Za co lubisz Tatry? Urozmaicone ścieżki, skały, górskie jeziora, malowniczo położone schroniska. Kto tego nie lubi? Jeśli w Tatrach cieszą Cię te trudniejsze szlaki to w Argentynie w rejonie Bariloche poczujesz się fantastycznie. Jedynym minusem gór, w których ostatnio zużywaliśmy buty jest to, że są strasznie daleko.
Dlaczego góry w okolicy Bariloche w Argentynie budzą skojarzenia z Tatrami? Strome, skaliste granie, szczyty około 2000 m, spore przewyższenia, górskie jeziora, malowniczo położone schroniska, urozmaicone szlaki z różnymi stopniami trudności. Co jest innego niż w europejskich górach? Ludzi mniej. Schroniska mają inny klimat. Możesz zanurzyć się w górskich jeziorach. Możesz rozbić namiot w wielu miejscach. Gdy wyjdziesz wyżej zobaczysz ośnieżony wulkan, na którego lodowce też możesz iść, ale to już wymaga innego wyposażenia. U podnóża gór zobaczysz wielkie Jezioro Nahuel Huapi.
Pierwsze pakowanie plecaka
W rejonie Bariloche kilka razy pakujemy plecak w góry. Pierwszy plan jest dość ambitny, ale jak najbardziej wykonalny dla kogoś, kto nie pierwszy raz wychodzi w góry. Razem z Jankiem chcemy przejść z Villa Catedral do podnóża wulkanu Tronador (3491m n.p.m.) w sześć dni. Plecaki wypychamy jedzeniem, śpiworami, ciepłymi ciuchami, pakujemy namiot. Wody nie musimy zabierać dużo, bo strumienie i krystaliczne czyste jeziora są na szlaku często. Celem na pierwszy dzień jest schronisko Frey, o którym słyszeliśmy już kilka razy, że cud miód i krakersy. Wiele osób przychodzi tu na jedno lub dwudniowe wycieczki, wiele zostaje na dłużej, żeby wspinać się na granitowe skały. Pierwsze kilometry są proste, szlak wznosi się delikatnie przez las typowy dla tego rejonu świata. Krótka przerwa przy schronie Petriček.
Schron jest przyklejony do skały, która tworzy część ścian i dachu, można przenocować bez opłat. W środku zmieści się kilka osób, jest palenisko. Od tego momentu ścieżka pnie się bardziej stromo, ale nadal przyjemnie, aż do schroniska Frey. Z jego okien widać górskie jezioro i skalne iglice liczne jak kolce jeża. Zaczyna mocno wiać i prószy śnieg. Cieszymy się, bo wolimy zmrożony opad od deszczu. Jest jeszcze wcześnie i mamy ochotę zrealizować więcej niż 100% planu. Poza tym rozbijanie namiotu na twardych skałach wokół schroniska, gdy wieje… Nieee… Znajdziemy coś lepszego. Kierujemy się na trasę do Refugio Jacob, wzdłuż brzegu jeziora, dalej na przełęcz. Głazy chwieją się, ale to tylko odwraca uwagę od kolejnej śnieżnej chmury. Blisko przełęczy mijamy kilka idealnie płaskich miejsc pod namiot, z których w szczycie sezonu korzystają wspinacze. Jeszcze chwila i rozpościerają się przed nami sznury górskich szczytów i szeroka dolina. W dole widzimy drzewa i wstążkę rzeki, więc jest nadzieja na przyjemny nocleg. Jednak zanim rozłożymy namiot trzeba zapracować na wypoczynek. Posuwistymi krokami w stylu Michaela Jacksona zjeżdżamy po sypkim zboczu. Kto ma wysokie buty ten szczęśliwy, bo rzadziej zatrzymuje się, żeby je opróżnić.
