Cusco ma wszystko co jest potrzebne, by na ulicach znajdowało się tylu turystów ilu tam jest obecnie. Cusco ma też wszystko, by konkurować o palmę pierwszeństwa w konkursie piękności. Czy to miasto zmienia sposób myślenia o Peru, a może o całej Ameryce Południowej?
Cusco, Cuzco, Qusqu, a może Qosqo. Miasto położone w południowym Peru na wysokości około 3300 metrów n.p.m. jest rocznie odwiedzane przez dwa miliony turystów i zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie bez powodu nazwa miasta w języku keczua oznacza „pępek świata”. Zanim w XVI wieku przybyli tu Hiszpanie, miasto było stolicą Imperium Inków. Właśnie do Inków nawiązuje się w historii najczęściej, choć w XIII wieku oni wygonili stąd lud Killke, który założył fortecę Sacsayhuamán obok Cusco. O Inkach mówi się jednak więcej, m.in. to, że miasto zostało specjalnie wybudowane na kształcie pumy, świętego zwierzęcia. Albo to, że nikt nie umie zrozumieć w jakie sposów wielkie głazy zostały wydobyte i przetransportowane do budowy miasta. Pewne jest, że historia Inków w tym miejscu zakończyła się z początkiem XVI wieku, gdy władca Manco Inca Yupanqui, podobno miał się schronić w zabudowaniach Choquequirao.
Od początku
– Nie byłeś w Cusco? Jak można odwiedzić Peru i ominąć taka perełkę? Machu Picchu też nie widziałeś? To gdzie byłeś? – para spotkana obok Bariloche w Argentynie komentuje podróż po Peru naszego kolegi Janka. Sami Peru jeszcze nie odwiedzili. To właśnie zlokalizowane na południu kraju atrakcje budują w świecie turystyczną wartość tego kraju. Cusco, Machu Picchu, Nazca, Arequipa, Kanion Colca, można wyliczać jednym tchem. Jak masz jeszcze czas, to zjeżdżasz do Boliwii, a jak nie… Lima i do domu. Właśnie dlatego Cusco jest tak ważne.
Kiedy wysiedliśmy z busa w centrum, nie myśleliśmy o mieście pod kątem jego atrakcyjności. Wyruszyliśmy spod Machu Picchu o 9 rano. Teraz jest 19. Jesteśmy głodni i raczej zainteresowani kierunkiem, w którym mamy się udać do hostelu. Szybkim krokiem przechodzimy kilka kwadr, wypełniamy formularz rejestracyjny w recepcji, odbieramy informację o liczbie łazienek i w końcu zapalamy światło w pokoju. Po chwili je gasimy i wracamy szukać jedzenia. – Ta pizzeria była polecana – wskazuje Gosia. Tak pizza. To tak jakby we Włoszech zamówić hot-doga, a obok mieć owoce morza, spaghetti, no i pizzę… Kto zrozumie głodnego i zmęczonego gringo?
Skoro już piszę o rzeczach, z którymi zachodni turysta czuje się dobrze, to Cusco jest świetnie przygotowane. Główną atrakcją miasta wymienianą we wszystkich przewodnikach jest Plaza de Armas, czyli po prostu główny plac. Tutaj swoje miejsce znalazły nawet Mc’donalds, KFC i Starbucks. Na szczęście ktoś pomyślał i ta pierwsza nie reklamuje się wielkim żółtym M na kijku. Podobnie jak każdy inny lokal w zabytkowym centrum Cusco, do dyspozycji dostali tylko czarną farbę. Ten przemyślany zabieg sprawia, że główny plac trzeba obejść wkoło i dokładnie przeczytać wszystkie szyldy. Dopiero przedostatniego dnia znaleźliśmy informację turystyczną. Nie żebyśmy bardzo szukali, ale dzięki zamaskowaniu, pani nie wyglądała na przepracowaną.
