W Peru wiara jest silna. Andyjskie społeczności od dawna wiedzą, że góry mają duszę. Tylko jeśli góra na to pozwoli, możesz żyć na jej zboczu razem ze swym stadem alpak. Ausangate jest najważniejszym szczytem w południowym Peru. Apu Ausangate jest władcą rejonu Cusco.

Budzę się w oszronionym namiocie. Błyskawicznie otwieram śpiwór, zamieniam ciepły puch na kilka warstw odzieży. Jestem spokojna, bo wiem, że niebo jest bezchmurne i za najwyżej pół godziny poczuję ogrzewające promienie. Michał już gotuje wodę na najlepszy kubek kawy, a owsianka wystarczy, że będzie taka jak zwykle.

Idealny trekking

Nie może być zbyt trudny, ale musi się wiązać z wysiłkiem, żeby go dobrze zapamiętać. Pogoda niech będzie dobra, bez żadnych kataklizmów czy skrajnych zjawisk. Widoki koniecznie urozmaicone. Niech będą schroniska albo płaskie polany do rozbicia namiotu. Ludzie niech jacyś przechodzą, oby nie za dużo. Zwierzęta niech się pojawiają codziennie, tak, żeby można było je obserwować. Nie mogą być niebezpieczne.

Trekking wokół góry Ausangate (6384 m n.p.m.) jest jednym z piękniejszych kilkudniowych na tym globie. Spełnia wszystkie powyższe warunki, zwłaszcza jeśli wyruszysz w odpowiedniej części roku.

Widoki z pierwszego dnia idealnego trekkingu, lodowe pięcio i sześciotysięczniki, bezchmurne niebo
Widoki z pierwszego dnia idealnego trekkingu, lodowe pięcio i sześciotysięczniki, bezchmurne niebo
Całkiem dobre miejsce na śniadanie
Całkiem dobre miejsce na śniadanie

Apu

Apu można w uproszczeniu przetłumaczyć jako duch góry. Dla ludów andyjskich to znacznie więcej niż my rozumiemy. Duch, bardziej jak bóg. Góra jest władcą regionu. Z górą należy żyć w zgodzie, opierać się na zasadzie wzajemności. Jeśli pozwala na życie w swojej okolicy, to wypada składać ofiary. Rytuałów jest dużo, niewiele z nich rozumiem, ale rozumiem wielki szacunek do gór.

Wioska Pacchanta u stóp Ausangate
Wioska Pacchanta u stóp Ausangate

Nietrudno jest odczuć potęgę najwyższego szczytu w okolicy. Okolicą nazywam powierzchnię wielkości ćwiartki Polski. Ale dlaczego te lodowe góry tak nas przyciągają? Może to właśnie kwestia Apu tej góry? Patrząc na jasny wierzchołek jestem szczęśliwa, że odpuściliśmy na jakiś czas oblężniczy tryb wdrapywania się na białe szczyty naszych ambicji.

Wracając do rzeczywistości. Jak zbliżyć się do szczytu Ausangate i poradzić sobie z transportem w Peru?

Transport w Peru

Zatrzymujemy się na jedną noc w hostelu w Cusco, gdzie młodzi ludzie chwalą się, że organizują wycieczki we wszystkie miejsca wokół miasta. – Przepraszam, a ile kosztowałby transport do Tinke? – pytam. – Hmm, Tinke, Tinke… – powtarza młody człowiek w recepcji jakby pierwszy raz słyszał nazwę miejscowości. – No tak, Tinke, chcielibyśmy iść na trekking wokół Ausangate, ale sami. Potrzebujemy tylko transportu. – staram się go naprowadzić – Aaa, Ausangate, muszę dopytać, odpowiem Wam jak wrócicie po południu, ok? – powoli tracimy nadzieję na merytoryczną pomoc. – Nie potrzebujecie mułów i kucharza? – młody próbuje wyjść z twarzą. – Kucharz do gotowania owsianki, mam już jednego – pomyślałam. Nie poznaliśmy ceny prywatnego transportu do wioski, z której zaczyna się trekking, wzięliśmy sprawę w swoje ręce.