Miejscówka, w której spędziliśmy noc jest jedną z wielu takich w tych górach. Idealnie płaska powierzchnia pod namiot, drzewa chroniące przed ostrym słońcem albo deszczem, miejsce na ognisko, pobliski strumień albo rzeka. Budzimy się wypoczęci, bo noce coraz dłuższe, a przed świtem przecież nie ma sensu wychodzić. Przy spokojnym śniadaniu słuchamy papug, czekamy aż namioty przeschną i ruszamy do Jacoba. Trasa nabiera tatrzańskiego charakteru na ostatnich kilkuset metrach przed kolejnym górskim siodłem. Czasem wygodniej użyć ręki, a nawet dwóch. Z siodła ścieżka schodzi bardzo stromo, a w dole nad jeziorem cały czas widzimy Refugio Jacob. Do schroniska można też dotrzeć w kilka godzin zaczynając marsz od głównej drogi, dlatego w szczycie sezonu miejsce może się Polakom kojarzyć z Morskim Okiem.
W Jacobie czeka na nas zimny prysznic. Dotarliśmy tu wcześnie, w południe, głośno zastanawiamy się czy iść dalej czy poleżeć na trawie i iść na trudniejszy odcinek trasy rano. Kobieta obsługująca schronisko w książce rejestrowej zapisuje nasze dane, przepytuje o umiejętności i górskie doświadczenie, dopiero potem zaczyna opowiadać o dalszym odcinku trasy prowadzącym do Laguna Negra. Odradza nam wyjście o tej porze, bo mamy do pokonania najtrudniejszy odcinek trasy przez Cerro Navidad. W skali wspinaczkowej klasa 4, czyli jak masz linę to możesz jej użyć, ale zwykle ilość naturalnych punktów pomocniczych wystarcza. Kobieta sugeruje, że na trasie możemy mieć więcej trudności po ostatnich opadach, zwłaszcza, że niesiemy spore plecaki. Jesteśmy niezadowoleni, ale słuchamy z pokorą jej logicznych wyjaśnień. Wciągamy drugie śniadanie, gdy do schroniska schodzi czteroosobowa grupa. Zawrócili z trasy, na którą my właśnie zamierzamy iść. Pokazują nam zdjęcia oblodzonej ścianki. Z tego co opowiadają, mają całkiem spore doświadczenie. Nasze głośne rozważania czy słońce da radę stopić ten lód w najbliższym czasie jest kwitowane krótko „nie ma takiej opcji, to południowa ściana, słońca mało, zmieńcie trasę”. Grzecznie słuchamy, chociaż sztuka odpuszczania nadal nie jest moją mocną stroną. Musimy zrezygnować z zobaczenia kilku kolejnych jezior. Zamiast wspinaczki lodowej postanawiamy od razu iść w kierunku innej doliny – Casalata, żeby zbliżyć się do wulkanu Tronador. Pierwsze godziny trasy są widokowe, a potem zaczyna się schodzenie lasem. Rozbijamy namioty niedaleko rzeki, w kolejnym malowniczym i cichym miejscu. Janek rozpala małe ognisko. Sen w górach jest głęboki, ale poranki zawsze rześkie, zwłaszcza w wąskich dolinach, do których ogrzewające promienie zaglądają późno.
Trzeci dzień wędrówki jest monotonny. Las, las, gęste krzaki, bambusy, a dokładniej patagońskie culihue. Czasem ścieżka próbuje nas zgubić, czasem przydałaby się maczeta, chociaż większość ścieżki jest klarowna. Wraca myśl o ciekawym szlaku, którym nie mogliśmy tym razem przejść. Gdy dłużej zatrzymuję się na tej myśli mamy kolejną rzekę do przejścia. Teraz stan wody jest niski, ale wiosną trzeba się przygotować na zdejmowanie butów. Nad ostatnią rzeką – Rio Manso na szczęście jest most. Tego dnia nie spotkaliśmy nikogo. Dotarliśmy do jeziora Mascardi i szutrowej drogi. Próbujemy złapać autostop do Pampa Linda u stóp wulkanu Tronador. Siedzimy sobie przy drodze przez kilka godzin, jedząc dzikie jabłka znalezione w pobliżu, ale żaden samochód się nie zatrzymuje. Głównie dlatego, że żaden samochód nie jedzie. Rozbijamy namiot nieco zrezygnowani, bo chmury zwiastują deszcz w najbliższych dobach.
