo do własnego podwórka. Z Katowic jest znana trasa rowerowa przez Tychy, Pszczynę do Ustronia. Znana jest na tyle, że warto wybrać się pierwszy raz ze znajomym – przewodnikiem, który jest w stanie połączyć różne szlaki w spójną trasę. Miejscami szerokość ścieżki nie przekracza kierownicy rowerowej. Zanim powiem złe zdanie o Green Velo, zastanowię się czy na Śląsku jestem w stanie zaproponować równie wygodną trasę, która da satysfakcję naprawdę szerokiej grupie odbiorców.
Parki Narodowe
Tak też patrzyliśmy na szlak wracając z Litwy. Co jakiś czas go modyfikowaliśmy przy pomocy innych szlaków oraz lokalnych dróg i ścieżek. Do Polski wjechaliśmy w okolicach miejscowości Sejny. Nad jeziorem Wigry po raz pierwszy wjechaliśmy na Podlaski Szlak Bociani, który wspólnie z Green Velo był główną osią naszej podróży przez kilka kolejnych dni. Przepiękna okolica jeziora od razu nastroiła nas pozytywnie. To tutaj, na terenie Wigierskiego Parku Narodowego rozgrywa się co roku jeden z najpiękniejszych biegów maratońskich w Polsce. Tym razem niezasłużenie zdecydowaliśmy się skosztować kuchni regionalnej i ciasta, a pobiegać jeszcze może kiedyś przyjedziemy.
Podróż przez wschodnią Polskę to nie tylko piękne lasy, rzeki i jeziora. Co jakiś czas wjeżdżamy do miejscowości. Na rynku zwykle można spotkać mały skwer, a wokół 2-3 sklepy spożywcze. Centrum wydaje się być raczej senne i tylko czasem gdzieś zdarzy się, że bokiem przechodzi grupa punków z okazji organizowanego festiwalu. Być może opisuję właśnie dla kogoś wygląd koła, ale musisz pamiętać, że część osób to może zdziwić. Mieliśmy trudności zakupić dętkę rowerową w Gołdapi, więc nie sugerowałbym się popularnością szlaku pod kątem dostępności serwisów rowerowych. Tych w sklepach spożywczych nie ma. Można szukać w motoryzacyjnych.
Jedziemy drogą carską pełną strzelistych sosen, po idealnie równym asfalcie. Mijamy znaki ostrzegawcze przed bliskim spotkaniem z łosiem. Parędziesiąt kilometrów dalej dojeżdżamy do małego zamku, a po chwili przez stalowy most przekraczamy rzekę. To była Narew. Jesteśmy w Tykocinie i wszystko co napisałem w poprzednim akapicie przestało mieć znaczenie. Rynek tego miasteczka od razu nas oczarował. Ciekawa bryła kościoła Pw. Świętej Trójcy stoi w najważniejszym miejscu. W głąb miasta prowadzi nas niska zabudowa po obu stronach dużego placu. Zauważymy też oryginalne żydowskie obiekty. Ciepłe promienie słońca tylko potęgują pozytywne wrażenie. Po ulicach razem z miejscowymi spacerują turyści z kraju i zagranicy. Nie jest ciasno, raczej przytulnie. W kilku restauracjach każdy powinien znaleźć miejsce jeśli przyjdzie mu taka ochota. Dobrym pretekstem może być ulewa, na którą “zaplanowaliśmy” obiad kolejnego dnia.
Ile waży gniazdo bocianie?
Tykocin nas pozytywnie zaskoczył i… zmoczył podczas zwiedzania. Czas pomiędzy wieczorem, a obiadem dnia kolejnego spędziliśmy jednak w innym miejscu. Europejska wioska bociania w Pentowie zaskoczy prawie każdego. Wiem, że są w Polsce wsie gdzie na każdym słupie można spotkać bocianie gniazdo. Wielokrotnie podczas tego wyjazdu jechaliśmy ulicami naznaczonymi przez kolejne bocianie rodziny. Wszystko prawda, ale… Wyobraź sobie, że stoisz na środku gospodarstwa. Jest tu średniej wielkości stary dworek, trzy duże stodoły na potrzeby małej stadniny i zaplecza, a nad głową lądują Ci bociany. W tym gospodarstwie są 34 gniazda bocianie… Trudno jest to ogarnąć, ale może nam w tym pomóc zaaranżowana w jednym z budynków galeria bociania gdzie dowiemy się bardzo dużo o życiu ptaka, który jest naszą narodową dumą. Wiedza na pewno pomoże nam podjąć decyzję kiedy odwiedzić Pentowo ponownie.