Jeśli w czasie podróży masz w telefonie kilka przydatnych aplikacji, to tylko trzeba wiedzieć jak z nich korzystać. Jesteśmy zwolennikami pytania o radę miejscowych, ale w tak wielkim mieście jak Cusco ta metoda się nie sprawdza, no bo gdzie pytać? A dlaczego w ogóle trzeba szukać takich informacji, dlaczego to nie jest proste? W Cusco jest główny dworzec, ale to nie oznacza, że stamtąd odjeżdżają autobusy we wszystkich kierunkach. Jest jeszcze, nie przesadzając, kilkanaście innych miejsc, z których regularnie ruszają autobusy. I tak na przykład niedaleko stadionu jest punkt odjazdu autobusów do Tinke i kilku okolicznych miejscowości. Aplikacja Maps.me ku naszemu zaskoczeniu ma zaznaczone takie miejsca. Niestety jeszcze nie wymyślono jak odnaleźć godziny odjazdu, więc robimy sobie wycieczkę miejskim autobusem, żeby o to zapytać. Jazda publicznym transportem, to też przygoda. Jest kierowca, jest bileter. Marzysz o pracy w pięknym Cusco? Żeby zostać bileterem musisz spełnić trzy wymagania. Umieć trochę matematyki, bo zbierasz kasę. Musisz lubić akrobatykę, bo często będziesz jeździć na ostatnim schodku, w otwartych drzwiach, trzymając się jedną ręką, bo w drugiej trzymasz kasę. Najważniejsza trzecia umiejętność, to modulowanie donośnym głosem. Zapraszasz głośno kolejnych pasażerów do jazdy na drugi koniec miasta, szybko ściszasz głos w celu informowania tych wewnątrz jaki będzie kolejny przystanek, bo w ścisku mało kto potrafi wyjrzeć przez okno. I żeby Ci się nie pomieszało, w którym kierunku krzyczysz, a w którym mruczysz.

Transport prywatny w Peru, lamy nie dźwigają tyle co muły, ale też są silne
Transport prywatny w Peru, lamy nie dźwigają tyle co muły, ale też są silne

Kierunek Tinke

Naszą misją zwiadowcza zakończyła się powodzeniem. Następnego poranka siedzimy w busie do Tinke. Ludzi niedużo. Za nami dwaj młodzi gringos, reszta miejscowych. Mijamy kolejne wioski, patrzymy z zainteresowaniem na okolicę. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć pomysłu na biznes Peruwiańczyków. Jedna wioska – 8 przydrożnych restauracji oferujących jeden typ dania głównego – chicharron de chancho – smażona w głębokim tłuszczu wieprzowina. Druga wioska – 22 przydrożne piekarnie oferujące najlepszy chleb. Trzecie miejsce, już nie wioska – 6 stacji benzynowych oddalonych od siebie maksymalnie o 500 metrów. Domyślasz się, że to nie koniec wyliczanki?

Uff, jesteśmy na miejscu. Słyszeliśmy, że pierwsze kilometry szlaku wiodą pylistą drogą, a można tego uniknąć. Będziemy szukać taksówki. Nie, nie trzeba szukać, ledwo wysiadamy z autobusu kierowca taxi już wie, że chcemy jechać pod górę, do Upis albo Pacchanta. – Dzień dobry, tak, my do tej drugiej wioski. – informujemy kierowcę, jednak cena nas nie interesuje, idziemy na obiad. Nie zależy nam specjalnie na transporcie, bo ostatecznie możemy przejść się te 12 km. Gdy wychodzimy najedzeni kierowca podchodzi i konspiracyjnym tonem podaje prawie dwukrotnie niższą cenę, pyta czy możemy jechać z dwójką innych pasażerów. O to chodziło! Siadamy obok Pani w tradycyjnym kapeluszu z szerokim rondem, która jedzie do połowy trasy i Pana, który jedzie do końca. Mimo, że wioska jest nieduża, to taksówką zatrzymujemy się jeszcze dwa razy co 30 metrów, żeby wejść do sklepu.