Kolejnego przedpołudnia w końcu jakieś samochody jadą do Pampa Linda i znajduje się życzliwa para, która udostępnia nam miejsce na pace swojego starego Forda pickupa. Pogoda nie nastraja do długich spacerów, wulkan ukrywa się w chmurach, które opluwają nas drobnym deszczem. Czasu dla gór coraz mniej, bo Janek kiedyś musi przygotować swój rower do lotu samolotem, który ma na dniach. Trzeba będzie sobie stworzyć inną okazję, żeby wrócić na wulkan Tronador i jego lodowce. Tym razem wdrapujemy się marszobiegiem na najbliższy punkt widokowy, z którego nic nie widać. Po zejściu odkrywamy zagadkę wczorajszego autostopowego pecha. Ruch na drodze do Pampa Linda jest wahadłowy, rano można jechać w górę, popołudniami w dół, a dopiero wieczorem w dwie strony… Na szczęście z autostopem do Bariloche nie mamy takiego problemu jak poprzedniego dnia.
Drugie pakowanie plecaka
W Bariloche staramy się odpocząć, wspólnie spędzić trochę czasu i rozwiązać problemy rowerowe, które nawarstwiają się nieubłaganie. Nie daje mi spokoju myśl, że tyle górskich szlaków w okolicy jeszcze do odkrycia. Gospodarz naszego hostelu ocenia nas jako wysportowanych i podpowiada, że jeśli spakujemy tylko lekki plecak, to możemy machnąć standardową dwudniową trasę w jeden dzień. Nie musi nas długo przekonywać, wypytujemy o trudności na szlaku, zapowiada się ciekawie. Wyjeżdżamy miejskim autobusem do punktu zero, kierowca podpowiada gdzie wysiąść. Chcemy przejść do Laguna Negra, a potem na Cerro Lopez i wrócić do miasta. Trasa biegnie łagodnie w górę, mamy tego dnia szybkie tempo, mijają nas tylko górscy biegacze. Gdy wychodzimy z doliny na strome zbocze, po lewej stronie widzimy z daleka tą część trasy, której nie udało się pokonać ostatnim razem. Lekko mnie to wspomnienie rozdrażnia, więc idę szybciej. Odsłania się widok na idealną taflę Laguna Negra, który studzi wszystkie mniej przyjemne emocje. Tutejsze schronisko nie ma luksusów, ale nadrabia atmosferą i położeniem. W sezonie nawet sprzedają piwo rzemieślnicze, my jesteśmy za późno, już wszystko wypili. Pogoda jest tak przyjemna, że niektórzy postanawiają się kąpać.
Laguna Negra to dopiero początek bardzo widokowego fragmentu trasy. Idziemy po skałach wzdłuż jeziora. W dwóch miejscach zawieszono liny, ale przydają się chyba wyłącznie gdy jest lód albo bardzo mokro. Po pokonaniu kilkuset metrów w pionie widzimy wulkan Tronador w pełnej krasie. Nareszcie. Odwracamy się teraz od wulkanu i zmierzamy w kierunku Cerro Lopez. Zanim tam dojdziemy trzeba jeszcze zejść do doliny, a dopiero potem wdrapać się po stromym zboczu trzymając się mniej ruchomych głazów.
Ze szczytu Cerro Lopez z jednej strony patrzymy na góry, które mijaliśmy, majestatyczny Tronador, a dla kontrastu wielkie jezioro Nahuel Huapi, nad którym rozlewają się zabudowania Bariloche. Nad naszymi głowami szybuje kondor andyjski. Słońce zbliża się do horyzontu, więc najwyższy czas wracać. Jeszcze godzina ciekawej, skalnej ścieżki i jesteśmy w schronisku Lopez. Kobieta opiekująca się schroniskiem wypytuje kto szedł za nami i przed nami na szlaku. Dane chyba zgadzają się z tymi, które dostała z poprzedniego schroniska.