Wokół Plaza de Armas krąży jeszcze jedna atrakcja, której nie sposób przeoczyć. Panowie sprzedają wycieczki, a młode panie chodzą z kolorowymi folderami, w których znajdują się oferty leczniczego masażu. Tak, leczniczego, przynajmniej taką ofertę zdążyły przedstawić przed naszym „gracias”. Nie wiem skąd tak szeroka oferta tego typu usług, może chodzi o zmęczonych turystów wracających z trekkingu, a może powód jest inny. Kiedyś mój znajomy zdecydował się na chiński masaż podczas wycieczki do Państwa Środka. Kolejne dwa miesiące w Polsce spędził na rehabilitacji. To mnie nauczyło, by takich ofert nie rozważać w podróży. Zresztą, nie tylko my traktowaliśmy masaże jako ciekawostkę.
Kolejne dni albo omijaliśmy Plaza de Armas sąsiednimi ulicami, albo szybkim krokiem przechodziliśmy powtarzając dziesiątki razy „gracias” [dziękuję]. Niewiele by brakowało, a w ten sam sposób potraktowalibyśmy kolegę Gosi z byłej pracy. Przyjechał z żoną na wycieczkę do Peru. Nie wiedział, że akurat jesteśmy w mieście, ale czy taka wiedza jest potrzebna, by spotkać się w tak małym świecie? Niewielu znajomych nam uwierzyło, że wystarczy kupić bilet do Ameryki Południowej i my już tu jesteśmy. Jak nie w Argentynie to w Peru, jak nie w Ushuaia to w Cusco. A jak nie na Plaza de Armas to może na targu San Pedro.
San Pedro
Po ósmej rano niepewnie wchodzę przez główną bramę Mercado San Pedro. Od razu zauważa mnie rząd jednakowo ubranych kobiet. Białe fartuszki, białe czepki na spiętych włosach. Machają do mnie kartami menu, zapraszając na soki ze świeżych owoców. Robię powolną rundkę przez dwie alejki dla dodania sobie odwagi i zatrzymuję się przy drugim rzędzie sokostanowisk. Pani podaje kartę, ale ja od razu tłumaczę po co tu jestem. – Dzień dobry. Bardzo lubię robić zdjęcia ludzi w takich miejscach. Czy mogę Panią sfotografować i podarować później zdjęcie? Jeszcze dziś wrócę z wydrukiem. Pani zgadza się i pozuje do portretu.
W ciągu najbliższej godziny wykonuję około dziesięciu portretów osób sprzedających chleb, sery, czekoladę czy kwiaty. Łamię dwie bariery. Ciekawskiego gringo, który mógłby zrobić zdjęcie i uciec dalej. Druga, to znajomość języka, w kilka chwil muszę przekonać do siebie modela. Jeśli słyszę odmowę, przepraszam i odchodzę. Zdaję sobie sprawę, że Ci ludzie są obfotografowywani setki razy dziennie. Już za kilkadziesiąt minut wpadną tu większe grupy turystów i nim otwarte zostaną wszystkie stragany, migawki aparatów trzasną wiele razy. Dziś to prawie nic nie kosztuje.
Kilka godzin później wracamy na targ z wydrukami zdjęć. Pomiędzy alejkami odnajduję swoich bohaterów i wręczam wykonane rano fotografie. Jeszcze raz dziękuję i życzę miłego dnia. Większość ze sprzedawców jest wyraźnie zaskoczona moim powrotem. Nie wierzyli? Czemu zgodzili się na zdjęcie? Tylko dlatego, że zapytałem?
Z targu wychodzę z uśmiechem dobrze wykonanego zadania. Zmieniłem jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Cusco w miejsce małego fotograficznego sukcesu. W końcu stary pomysł, choć w części udało się go zrealizować, wystarczyła szczypta najważniejszej fotograficznej waluty – czas.
Zmiana lokalu
Robimy techniczny obchód miasta. W efekcie mamy komplet nowych dętek z rowerowego targu i miejsce w hostelu nastawionym na rowerzystów. Może starszy właściciel nie będzie do nas wołał „Hi guys”, ale przynajmniej nie zorganizował palarni na środku patio, zmuszając tymże wszystkich gości do zażywania inhalacji. Poza tym z rowerzystami to zawsze jak ze swoimi, nawet jak nie mamy roweru.