Termalny basen w Pacchanta pod Ausangate
Termalny basen w Pacchanta pod Ausangate

Dojechaliśmy. Wyciągamy z auta plecaki, a ostatni pasażer ma znacznie więcej do zabrania. Okazuje się, że jest właścicielem sklepiku i hosteliku w tym miejscu. Wyładowuje towar, a my dopytujemy o gorące źródła i miejsce pod namiot. Chcemy tu zostać na noc, bo wysokość przekracza 4300 metrów, a my przez ostatnie dwa tygodnie tylko jeden raz byliśmy powyżej 4000. Kolejne wygodne miejsce pod namiot byłoby na 4600 m, nie jesteśmy aż tak pewni swoich możliwości i tego co zostało po aklimatyzacji. Poza tym, miło się dłużej potaplać w wodzie termalnej. Rozbijamy obóz 10 metrów od sklepu, a parujący basen jest 50 metrów dalej. Skorzystanie z kąpieli to koszt jak za tani obiad w Peru. Wchodzimy do wody w towarzystwie pary starszych od nas Anglików, którzy właśnie kończą trekking. Wypytujemy o parę szczegółów, ale okazuje się, że inne tematy same się nasuwają i czas szybko leci.

Trzeci towarzysz

Anglicy opowiadają o swoich górskich drogach w Peru i Europie. Przypominają mi się gęste polskie lasy i bezdrzewne góry Szkocji. Myślę o ptakach świergoczących z porannym zapałem. Przez kolejne dwa dni wędrówki przemierzając trasę przez 5000 przełęcze, zbliżając się do kolejnych lodowców, zauważam, że tutaj prawie nie ma ptaków. No to co słychać? Słychać ciszę. Słychać potoki. Słychać wiatr. Wiatr brzmi inaczej niż ten, który buczy w rowerowym kasku. Inaczej, gdy wieje w twarz, inaczej, gdy pcha z boku, a gdy wieje w plecy prawie go nie słychać. Czasem słychać piach, który wzniesiony przez ostry podmuch uderzy w sztywny gore-tex. Słychać troki plecaka bijące jednostajnie o kurtkę.

No, ale nie ma aż tyle wiatru, żeby więcej pisać. Przede wszystkim cieszy mnie codzienne słońce i bliskość lodu.
I drobne rzeczy, od których odzwyczaiłam się jeżdżąc rowerem. Na pierwszą przełęcz zaprowadził nas pasterski pies. Zapomniałam już, że nie zawsze psy ujadają za obcymi. Mijamy z naszym psem stada alpak. One patrzą nieufnie. Idziemy dalej krok w krok. Łapa w but. Nasz towarzysz ma tylko inne preferencje co do miejsc odpoczynku. My wybieramy nasłonecznione, on chowa się za skałą. Wstaje, gdy my wstajemy i co chwilę sprawdza czy dobrze idziemy. Odprowadza nas wzrokiem na przełęczy, my idziemy dalej między dwoma lodowymi, masywnymi górami. Jakoś smutno się przez chwilę zrobiło.

Spacer z psem w kierunku przełęczy Campa 5100 m n.p.m.
Spacer z psem w kierunku przełęczy Campa 5100 m n.p.m.
Ostatnie kroki przed przełęczą Campa 5100 m n.p.m.
Ostatnie kroki przed przełęczą Campa 5100 m n.p.m.

W zielonej dolinie znajdujemy miękkie, trawiaste miejsce pod namiot. Jest tak dobrze, że nawet udaje nam się ugotować makaron al dente, co wymaga wprawy, albo szczęścia na tej wysokości 4700 metrów. Wieczór jest mocno mroźny, więc nie daję rady długo patrzeć w gwiazdy.