Przyspieszamy kroku, żeby zdążyć przed zmrokiem do miasta. Nie udaje się, bo wybraliśmy ścieżkę na skróty. W połowie dobrze wydeptana, ale potem przedzieramy się przez krzaki. Na ostatnie kilometry wracamy na szczęście na główną ścieżkę, która nie jest trudna, a po drodze spotykamy kilku turystów. Dwie dziewczyny podwożą nas w kierunku miasta, potem łapiemy autobus. Wpadamy do hostelu, gdzie odpoczywa już Janek, po dniu zajętym przez rowerowe i samolotowe sprawy. Spędziliśmy w górach wiele godzin, ale ścieżka była tak urozmaicona technicznie i widokowo, że nie odczuwaliśmy zmęczenia. Może tylko wsiadanie na rower o 8 rano następnego dnia to niezdrowy pomysł…
Trzecie pakowanie – El Bolsón
El Bolsón to miejscowość niedaleko Bariloche. Nie jest znana z czekolady jak Bariloche, ale często unosi się tam słodki zapach. Miasteczko, w którym odnajdą się Ci, którzy szukają alternatywnych sposobów na wszystkie problemy. Wiara, ziołolecznictwo, wyroby rzemieślnicze, w tym mnóstwo browarów.
Miasto leży w dolinie, ma łagodniejszy klimat niż Bariloche, zwykle jest tu kilka stopni cieplej, mimo, że leży bardziej na południu. Góry wokół są inne niż te w okolicy Bariloche. Zachęcają klimatycznymi schroniskami, łatwymi, spacerowymi ścieżkami. Wybraliśmy jedną z bardziej popularnych. Z miasta w dwadzieścia minut szutrową droga wywiozła nas taksówka. Idziemy wzdłuż rzeki w kierunku Hielo Azul. Po drodze zajadamy jeżyny, ale gdy przechodzimy przez wiszący most, te przyjemności się kończą i trzeba iść bardziej stromo. Na pierwszym punkcie widokowym widzimy kolory jesieni, ale to jeszcze nie to co w Polsce w październiku. Schronisko Hielo Azul jest w lesie, duże, wygodne. Obok polana, strumień i krowy. W schronisku dostajemy karteczkę, na której naszkicowana jest mapka jak dojść do pobliskiego lodowca. Na skalistej ścieżce kilka razy trzeba użyć rąk, ale nic trudnego. Lodowiec, a może lodowczyk i zielone jeziorko pewnie bardziej spodobają się tym, którzy nie byli jeszcze w Bariloche. Wracamy zaskoczeni, ale cieszymy się schroniskową atmosferą. Na polu namiotowym obok palą się trzy ogniska. Argentyńczycy to uwielbiają. Kolejnego dnia zmierzamy do drugiego lubianego miejsce w tych górach – Cajon Azul, należy spodziewać się skał i błękitnej wody. Kilka godzin od schroniska Hielo Azul znajdujemy słynny Cajon i znów czujemy pewne rozczarowanie. To pewnie jednak nasz problem, bo niedawno jechaliśmy Carretera Austral w Chile i napatrzyliśmy się na tysiąc odcieni błękitu. Tutaj był wodospadzik, kanionik, rzeczka. Ze schroniska Cajon Azul można iść dalej do kolejnych schronisk. To chyba w tych górach najprzyjemniejsze, schroniskowa atmosfera. Nam już tym razem wystarczy. Schodzimy do miasta wzdłuż rzeki, tej samej która tworzy Cajon Azul i odnajdujemy jeszcze dwie fajne rzeczy. Wzdłuż trasy jest kilka miejsc, gdzie można opluskać się w niebieskiej rzece. Na koniec niespodzianka, piwo kraftowe, bar z kilkoma kranami, muzyka, a oprócz baru w okolicy nie ma żadnych innych zabudowań. Obchodzimy się smakiem, bo biegniemy na autobus który zawiezie nas z powrotem do El Bolsón, ale ty pamiętaj o tym miejscu.