Mamy za to swój namiot. Choć daleki jestem od przypinania łatki kultowości do jakiejkolwiek marki, musiałbyś zobaczyć jak działa produkt firmy Hilleberg. W hostelu pojawiliśmy się z mokrym po trekkingu namiotem i chcąc skorzystać z mocnych promieni słońca zaczęliśmy go rozkładać na środku patio. Nastąpiło małe poruszenie. „Jaki to model?” „Naprawdę wysłali Wam części zamienne za darmo?” „My też jesteśmy bardzo zadowoleni” „Na Facebooku jest grupa fanów Hilleberga i jednym z członków jest dyrektor”. Nagle wokół pojawili się wszyscy obecni rowerzyści, a nasz namiot stał się przyczynkiem do dalszej rozmowy. Nie każdy używał namiotów tej firmy, ale każdy coś słyszał. Gdybym takiego obrazka nie doświadczył, to w podobny opis sytuacji bym nie uwierzył. To tak, jakby lata temu wejść na imprezę w jeansach Levi’s i nagle mieć dziesięciu nowych znajomych. Kurczę, a może trzeba było kiedyś doinwestować w jeansy…
San Blas
Niedaleko mamy z nowego hostelu do dzielnicy San Blas. Podobnie jak w Arequipie San Lazaro, tak w Cusco dzielnica San Blas pełni podobną rolę. To tutaj jest znacznie mniej turystów niż w centrum, a wąskie uliczki budują spokojny klimat dla małych kafejek i przytulnych hoteli. Tutaj też można znaleźć jeden z piękniejszych widoków na miasto. Jeden z barów reklamuje się, że zwróci pieniądze, jeśli widok z jego tarasu nie jest tym najlepszym. Szkoda tylko, że w wąskich uliczkach musisz często skakać pod ścianę, żeby realizujący ekspresowo swoje zlecenie taksówkarz nie zmienił Ci rozmiaru buta.
San Blas zaczynamy zwiedzać od targu o tej samej nazwie. Gosia wyczytała, że tutaj pewna pani serwuje pyszne jedzenie wegetariańskie. Choć uważam, że z cenami w restauracjach wege jest podobnie jak w sklepach komputerowych z nadgryzionym jabłkiem, to nie mogę zawsze odmawiać żonie potrzeby „muszę spróbować czegoś nowego, może będzie zdrowiej”. No więc kramik na targu był, ale zamknięty. Sukces połowiczny, bo otwarty był drugi. Jedzenie bardzo smaczne, więc z radością wpasowałem się w trend jedzenia mniejszej ilości mięsa. Radość trwała do kolejnego dnia, gdy poznaliśmy ofertę wirtuoza patelni z naprzeciwka. Pozwól nam się tymi kilkoma dniami w kuchni San Blas cieszyć. Od ponad roku podróżujemy znacząco ograniczając spożycie mięsa, w domu od dłuższego czasu pamiętamy, że białko jest nie tylko w mięsie. Czyli zaczęliśmy zanim social media zaczęły krzyczeć, że tak można i warto.
Wychodząc z targu spacerujemy po dzielnicy bez planu. Wspinamy się po stromych schodach i schodzimy nie mniej nachylonymi uliczkami. Zdecydowanie nie jest to miejsce na dojazdy rowerem, ale jest to dzielnica, która dla nas tworzy malowniczą atmosferę miasta. Nikt nas nie zaczepia, nie oferuje swoich usług. To od nas zależy czy dziś zdecydujemy się wejść gdzieś na kawę lub obejrzeć jeden z małych sklepików z rękodziełem.
Ponownie zastanawiamy się ile może kosztować długoterminowe wynajęcie lokalu w tej dzielnicy. Bo jeśli zatrzymać się w Cusco na dłużej, to czy nie pięknie byłoby patrzeć na miasto ze swojego balkonu? Z kubkiem świeżo palonej kawy codziennie podziwiać przestrzeń czerwonej dachówki, tym samym być ponad gwarem ścisłego centrum. By zapomnieć o tej idylli wystarczy z San Blas zejść do Plaza de Armas lub podejść w górę do ruin Sacsayhuamán (w razie problemów z przeczytaniem nazwy – wymowa bardzo podobna do Sexi-Woman). Czar pryska, znów jesteśmy tylko gringo ofertą.