Kolorowe jeziora

Od naszego obozowiska decydujemy się wybrać mniej wydeptaną, niewyraźną ścieżką, bliżej jezior, bliżej lodu. Liczymy już na palcach drugiej ręki lodowcowe stawy w różnych kolorach. Woda jednego z nich ma czerwonawy odcień, choć Michał mówi, że to kolor topionej, mlecznej czekolady. Na pewno zwiastuje to, że zbliżamy się do tęczowych gór i skalnych, czerwonych dolin. Odcienie czerwieni po tej stronie Ausangate są drugim najważniejszym kolorem po bieli.

Czerwone, a może mlecznoczekoladowe jezioro, lodowce spływające ze szczytów Mariposa i Ausangate
Czerwone, a może mlecznoczekoladowe jezioro, lodowce spływające ze szczytów Mariposa i Ausangate
Mleczna czekolada z lodem pod Ausangate
Mleczna czekolada z lodem pod Ausangate

Odpoczywamy chwilę opierając się o murek małego domku służącego za kuchnię dla grup zorganizowanych z kucharzami i przewodnikami. Zatrzymaliśmy się, żeby zamienić słowo z inną parą, która zmierza w przeciwnym do nas kierunku. Wymieniamy informacje, a potem opowiadają o szlakach w Stanach Zjednoczonych, które mają na odległość kilku godzin jazdy samochodem. Rośnie nam apetyt na oglądanie ich części świata. Jak to jest? Czujemy w tej chwili, że jesteśmy na jednym z najpiękniejszych trekkingów na globie, a ciągle jesteśmy nienasyceni?

Pakujemy plecaki, by ruszyć w kierunku tęczowych gór. Żeby zepsuć nam humor podchodzi kobieta, która usiłuje wręczyć nam bilet wstępu na camping za 20 soli (4 obiady w typowej peruwiańskiej stołówce). Pomijając, że camping nie ma nic oprócz blaszanego wychodka i naturalnie nawożonej trawy (nawóz trzeba kopnąć w inne miejsce przed rozłożeniem namiotu), to spędziliśmy tu zaledwie 20 minut. Nie możemy zareagować inaczej niż śmiechem. Kobieta jednak nie chce zrozumieć. Tłumaczymy, że nie zostajemy na noc. Z pomocą przychodzi mulnik, z którym wcześniej rozmawialiśmy. Mówi do kobiety coś w stylu „daj spokój” i objaśnia nam, gdzie mamy się skierować, żeby wygodnie przekroczyć strumyk idąc dalej.

Kolorowe góry

Marsz pod górę, za plecami Ausangate przed oczami kolorowe góry, w tym ta najsłynniejsza. Na szczycie wielobarwna poruszająca się masa. Masa. Setki osób. Jak oni doszli tu tak szybko? Sprawa szybko się rozjaśnia. Kolejni wycieczkowicze wysiadają z busików po dwóch stronach góry, do przejścia jest odcinek może na pół godziny. To i tak wyzwanie, bo jesteśmy na wysokości 5000 metrów.

Tęczowe góry i falująca masa ludzi na szczycie Winicunca
Tęczowe góry i falująca masa ludzi na szczycie Winicunca
Widok na kolorowe kurtki ze szczytu Winicunca
Widok na kolorowe kurtki ze szczytu Winicunca
Czerwone góry
Czerwone góry