Wskazówki
- Kiedy jechać – Bariloche można odwiedzić o każdej porze roku. Od listopada do kwietnia jest dobra pogoda na trekking, wspinaczkę, kajak, rower, paralotnię. Szczyt sezonu to styczeń i luty. Wówczas z przyjemnością zanurzysz się w górskiej rzece czy jeziorze. Wiosną i jesienią przygotuj cieplejszy śpiwór, bo przymrozki w górach są oczywiste. Nie będzie jednak kłopotu ze znalezieniem wolnej przestrzeni na popularnych szlakach. Tak jak w Polsce, wczesną jesienią dni mogą być równie pogodne i gorące jak w środku lata, deszczu będzie niewiele, ale z drugiej strony może sypnąć śniegiem. Zimą zakładaj narty zjazdowe albo skitourowe, wieczorem będziesz mógł zregenerować się w mieście, korzystając z szerokiej oferty restauracji. Każdy posiłek możesz popić innym piwem, bo to zagłębie browarów rzemieślniczych.
- Obowiązek rejestracji – Przed wyjściem w góry powinieneś się zarejestrować na stronie internetowej. Proces rejestracji nie jest trudny. Potrzebne są twoje dane, informacje o towarzyszach na szlaku, twoim doświadczeniu, posiadanym sprzęcie itd. http://www.clubandino.org/ https://www.nahuelhuapi.gov.ar/intro_registro.html Rejestracja dotyczy każdego wyjścia w góry, piechotą czy na nartach. W schroniskach, które odwiedzisz będą o to pytać. Dodatkowo jeśli jesteś w samym szczycie sezonu turystycznego i planujesz spędzić noc w najbardziej znanym Refugio Frey musisz zarezerwować miejsce na stronie schroniska http://refugiofreybariloche.com/ Warto też upewnić się czy znajdziesz miejsce w innych popularnych schroniskach. Najlepiej zanim wyjdziesz na szlak skonsultuj się w siedzibie Club Andino Bariloche, która jest w centrum miasta.
- Ceny w schroniskach – Noclegi w schroniskach warto rozważyć. Cena jest jednak wyższa niż w większości polskich schronisk. W tym sezonie (2019) najtaniej było przenocować w Laguna Negra – 400 ARG (około 40 zł), a najdroższe były schroniska na stokach wulkanu Tronador 900ARG (około 90zł). W cenie jest nocleg na łóżku, albo na materacach na podłodze w wieloosobowej sali. Masz pełny dostęp do schroniskowej kuchni. Jeśli w schronisku jest prysznic to możesz z niego do woli korzystać. Jeśli zdecydowałeś spać pod namiotem, to przy wszystkich schroniskach są miejsca, zwykle osłonięte od wiatru. Zwykle opłata za nocleg pod namiotem to „co łaska”, dodatkowo płacisz po 100ARG (około 10 zł) za używanie kuchni i łazienki. Przy niektórych schroniskach cena za spanie pod namiotem to 200ARG (około20 zł) czyli tyle ile zapłacisz na wielu innych campingach w Argentynie w turystycznych miejscach. Można na miejscu wykupić śniadanie, „plato fuerte” czyli porządną ciepłą kolację. W niektórych schroniskach dostaniesz pizzę, chleb, piwo rzemieślnicze, krakersy. Wszystko oczywiście droższe niż w mieście, ale masz szansę odciążyć plecy.
- Transport – Bazę wypadową w górskie szlaki możesz mieć gdziekolwiek w mieście. Lokalne autobusy dowiozą Cię pod każdą ścieżkę. Informacje o numerach autobusów dostaniesz w każdym hostelu, poza tym wielu mieszkańców korzysta z transportu publicznego i doradzi jak dotrzeć w popularne miejsca. Jedynym problemem może być zakup biletu. Nie ma tutaj jednorazowych, papierowych bilecików. Jest karta SUBE, która działa w wielu dużych miastach Argentyny. Jeśli przed odwiedzeniem Bariloche lądujesz w Buenos Aires, nie wyrzucaj karty komunikacji miejskiej, bo to ta sama, która działa w Bariloche, San Martin i wielu innych miejscach. Kartę teoretycznie można kupić w każdym kiosku i tamże ją doładować. Nam jednak nie udało się, a odwiedziliśmy około 20 miejsc, w których zwykle są sprzedawane. Pozostało nam prosić pasażerów, którzy z nami wsiadali o skasowanie za nas biletu ze swojej karty i wtedy kierowca autobusu pozwalał zająć miejsce w pojeździe. Ceny jednorazowego przejazdu autobusem w kwietniu 2019 to od 30-70 peso ARG (wówczas 2,5-6zł). Wrócić z gór można autostopem, który całkiem nieźle tutaj funkcjonuje. Jazda potrwa około godzinę. Jedyna droga opcja transportu to przejazd około 80 km z Bariloche do Pampa Linda, czyli bazy wypadowej na wulkan Tronador i okolice. Dojazd mikrobusem za 500-600ARG w jedną stronę.