Muzeum
– Byłeś już w jakimś muzeum? – pyta jeden rowerzysta drugiego w naszym hostelu. – Nie, po co? – odpowiada tamten z uśmiechem. To całkiem zwyczajny obrazek. Rowerzyści wjeżdżają do miasta by wyprać rzeczy, zaciągnąć nowe treści z internetu i wyprostować nogi. Wiele dni chłonęli drogę, by być daleko od tłumów i wieczorne piwo z towarzyszami im wystarcza. My jak już wiesz, rowerów teraz nie mamy, więc czujemy większe zobowiązanie, by coś ciekawego zobaczyć. Z rozsądkiem.
Zaczynamy od darmowej oferty najbliższej głodnemu turyście. Odwiedzamy kolejno muzea czekolady i kawy. Te miejsca są prowadzone przez prywatne firmy, które w jednym z pomieszczeń sprzedają swoje produkty. W ten sposób dowiadujemy się, że do bogactwa i poczucia szczęścia wśród Skandynawów, Szwajcarów, czy Niemców brakuje nam nie tylko kilkadziesiąt lat rozwoju gospodarczego. Równie dużą przeszkodą może być właśnie niższe spożycie tabliczek czekolady. Peru może mieć podobny problem, ponieważ ogranicza sprzedaż czekolady na własnym rynku, by nie utracić wysokiej wartości kakao na giełdach międzynarodowych. Z kawą podobnie. 74% organicznej kawy z Peru trafia do USA, Niemiec, Belgii, Francji i Holandii.
Po najsłodszych muzeach postanawiamy zmierzyć się z historią. Jeśli chcesz znaleźć Inków w centrum Cusco to musisz odwiedzić Coricanchę. Świątynia Słońca czy Kościół Św. Dominika są położone w centralnym miejscu Inkaskiego Imperium. W kolejnych pomieszczeniach możesz się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy na temat Inkaskiej mitologii. By zrozumieć przeznaczenie kolejnych kamieni możesz wynająć przewodnika przed wejściem lub zainstalować aplikację na swoim telefonie. Strażnik przy wejściu chętnie Ci pomoże.
Imperium (nie) kontratakuje
Na Plaza de Armas obok siebie wiszą dwie flagi. Peruwiańska i tęczowa flaga Inkaska, symbolizująca dumę ludów andyjskich. Obok na fontannie stoi indiański wojownik. Te dwa symbole obok wymienionych wcześniej Świątyni Słońca i kilku wielkich głazów w murach miasta, to całe imperium. Wiele się mówi o Inkach, ale spacerując po mieście widzieliśmy po prostu kolonialną historię zdobywców. Ponad miastem góruje jeszcze forteca Sacsayhuamán. Piszę jeszcze, ponieważ to, czym zachwycają się dziś turyści to zaledwie 10% jej pierwotnej potęgi. Resztę kamieni Hiszpanie przeznaczyli na budowę Cusco, które znamy dzisiaj.
Dziś częściej usłyszymy, że ktoś jest potomkiem Inków niż Hiszpanów. My takie mieliśmy wrażenie. Duma więc została i dziś na gringo można wziąć odwet w inny sposób. Mam wrażenie, że ceny wstępów są jednymi z najwyższych jakie widzieliśmy podczas tej podróży. Gringo ceny sprawiają, że z łatwością można wydać więcej na zwiedzanie kościołów, muzeów czy ruin, niż jedzenie i spanie. I jedno jest pewne, taniej nie będzie, ponieważ za piękno tego kraju turyści z całego świata są w stanie zapłacić dużo. Będzie drożej i więcej, ponieważ kraj ma jeszcze wiele ukrytych skarbów do pokazania.
Werdykt
Czytając opisy o Arequipie i Cusco można dopatrzeć się próby ustawienia tych miast w rankingu. To szczególnie prestiżowy wybór, ponieważ często jedna z tych miejscowości zostaje od razu „najpiękniejszym miastem Ameryki Południowej”. Jest więc o czym rozmawiać. Już drugiego dnia pobytu w Cusco, miasto kupiło nas swoją demokratycznością. Nie jest to może najlepsze słowo, ale znaczy tyle, że to miasto dla każdego. Oferta jest tak duża, że każdy znajdzie tutaj lokal na własną kieszeń i zgodny ze swoimi oczekiwaniami. Ceny w kawiarniach są rozsądne, a duży wybór kawy na własny użytek znajdziesz w każdym markecie. Ha, są markety i supermarkety. Hostele, wielogwiazdkowe hotele, wyszukane restauracje albo jedzenie na ulicy. Czy mamy więc zwycięzcę?