Widząc tłumy na Winicunca zaczęliśmy się obawiać, że w tak licznym towarzystwie będziemy przemierzać ostatni fragment trasy, w końcu idziemy do słynnej czerwonej doliny. Jednak z każdym krokiem ludzi jest mniej. Ostatnie grupki zostawiamy w punktach widokowych na czerwoną dolinę, dalej idziemy już zupełnie sami. Ostatni dłuższy odpoczynek tego dnia robimy obok lodge’y wielkości schroniska Murowaniec w Tatrach. To nie pierwsza lodge’a, ale pierwsze takie miejsce, gdzie widzimy ludzi, więc przystanęliśmy z zaciekawieniem. Wokół budynku kręcą się pracownicy, kucharze, tragarze. Zaopatrują nas w świeżą wodę i opowiadają, że lodge w tym rejonie są przygotowane dla prywatnych grup i tylko wtedy otwierane. W lodge’ach są łóżka i wielkie okna z widokiem. Jedzenie gotowane przez kucharza zaczyna pachnieć lepiej niż nasz makaron z kostką rosołową, który zamierzamy zjeść za kilka godzin. Pora uciekać na ostatnią przełęcz, a potem do doliny, szukać wygodnego miejsca na ostatni nocleg. Mijamy kolejne stada alpak patrząc na ich szalone sposoby na bieg w dół stoku. Potem czas zaczyna się dłużyć, ale znajdujemy krótko przed zmrokiem płaskie miejsce nad potokiem. Doszliśmy tak nisko, że znów widzimy drzewa. Otoczeni aromatem eukaliptusów twardo zasypiamy. Na ostatni dzień zostało nam tylko zjedzenie ulubionej owsianki, ostatnie 2 km do głównej drogi i znalezienie transportu do Cusco. Możemy bezpiecznie śnić o wybornym obiedzie na targu San Blas w Cusco, bo wygląda na to, że sen będziemy niebawem realizować.