Bocianie gniazda towarzyszą nam nieprzerwanie. W końcu podążamy od Wigier bocianim szlakiem. Po drodze zachwycają nas też drewniane cerkwie i domy. Przyozdobione okna i inne elementy budzą szacunek, do właścicieli, którzy tak dbają o te wiekowe domostwa. Na pewno nie żyje się w tych miejscach łatwo. Może łatwiej jest w dużym mieście, a może w Londynie. Mogę też nie mieć racji, bo co ja o tym wiem. Jak mogę ocenić czy jednak nie lepiej jest zrobić zakupy w podjeżdżającym pod dom o umówionej porze busie. Do pracy lub po większe sprawunki dojechać polną drogą. Wszystko wolniej, jakby spokojniej. Po prostu inaczej.
Puszcza
Wjeżdżając do lasu od strony Narewki i napotykając pierwsze znaki informujące o zakazie poruszania się szlakiem Green Velo, nie spodziewałem się jak bardzo najbliższe dni wpłyną na moje zainteresowania. W Białowieży pojawiliśmy się w momencie kiedy polski rząd i leśnicy po raz pierwszy pokazali szeroko swoją ignorancję dla podpisanych umów międzynarodowych. Mam tu na myśli tą część leśników, która aktywnie z uśmiechem na ustach i kłamstwem na sztandarach w niszczeniu Puszczy uczestniczy. W momencie pisania tych słów przed świętami Bożego Narodzenia do Białowieży nie można już wjechać wymienioną tu drogą. 200 000 wyciętych drzew nie wystarczyło do zapewnienia “bezpieczeństwa publicznego” na głównej drodze w Puszczy. Kończąc z tą ironią nadmienię, że artykuł o Puszczy był pierwszym dużym wpisem na naszym blogu i jest ciągle aktualny. W Białowieży można spotkać się z przepyszną kuchnią, wspaniałymi przewodnikami i dobrym piwem. Można się spotkać przede wszystkim z miłośnikami tego lasu i on jest tutaj najważniejszy. Chyba z tego powodu pominę resztę, ponieważ opuszczając Białowieżę w głowie huczało jedynie: “Cała Puszcza parkiem narodowym!”.
Od Puszczańskich myśli nie uwolnił nas powolny bieg Bugu. Tak naprawdę trudno jest nacieszyć się widokiem tej rzeki. Z drugiej strony zdziwiłbym się gdyby w nadgranicznym regionie było inaczej. W zasadzie ostatni raz mogliśmy ją podziwiać w pełnej krasie przeprawiając się promem w Mielniku. Później rzeka była już raczej tłem dla dalszej podróży. Wracając jednak do Mielnika… Po raz kolejny przekonałem się naocznie, że na pasję nigdy nie jest za późno. Czy można zbudować w Polsce winnicę, z której butelkuje się wysokiej jakości wino? Można. Czy może to zrobić starszy Pan, który z uśmiechem i pasją opowiada o swoich butelkach? Może. Czy można wspólnie z Panem i jego rodziną spędzić czas na degustacji pysznego polskiego wina? Jeśli mieć trochę szczęścia to też można.
Na naszej trasie pojawiło się jeszcze kilka miejsc, które znaliśmy z telewizyjnych relacji. Przejazd Green Velo otwiera trochę oczy i przybliża naszą piękną Polskę. Infrastruktura rowerowa, która powstała na wschodzie budzi zazdrość i daje perspektywy, ponieważ wokół szlaków rowerowych jeszcze dużo może się wydarzyć.
Naszą rowerową podróż zakończyliśmy ostatecznie w Chełmie, więc jeszcze duża część pętli Green Velo przed nami. Mnogość atrakcji naprawdę zaskakuje i można z pewnością zaplanować sobie różne formy uatrakcyjnienia rowerowego przejazdu. Poczynając od spływu tratwą po Biebrzy, a kończąc na wielkim disco nad jeziorem Białym na północy Sobiborskiego Parku Narodowego. Turystów jest tutaj nadal stosunkowo mało, choć moja ocena może być dotknięta błędem z początku sezonu. Nie wyobrażam sobie jednak by spotkała Cię tutaj liczba turystów taka jak w polskich górach. Może więc rower?
Epilog
Pomarudziłem na różne rzeczy, ale celowo “zapomniałem” o pogodzie. Zlało nas przez te dwa tygodnie sporo i często pozostawieni bez wyboru jechaliśmy dalej mimo ulewy. Na Litwie przekonałem się, że chmura burzowa, może wyglądać jak wielka ściana lodowca. Podmuch który ją przesuwał po prostu wtłoczył nas w ostatniej chwili na camping.