Arequipa wydaje się być miastem bardziej luksusowym. Kawa w lokalu była droższa i nigdy nie zdecydowaliśmy się usiąść, by jej napić. Oferta w ścisłym centrum była skierowana dla osób z zasobniejszym portfelem, choć wystarczyło odejść kawałek, by zobaczyć niższe ceny. Wysokie za to były wulkany dookoła. Przyjemnie było wieczorami wisieć w hamaku tylko w jednej bluzie, puchówki nawet nie wyjęliśmy z plecaka. Nie w tym mieście.
Z Arequipą i Cusco jest trochę jak z Rynkiem i Kazimierzem w Krakowie. Turystów tyle samo, ale przez Rynek przejdziesz nie będąc niepokojonym przez nikogo. W Kazimierzu przyjdzie Ci odmówić kelnerom, którzy swoją ofertę przedstawiają także na chodniku. I to właśnie spokój wydaje mi się najważniejszy. Poproszę wysyłkę kawy z Cusco do Arequipy i zostaję na miesiąc czy dwa pod wulkanem El Misti. Jak sobie pomyślę o codziennej ofercie kilkunastu masaży koło Plaza de Armas w Cusco i ciągłym patrzeniu pod nogi, by uniknąć psich kup na chodnikach San Blas… Wolę spokój Arequipy choć ten wybór „do wieczora” może mi się zmienić. Po co jednak tak głęboko się nad tym zastanawiać? Nie tak daleko jest z białego miasta do stolicy Inków. Zajrzyj na terminal autobusowy, nie wiem czy zdążysz kupić chipsy przed odjazdem autobusu.
Wskazówki
- Rowerzystom i motocyklistom polecamy hostel Estrellita przy Av Tullumayo 445. Hostel zapewnia skromne pokoje z podawanym na patio śniadaniem, ale to drugie wzbogacone o dwie dodatkowe bułki i awokado wypada już świetnie. Nie ma problemu z przechowaniem bagażu i roweru na dłuższy czas w specjalnym pomieszczeniu. Motory muszą niestety stać pod chmurką na dużym patio.
- Sklepy rowerowe są dobrze zaznaczone w aplikacji iOverlander. Pierwszy znajduje się naprzeciwko hostelu Estrellita. Najtaniej firmowe części kupisz na targu Centro Comercial Confraternidad, np. stanowisko Puma Bike zaznaczone też w aplikacji Maps.me.
- Targ San Pedro warto zwiedzać wcześnie rano zanim wpadną tłumy turystów. Można tu przyjść na śniadanie. Warto uważać na ceny. Niektóre stanowiska mają je ceny. Nam zdarzyło się, że pani zaproponowała dwukrotnie wyższą cenę niż koleżanka obok, a my już wiemy ile kosztuje sok z komosy. Na soki ze świeżych owoców idź później na targ San Blas. Tam są dwa razy taniej.
Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się dać bardziej szczegółowe wskazówki w kilku tematach. Szkoda pyszną wiedzę chować tylko dla siebie. Jeśli któraś z informacji jest już nieaktualna, proszę daj nam znać w komentarzu.
Dla brzucha i dobrego humoru
Miejsca z jedzeniem, w które chcemy zaprosić są na targu San Blas
- Green Falafel pod nieobecność Pani Govindy Lily, która ma swój lokal w rogu targu (była na wakacjach), ten zespół świetnie ją zastąpił. Wegetariańskie jedzenie bardzo dobre i porcje odpowiednio duże za zainwestowane pieniądze (8-15 sol za porcję). Codziennie stanowisko było oblegane przez wielu wege i nie wege gringo.
- Maestro kuchni XXXX robi nie tylko wielkie widowisko z ogniem podczas gotowania, ale robi to naprawdę smacznie. Duży wybór różnych dań i lomo saltado, które chodzi za nami od kilku tygodni. Najdroższa była porcja za 15 sol, która może zaspokoić apetyt dwóch osób, ale jeden rowerzysta sobie z nią poradzi.