Wskazówki

  • Autobus do Tinke odjeżdża z Coliseo Cerrado (stadion) w Cusco. Koszt 10 sol/os. Odjazd prawie co godzinę. Dojazd taksówką do Coliseo Cerrado z centrum Cusco – 5 sol/pojazd.
  • Z Tinke do Pacchanta lub Upis mamy przejazd lub przejście pylistą drogą. Koszt taksówki 30-40 soli. Można negocjować. Po drodze opłata za wstęp do rejonu Ausangate 10 sol/os. W Pacchanta i Upis są źródła termalne. Infrastruktura wokół basenu w Pacchanta to stara betonowa przebieralnia i ubikacja. Coś jeszcze budowali, gdy tam byliśmy. W Pacchanta możliwość przenocowania w prostym hostelu (20 sol/os). Jest tam kilka tego typu skromnych budynków. Są dwa sklepiki, w których można kupić podstawowe produkty – np. makaron, puszka tuńczyka, bułki, piwo, cola. Ceny trochę wyższe niż w mieście.
  • Pola namiotowe z reguły nie oferują niczego oprócz pobierania opłaty. Zwykle podobno 10 sol/os, ale nie jesteśmy pewni cen na poszczególnych polach, bo ani razu nie płaciliśmy, wybieraliśmy miejsca pod namiot pomiędzy campingami, oczywiście sprzątając dokładnie wszystko za sobą.
  • Tęczowa góra Winicunca – opłata podobno 30 sol/os. Byliśmy przygotowani, żeby zapłacić, ale wśród setek osób zwiedzających nikt nie chciał od nas tych pieniędzy. Być może punkt kontrolny jest z drugiej strony góry niż my przyszliśmy.
  • Czerwona dolina – 15 minut spacerkiem od Winicunca – kolejne opłaty pobierane za wejście na punkty widokowe i przejście do czerwonej doliny – 10 i 5 sol/os. Pierwszy punkt pobierania opłat nas wkurzył, bo skasowali te pieniądze za dosłownie 50 metrów ścieżki. Mówią, że lokalne społeczności korzystają z tych pieniędzy. Oby tak było, tylko dlaczego nie mogą się wspólnie dogadać.
  • Dla rowerzystów na lekkich rowerach chcących przejechać trasę – na punkcie widokowym Winicunca jest szansa zjedzenia ciepłego, typowego peruwiańskiego posiłku z wielkiego gara, zakupu batonów, chrupek, napojów orzeźwiających.
  • Wysokość – trekking rozpoczęliśmy w Pacchanta, na wysokości około 4300 m n.p.m., kilkakrotnie przekraczaliśmy 5000 m n.p.m., skończyliśmy przy głównej drodze nieco poniżej 4000 m n.p.m. Technicznie szlak nie jest trudny, ale problemem może być aklimatyzacja, więc trzeba o nią zadbać.
  • Alternatywy – zaczynaliśmy z Pacchanta (wioska powyżej Tinke), zrobiliśmy pół kółka wokół góry Ausangate i poszliśmy w kierunku tęczowej góry Winikunka. Można też kontynuować okrążanie góry kończąc w wiosce Upis (też powyżej Tinke), zażywając kąpieli termalnej na koniec trekkingu.
  • Pogoda – najlepszy wybór to czas od maja do września. Wówczas są duże szanse na stabilną pogodę. Spodziewaj się słonecznych dni, być może będziesz nawet maszerować w krótkim rękawku. Noce będą bardzo chłodne, temperatura prawie każdej nocy będzie spadać poniżej zera, zwłaszcza w czasie noclegów na większych wysokościach, których w czasie tego trekkingu nie da się uniknąć. Mimo większości słonecznych dni, nawet w wysokim sezonie może zdarzyć się śnieżyca, ale nie taka jaką kojarzysz z polskich gór, spadnie tylko trochę śniegu.
  • Mapy – można nabyć w Cusco. Widzieliśmy taką mapę, nie podobała nam się. Wystarczające są aplikacje na telefon zasilane Open Street Map. Używamy OSMAnd.
  • Trasa:
    Dzień 1 – przejazd Cusco-Tinke-Pacchanta-nocleg w Pacchanta.
    Dzień 2 – Pacchanta – przełęcz Campa – nocleg przy rzece kilka km za oficjalnym polem namiotowym.
    Dzień 3 – marsz w kierunku przełęczy Palomani ścieżką bliżej góry, bliżej jezior ( m.in. czerwone jezioro) – przełęcz Palomani – jezioro Ausangatecocha – nocleg kilka km przed przełęczą Warmisaya.
    Dzień 4 – przełęcz Warmisaya – Winicunca – Czerwona Dolina – jezioro Hampococha – wioska Pachachani – zejście w kierunku głównej drogi CU-124 – nocleg 2km przed drogą
    Dzień 5 – kontynuacja zejścia, piechotą do Llaulliri, bo żaden samochód nie jechał w naszym kierunku – mały ruch rano. Z Llaulliri łapiemy ciężarówkę, na jej pace dojeżdżamy do Pitumarca. Z Pitumarca co godzinę odjeżdżają busiki do do Checacupe 1 sol/os. W Checacupe stajemy przy głównej drodze PE-3S i po minucie nadjeżdża kursowy, wygodny autobus do Cusco – 7 sol/os.
    Wyślij do nas e-mail jeśli potrzebujesz śladu GPS.

Czas i miejsce

Trekking Ausangate i Rainbow Mountain zajął nam 4,5 dnia w połowie sierpnia 2019. Zaczęliśmy w Tinke, obeszliśmy górę ze wschodniej i południowej strony i skierowaliśmy się do tęczowej góry Winikunka. Stamtąd czerwonymi dolinami przez Pachachani zeszliśmy do głównej drogi.

Autor

Świetnie się czuje, gdy nie stoi w miejscu. Trekkingi i tułaczki z plecakiem nie są jej obce. Ostatnio chętniej wybiera rower, ale nadal bez gór nie ma dla niej udanego wyjazdu. Jej marzeniem jest bycie dobrym człowiekiem. Bycie lekarzem jest przywilejem, który ułatwia realizować marzenie.

20 komentarzy

  1. Piękne widoki, wiatr słońce…i towarzysz pies. Trzymajcie się ciepło. Powodzenia. Trzymamy kciuki

  2. Bardzo fajna góra. Widoki pierwszorzędne 😀 A te tęczowe wyglądają jak dziki sen projektanta nazw farb… 😛 Pozdro i trzymajcie się tam!