Kiedy znajomi zdecydowali się na podobną trasę w październiku licząc na złotą polską jesień to zacząłem im trochę współczuć. Uważałem, że to się nie może udać, a Natalia i Kuba po prostu po kilku słonecznych dniach będą “płynąć” od kwatery do kwatery. Podróżując z psem w przyczepce szanse na zachowanie pozytywnego humoru w chłodzie są jeszcze niższe, ponieważ podróż jest bardziej wymagająca. Im jednak się udało i zdjęcia Kuby spływają złotem. Jeśli w kolejnym roku nie dostaniesz urlopu w szczycie sezonu, to może wcale nie musisz rezygnować z Polski? W końcu kiedyś powstało powiedzenie o złotej jesieni…
10 komentarzy
Czyli jednak nie tylko mnie się na Green Velo podobało…
To dobrze, bo wyjeżdżając miałem w głowie tyle internetowych narzekań wielbicieli Donauradweg i innych wyasfaltowanych wynalazków, że miałem obawy czy w ogóle z tej naszej nieutwardzonej, szutrowej Polski „B” wrócę 😉 A tymczasem poza złamanym pod Hajnówką bagażnikiem (raczej przez swoją starość i marketowość niż stan nawierzchni) wszystko jednak przeżyło. Poza tym nagromadzenie atrakcji ogromne. Mazury Garbate, Suwalszczyzna, Podlasie i Roztocze momentami wbijają w siodełko. A że czasem barierek niepotrzebnie nastawiali albo szlakiem zawinęli zamiast pod cerkiew, to pod nową remizę i dom wójta, to taki już nasz folklor. Nie tylko wschodni z resztą 🙂
Barierki to ciężki temat i podobnie jak niektóre znaki informujące o nachyleniu podjazdu/zjazdu niepotrzebnie podrożyły inwestycje. Z drugiej strony jest naprawdę dużo punktów wypoczynkowych. Szkoda tylko, że na tych punktach jest wszędzie dokładnie ta sama mapa… przez całą Polskę… Rozumiem, ze tu akurat była oszczędność, ale aż się prosi, by przygotować różne wersje przynajmniej dla regionu.
Szlak zdecydowanie na plus. Atrakcji jest tak jak piszesz. Ktoś twierdzi, że dziury i błoto? Ja mogę tylko potwierdzić, że można przejechać każdym rowerem, poza szosowym 😉
Co do Polski „B”, to ostatecznie zakończyliśmy odwiedzając znajomych w Lublinie. Cały Lublin od Dworca PKP do ich domu (8km) przejechaliśmy FANTASTYCZNĄ ścieżką rowerową. Po prostu oczy nam z orbit wyszły, że można tak wygodnie i przyjemnie przejeżdżać miasto…
Mnie chyba około 1300 km wszystkiego wyszło, więc myślę że ogląd mam raczej dobry i do tego z każdego województwa po trochu. Rzeczywiście parę rzeczy, choćby i mapki na MOR-ach przydałoby się ogarnąć lepiej. Te tabliczki z nachyleniem są często psu na budę a jak trzeba było np. na Pogórzu Przemyskim, to ich czasem brakowało. Każde województwo inaczej podchodziło do wyrysowania trasy, preferowanej nawierzchni i to też widać. W Warmińsko-Mazurskim MOR-y to rzeczywiście konkretne altany, tak że można w nich i spać nawet (sprawdzone! 😉 ), za to w Lubelskim dla odmiany czasem jak brunatna, odrapana pół-drewutnia z Castoramy. A w Świętokrzyskim chyba nikt nie pomyślał, że jak co drugi MOR stanie pod sklepem, to prędzej będzie on służył miejscowym amatorom napojów wyskokowych niż rowerzystom. Także, trochę tego jest…
Ale też z każdym kilometrem docierało do mnie jak gigantyczne to było przedsięwzięcie. Zwłaszcza jak na kraj, który w tematyce rowerowej w zasadzie raczkuje. Na samym końcu miałem jeszcze okazję porozmawiać z przemiłymi Paniami ze Świętokrzyskiego Urzędu Marszałkowskiego, które koordynowały to wszystko przez ostatnie lata i jeszcze bardziej otworzyło mi to oczy na sprawy w stylu struktura własnościowa i wykup gruntów, zmiany w prawie na przestrzeni lat, instytucje które na to musiały wydawać zgody, rywalizacja gmin o swój odcinek czy jakieś lokalne zatargi.
Na plus na pewno rzeczy „okołoszlakowe”, czyli mnóstwo materiałów (choć we wrześniu często w Pkt. Inf. Tur. już ich nie było), przyzwoita aplikacja na telefon, Miejsca Przyjazne Podróżnym. I jednak generalnie przebieg szlaku.
