Cykl: “Miesiąc miodowy na dachu świata” [3/4]
Popatrzyliśmy w kalendarz i na mapę. Choć poruszaliśmy się spokojnym tempem zgodnie z założonym planem aklimatyzacji, zostało nam jeszcze sporo czasu do wylotu z Lukli. Nie śpieszyło się nam w dół. Czuliśmy się dobrze wśród najwyższych gór Świata i chcieliśmy spędzić tu więcej czasu. Postanowiliśmy zatrzymać się na trzy noclegi w wiosce Chukhung, która leży na uboczu.
Schodząc z przełęczy Kongma La możemy zejść od razu do wioski Bibre lub Dengboche i pominąć Chukhung. Nie warto chyba aż tak się śpieszyć, ponieważ z wioski można obejrzeć jeszcze kilka ciekawych miejsc. Dodatkowo można zasypiać i budzić się pomiędzy Ama Dablam i południową ścianą Lhotse. Możliwość zajrzenia do baz wspinaczy wybierających się na Island Peak jest dodatkową atrakcją. Warto więc poświęcić tutaj kilka dni i tak też zrobiliśmy.
Podobnie jak w Gokyo, tutaj też znajduje się łatwo dostępny turystycznie szczyt Chukhung Ri (5550 m). Po porannym lenistwie postanowiliśmy się tam wybrać po południu by podziwiać południową ścianę Lhotse o zachodzie słońca. Podejście jest bardzo proste technicznie i jedynie na końcu wymaga drobnej gimnastyki na skalistym szczycie. Stojąc pod południową ściana Lhotse, znów czuliśmy, że jesteśmy w bardzo ważnym miejscu związanym z historią polskiego himalaizmu. Poniżej wioski Chukung znajduje się też chorten upamiętniający Polaków, herosów południowej ściany Lhotse.
Przy śniadaniu poznaliśmy dziewczynę z Polski mieszkającą w Norwegi. Agnieszka postanowiła nocą zmierzyć się z Island Peak. Odwiedziliśmy ją kolejnego dnia w bazie gdzie szczęśliwa po zdobyciu szczytu, wciągała obiad. W tym miejscu ilość żółtych namiotów nie wskazywała na zakończenie sezonu. Kolejni chętni zmierzali w stronę wspinaczkowego szczytu. Może kiedyś i my zapragniemy znów wychodzić wysoko, ale na razie trzymamy się trekkingowych szlaków.
W końcu zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy w dół. Mieliśmy jeszcze ochotę podejść do bazy pod Ama Dablam, ponieważ góra obserwowana przez cały trekking bardzo kusiła nas by być bliżej. Schodząc szybko zauważyliśmy zmiany w mijanych wioskach. W pięknym słońcu można było zatrzymać się w kawiarni z prawdziwym ekspresem i ciastem. Przy okazji zauważyłem, że jeśli gdzieś była oferowana kawa z ekspresu to nie było to urządzenie z 8 przyciskami jak na stacji benzynowej. Tutaj stały wielkie maszyny, które ktoś musiał tu kiedyś wnieść. Złapaliśmy się na tym, że schodząc coraz niżej nadal poruszaliśmy się w kurtkach i rękawiczkach. Po 2 tygodniach zaskoczyła nas możliwość ubrania krótkiego rękawka.
Wycieczka do bazy pod Ama Dablam nie zapewnia szczególnie ciekawych widoków po drodze, ale całkowicie wynagradza nam to widok z poziomu bazy. Góra wygląda niesamowicie, a w bazie panuje lekkie rozprężenie. To powoli koniec sezonu i część namiotów jest składanych. Nadal pod górą znajdowali się wspinacze, którzy zapragnęli poznać tą przepiękną górę znacznie bliżej.
Droga w dół jest krótsza. Idąc w przeciwną stronę ogranicza nas bezpieczny zasięg wysokości do dziennego pokonania i zmęczenie. W Namche Bazar pojawiliśmy się przed południem i przyszedł czas na przyjemności… Można było skorzystać z zamówionego prysznica w oczekiwaniu na obiad. Na tej wysokości było też znacznie cieplej, a standard pokoju trochę onieśmielał po pokojach wynajmowanych dotychczas. Tak naprawdę nadal były tutaj dwa łóżka, ale biała pościel robiła wrażenie. Był też czas na kawę i podłączenie do internetu. Nie kupowaliśmy pakietów danych podczas wyjazdu, więc stąd wysłaliśmy większość wiadomości i zarezerwowaliśmy noclegi na kolejne dni. Na luzie przemieszczaliśmy się też uliczkami Namche zaglądając do wcześniej pominiętych zakątków. Już zrobiliśmy wszystko co mogliśmy w górach i wyjazd w tym momencie zaliczyliśmy do udanych.
Z Lukli odlecieliśmy ze sporym opóźnieniem. Powodem była podobno mgła w Kathmandu. To dość ciekawe gdy stoi się przy pasie jednego z najniebezpieczniejszych lotnisk świata w pięknym słońcu, a samolot nie może wystartować z lotniska w stolicy. W Kathmandu wróciliśmy do tego samego hotelu co wcześniej i szybko zostawiliśmy plecaki w pokoju. Nie było już czasu na zwiedzanie, ale obiad i bilet do Pokhary był dla nas tego dnia priorytetem.
—
Jest to trzecia z czterech część relacji w cyklu “Miesiąc miodowy na dachu świata”. Zapraszamy do przeczytania pozostałych wpisów opisujących trekking u podnóża Mount Everestu oraz obejrzenia galerii zdjęć.