- Rower, kajak, paralotnia – Jeśli nie jesteś takim fanatykiem rowerowym jak my, a jednak masz ochotę na jednodniową przejażdżkę, to znajdziesz w mieście kilka wypożyczalni sprzętu. Trasy są bardzo widokowe, miejsc do kąpieli po drodze sporo. Wstępne informacje o dostępności sprzętu znajdziesz w hostelu, Clubie Andino. Szukaj też w sklepach sportowych. Łatwo znajdziesz informację o bardziej ekstremalnych sportach.
- Wspinaczka – W regionie Bariloche jest dużo dróg dla wspinaczy z różnym doświadczeniem. Refugio Frey jest lubianą bazą wypadową. Nie wspinamy się, ale jeszcze w kwietniu widzieliśmy wspinaczy. Granitowe skały miały tam przyjemną przyczepność, a różnorodne formy, wieże, iglice zachęcały do praktykowania wspinaczki.
12 komentarzy
Tyle wrażeń w ciągu paru dni.. piękne zdjęcia, z podkładem muzycznym oglądałam z przyjemnością. Zaskoczył mnie Janek- w adidasach może przejść te trasy??
Trzymamy kciuki za dalej.
W jednych butach łatwiej, w innych trudniej. Jak pogoda dopisuje, to można w każdych.
Świetny tekst, zdjęcia marzenie. Fajny przerywnik w codzienności. Życzymy wielu dalszych pięknych wrażeń.
Rozumiem, ze życzliwość dla turysty – autostop jest znacznie większa niż w bardziej podobno cywilizowanych stronach. Dobrze że nie skupiłem się tylko na zdjęciach — marny los drzewa w środek którego wstąpiła energicznie Gosia -trzeba się bać 🙂
Akurat na życzliwość Argentyńczyków nie można narzekać, niezależnie od rejonu, który odwiedzaliśmy. Okolice Bariloche to jeden z gęściej zaludnionych rejonów Patagonii.
Michał, rozumiem trenuje na sucho przyszłe loty supermena. A może marzy o locie z kondorem? 🙂
Chyba Tolkien miał takie sugestie. Ładne panoramy. I jak zwykle miło popatrzeć na Wasze buzie 🙂
Magiczna….bajeczna….kolorystyka zdjęć 🙂 świetny pomysł z podziałem tekstu na „pakowanie plecaka”, aż zmusza do dalszego czytania 🙂
Czytałam jak zwykle z dużym zaciekawieniem. Zdjęcia super,ale chyba najbardziej cieszą mnie Wasze zadowolone twarze.Dodatkowo zrobił na mnie wrażenie kondor na tle tej pięknej przyrody.
Taki kondor dopiero robi wielkie wrażenie, gdy zbliża się szybkim lotem
Magiczna….bajeczna….kolorystyka zdjęć 🙂 świetny pomysł z podziałem tekstu na „pakowanie plecaka”, aż zmusza do dalszego czytania 🙂
Dzięki, będziemy częściej pakowali plecaki 🙂
W końcu mam chwilę czasu i nadrabiam czytanie Waszych artykułów… Zdanie 'nie ma takiej opcji, to południowa ściana, słońca mało, zmieńcie trasę’ na naszej półkuli musiałam przeczytać dwa razy żeby dotarło do mnie, że wcale się nie pomyliliście :). Zdjęcie z lustrem wody nad Laguna Negra skradło moje serce…
Z tym słońcem to nie jest prosta sprawa. Niby już wszystko wiesz, spodziewasz się gdzie będzie grzało, a potem i tak jest zaskoczenie 😉 Po kilku miesiącach ogarniamy :p
Cieszymy się, że znalazłaś jedno zdjęcie wśród innych 😉