Jak dla mnie więc solidne 4+, a że coś tam jeszcze poprawiają ciągle, to może i niedługo nawet więcej.
Lublina dawno nie widziałem, ale np. Rzeszów czy Białystok przejeżdża się na rowerze (no właśnie, jest to tam w dużej mierze możliwe!) całkiem przyjemnie i widać, że ktoś w tych miastach bierze pod uwagę rower jako środek codziennej komunikacji, a nie tylko weekendowego spaceru po parku.
Pozdrawiam
Maciek,
bardzo dziękuję Ci za te komentarze. My z racji odbicia na Litwę znamy trochę krótszy odcinek Green Velo. Fajnie więc przeczytać czyjeś wrażenia.
To bez wątpienia duża realizacja jak na kraj o małych tradycjach w takich inwestycjach i wyszło naprawdę dobrze. Mnie się podobało już od początku jak wjechałem na szutr. Wprawdzie kolejnego dnia w ulewie zjazdy po piaszczystej trasie były trudne, ale to w końcu turystyka;) W każdym razie jak mówisz. Wielka inwestycja i niech działają dalej.
Swoją drogą mam nadzieję, że będzie wokół różnych inicjatyw coraz więcej specjalistów rowerowych. Takie doświadczenia też są bezcenne. Wszystkiego trzeba się nauczyć, a często mamy społeczników, których nie zawsze się słucha.
Aha, w drugiej połowie września też paskudnie… 😉
U mnie Green Velo też na plus, zwłaszcza jeśli lubi się jazdę bardziej przez lasy i pola niż zwiedzanie miast. Bardzo wygodne jeśli chodzi o pedałowanie z psem, podejrzewam że podobnie sprawa wygląda jeśliby jechać tam z dzieckiem w przyczepce (choć może za mało atrakcji dla malucha?).
A zauważyliście, że czasami znaki z nachyleniem były ustawione na odwrót? 😀 Tzn tam gdzie wskazywały podjazd był np zjazd 🙂 Na naszym odcinku tj. od Przemyśla, przez Rzeszów do Zamościa zdażało się to zaskakująco często.
Natalia,
my akurat nie jechałyśmy tym odcinkiem. Może Maciek odpowie. Dużo znaków z nachyleniem było na Mazurach i tam kierunek był prawidłowy, ale czy podjazd był taki jak na pół piętro, a tam tabliczka 6%
Moim zdaniem również na spokojnie możnaby przejechać GV z dzieckiem. Pewnie na bardziej dziurawych odcinkach trzebaby zwrócić na to uwagę i jechać wolniej. Myślę, że już ktoś próbował i dopytać jak to jest z przyczepą.
Dobrze słyszeć, że większej liczbie osób się podobało;)
Hmmm… co do odwróconych znaczków to chyba nie zauważyłem. Choć oczywiście możliwe, że to psikus jakiś albo pomyłka. Z resztą niektóre podjazdy na Podkarpaciu pokonywałem wpatrując się tylko w asfalt i licząc, żeby mi zaraz łańcucha nie urwało albo zębatek nie brakło, więc mogłem coś przeoczyć 🙂
Bardzo fajna relacja. Niestety nie miałem osobiście okazji skorzystać z Green Velo, ale jest to na pewno jedna z rzeczy na mojej liście.
Teść już dwa lata z rzędu ze swoim znajomym eksploruje kolejne odcinki tego szlaku i w tym roku planuje kontynuować tę przygodę. Z tego co opowiadał to na pewno warto się wybrać na taką wycieczkę, bo Green Velo ma sporo ciekawych rzeczy do zaoferowania. Chyba największą wartością z takiej wyprawy jest dowiedzenie się czegoś o tej zagadkowej wschodniej Polsce, o której wielu z nas posiada znikomą i często nie do końca zgodną z prawdą wiedzę.
Pozdrowienia dla Ciebie i Gosi. Miło widzieć, że nadal macie w sobie tę samą pasję do podróżowania i jednośladów 🙂
Hej,
bardzo dziękujemy za komentarz. Miło słyszeć, że Green Velo podoba się tak dużej liczbie osób. Ten szlak tez pokazuje, że warto inwestować w takie rzeczy. Bardzo polecamy, bo można płacąc w swojej walucie przeżyć ciekawą rowerową przygodę. I tak jak piszesz, jest się gdzie zatrzymać i na co popatrzeć. Potem można się rozpędzić i ruszyć dalej 😀
Dziękujemy za pozdrowienia i również pozdrawiamy 😉 Mamy nadzieję, że pasja rowerowa będzie nam jeszcze dłuższy czas towarzyszyć. Będziemy się tym nadal dzielić, proponować i zachęcać.