Wiedzieliśmy, że Cusco to może być ostatnie miejsce przed kolejnym etapem drogi, gdzie przez dłuższy czas posmakujemy kawy z ekspresu. Choć oferta zakupu kawy jest w Cusco bardzo szeroka, to już wykonanie naparu w kawiarni pozostawia wiele do życzenia. Ja najczęściej zamawiam espresso i wady wychodzą bardzo szybko. Dobrą kawę znajdziesz przy Av Arequipa.
- Three Monkey – kawa sprzedawana z wózka, ale kawiarnia współdzieli bardzo ładne patio z kilkoma innymi lokalami. Ceny dobre, kawa jest wyśmienita, ale sprzedawana w papierowych jednorazówkach. Szkoda.
- The Black Panther – przed wejściem kelner zaprasza wypatrzone osoby wyuczonym filmowym „We have the best coffee in town”. I ma rację! Espresso konkuruje o pierwszeństwo z tym z Three Monkey (trzy kroki dalej), ale jest podane w ładnej szklance, a w drugiej dają wodę. Podium w Ameryce Południowej.
Sklepy turystyczne
Cusco to dobre miejsce, by uzupełnić braki w sprzęcie turystycznym, choć wydawało nam się, że ceny niektórych butów były niższe w Arequipie (właśnie butów szukaliśmy i ich ceny rejestrowaliśmy). Skoro czegoś potrzebujesz, możesz zajrzeć do kilku sklepów w trzech lokalizacjach. Wypisuję tutaj sklepy z firmowym sprzętem. Oprócz tego w Cusco jest targ i wiele sklepików z produktami różnej jakości i pochodzenia.
- Plaza de Armas – tu znajdziesz sklepy Patagonia, The North Face, Andean Outdoor. W środku takie marki jak: Patagonia, Columbia, The North Face, Black Diamond, Mammut, Smartwool, MSR, Jetboil itd.
- Av Espinar, niedaleko Bazyliki de la Merced – przy placu znajdują się sklepy Tatoo i The North Face. Szczególnie ten pierwszy ma bardzo ciekawą ofertę różnych marek. Jeśli potrzebujesz worek na wodę MSR lub garnek Sea to Summit to warto zajrzeć.
- Plaza Vea – to regularne centrum handlowe, ale tak jak w Polsce znajdziesz tutaj kilka sklepów sportowych. Mogą Cię zainteresować salony Columbia, Merrell, Adidas, Doite.
Czas i miejsce
Cusco zwiedzaliśmy około tygodnia w drugiej połowie sierpnia 2019 roku.
6 komentarzy
Bajka, nie miasto. I ludzie sprawiający wrażenie jakby wyłącznie chcieli podzielić się dobrem. A przecież taki raj wydaje się niemożliwy? 🙂 Kawa musi być przepyszna!
Trudno powiedzieć czy jest aż tak rajsko, ponieważ to jednak duże miasto. My faktycznie wspominamy tutaj jedynie dobre chwile i samo miasto bardzo dobrze 😉
Tekst niby o mieście… ale jak się wczytać to w zasadzie jest o ludziach. No i dobrze. Pomysł z portretami też niezły 😀 Trzymajcie się tam i pozdrowienia! 🙂
Ludzie są najważniejsi i fajnie, że udało się trochę przemycić. My również pozdrawiamy i dziękujemy za kolejne odwiedziny 🙂
Gratuluję pomysłu z robieniem zdjęć i wręczeniem potem odbitek modelem. Miny modelów pewnie były bezcenne w momencie odbioru zdjęć :). Ciekawe w ilu miejscach wasze zdjęcia zawisną jako ozdoby straganów… Dobrze się czyta o mieście, któremu poświęciliście trochę czasu, a nie tylko zaliczyliście główne atrakcje.
Trochę tak jest, że jak już wiesz gdzie iść po bułki to się czujesz lepiej. My tak mamy i to od razu na wszystko wpływa. Dziś byliśmy po raz piąty na targu w Caraz i dzięki temu mamy czas i ochotę by po prostu pić kawę w słońcu naszego patio i lepiej zapamiętać miasto. Obiecuję, że jeszcze gdzieś zatrzymany się na dłużej i bohaterem będzie miasto 😉