    • Dziekie sny… jeszcze nie tak dawno tęczowe kolory były ukryte pod lodowcem. Stety niestety zmiany na świecie są wyraźnie widoczne i czasem pojawiają się takie cuda. Hej, ale Ty podobno byłeś zafiksowany na chemii swego czasu, to może nam napiszesz co oprócz żelaza może siedzieć w tej górze?

      • Młody chemik, kiedy to było… naście lat temu xD Geologia, minerały, itp. mnie nigdy za bardzo nie kręciły, ale w sumie to samo żelazo (+ kilka pierwiastków niemetali oczywiście, typu tlen, wodór, węgiel) potrafi dać całe spektrum burych kolorów (od zupełnej czerni przez brąz i bordo, aż po rudy i bladoróżowy, co fajnie widać na pasiastym kamieniu ze zdjęcia nr 38), ale też i zielonych, i żółtych… W internetach ciężko na szybko znaleźć jakieś wiarygodne dane co tam w Rainbow Mountains siedzi; według jednych to różne minerały żelaza, według innych – jest tam też miedź (zielony/niebieski) i wapń (białe/kremowe)… Jak jest w rzeczywistości to najlepiej by było zapytać jakiegoś geologa na miejscu 😀

        • Michał

          Wielkie dzięki za tą analizę. Znów my się czegoś dowiedzieliśmy 🙂

  3. Samo piękno i wy piękni w tym krajobrazie. W tak bajkowym klimacie – kolory , alpaki i morze czekolady. Super 🙂
    Zapomniałbym – pies to pewnie taki niemy przewodnik dla obcokrajowców.

  4. Czasami nie wiem czy bardziej Wam zazdroszczę, czy bardziej Was podziwiam. W każdym razie … respect!

    • Jak napiszę, że ostatnio na trekkingach zajadamy się makaronem z kostkami rosołowymi, bez innych dodatków, a i tak dajemy radę iść dalej… to w ogóle nie będzie wiadomo czy zazdrościć czy szanować takie zachowania 🙂 Przesyłamy szerokie uśmiechy i dziękujemy za komentarze!

  5. Cudowny tekst. A zdjęcia mnie dosłownie powaliły. Świetnie piszesz! Czytam waszego bloga regularnie. A teraz jeszcze bardziej bo Patagonia w planach. Pozdrawiam

    • Super, że napisałaś i przepraszamy, że trochę trwało opublikowanie tego komentarza. Bardzo dziękujemy za te miłe słowa. Świetnie, że wybierasz się do Patagonii, jeśli będziemy mogli coś jeszcze podpowiedzieć to pisz śmiało w komentarzach (tym razem powinno już być dobrze 🙂 ) Pomoże nam to uaktualnić informację i wyjaśnić to co jest niejasne. W Patagonii jeszcze nie publikowaliśmy wskazówek, a bardzo chcielibyśmy to uzupełnić w miarę upływu czasu.

  6. Przepiękne te tęczowe góry! Aż by się chciało to zobaczyć na żywo. Chociaż wysokości nie zachęcają zbytnio… Cieszy mnie, że w końcu nie wychodziliście na samą górę – góry z dołu są jeszcze piękniejsze. No i super wam się trafił czworonożny przyjaciel podróży :).
    Gosia – super się wyrobiłaś w pisaniu artykułów. Coraz lepiej się czyta Twoje teksty. To już prawdziwa przyjemność!

    • Góry jak to góry, wspaniałe są. Cieszymy się, że udaje się oddać część ich piękna. Takich psów jak tamten Czarnul chciałabym więcej. A co do tekstu i komplementu, po którym będę musiała trzymać poziom… Bardzo dziękuję 🙂 widać daleka droga od napisania szpitalnego wypisu do sensownego tekstu na blogu.

    • Dziękujemy Monika za odwiedziny. Przepraszam, ale gdzieś nam wcześniej umknęły.

      Czas kiedyś te marzenia spełnić 😉 Na pewno góry Peru z racji swojej wysokości i trudniejszej dostępności są dość kuszące.

Napisz komentarz