Część z osób odwiedzających Boliwię chce iść na wysoką górę lub ciekawy trekking. Dla wielu z nich poszukiwanie przewodnika będzie naturalnym etapem przygotowań. Może warto wybrać się w góry z najlepszym? Takim, któremu zaufał prezydent.

Eduardo Mamani Quispe spotkaliśmy w wiosce Sajama. Przyjechał godzinę przed kolacją i wspólnie z nim i ze wspinaczami ze Stanów Zjednoczonych usiedliśmy przy stole do kolacji. – Dziękuję, nie jem chleba. Potem muszę za dużo pić – odpowiedział na podsunięty koszyk. Przyjechał tu godzinę temu, podczas kolacji raczy nas opowieściami z gór, a za dwie godziny ruszy w stronę bazy na górze Sajama. Tam spotka się z klientami pod opieką drugiego przewodnika i razem wejdą na szczyt następnego poranka. Najwyższy w Boliwii, jedyne trzy kilometry wyżej od La Paz, z którego przyjechał.

Zabraliśmy jego numer telefonu licząc na to, że może w La Paz ten wywiad uda się przygotować, ale jaka była na to szansa? To środek sezonu i Eduardo jest ciągle w górach. Udało się jednak. Oczywiście wracał z jednego ze zleceń i mogliśmy spotkać się wieczorem w jednej z kawiarni w centrum La Paz.

Gosia i Michał: Powiedziałeś już nam, że wszystko zaczęło się niedaleko Huayna Potosí. Kiedy zdecydowałeś się zostać przewodnikiem górskim?

Eduardo Mamani Quispe: Mieszkaliśmy z rodziną niedaleko Huayna Potosí, w dolinie Zongo. Jako dzieci patrzyliśmy, że wiele osób tam przyjeżdża, wychodzi w góry. Byliśmy dziećmi, do tego czasu w wysokich górach nie byliśmy. Każdego roku, w miesiącach, gdy najbardziej padał śnieg, czyli koniec listopada, grudzień, styczeń, dochodziliśmy do tych miejsc, gdzie kończyły się skały i zaczynała się biel. Oczywiście chodziliśmy bez żadnego specjalistycznego sprzętu. To była przygoda. Zwłaszcza z moim starszym bratem Gregorio byliśmy szczególnie zainteresowani górami. Obserwowaliśmy jak robią to inni. W końcu zaopatrzyliśmy się w raki, właściwie sami je sobie zrobiliśmy. Mieliśmy później różne wypadki, gdy na przykład raki zaklinowały się w skale i nie mogłem wyciągnąć nogi. To naprawdę były przygody. I duże ryzyko.

Ile osób w Twojej rodzinie jest związane z turystyką?

Moi bracia, bratankowie, teraz mój syn. No cóż, lubią to. Mówiłem synowi, żeby może studiował coś innego, że życie w górach, życie z gór jest ciężkie. Że na pewno zobaczy tam śmierć., sam może stracić życie. Rzeczywiście, rozmawialiśmy dużo o tym, że na śmierć w górach nie można się przygotować, nie da się tego przewidzieć. Są sytuacje, w których nic nie możesz zrobić. Ciężko o tym mówić, takie doświadczenia długo się nosi w sobie, musisz z tym żyć, a z takimi doświadczeniami reagujesz inaczej. Właśnie na dniach miał miejsce wypadek na zboczach góry Pequeño Alpamayo. Byłem w czasie tego wypadku z grupą na innej górze. Gdy się o nim dowiedziałem wprowadziłem jeszcze na szczyt jednego mojego klienta, ale drugi poszedł z moim przyjacielem przewodnikiem. Wymieniliśmy z bratem parę zdań i powiedzieliśmy „ruszamy”. Przenieśliśmy się w rejon Pequeño Alpamayo, żeby uczestniczyć w akcji ratunkowej. Powiedziałem, że wypadków i śmierci w górach nie można przewidzieć, ale ja mam takie poczucie, wydaje mi się, że czasem przeczuwam coś zanim to się wydarzy. Na przykład ostatnio był wypadek na Huayna Potosí, na szczęście nie jakiś bardzo groźny. Byłem w Copacabanie, powiedziałem do brata i kucharki „miałem zły sen, coś się wydarzy”. W wyobraźni widziałem dziewczynę schodzącą po lodowcu w bardzo niepewny sposób, z dużym wysiłkiem, wyczerpaną, bliską upadku. Niedługo po tym dostałem wiadomość na naszej grupie WhatsApp. Mamy taką grupę do kontaktowania się w sprawie zorganizowania akcji ratunkowej w górach. I rzeczywiście jakaś dziewczyna tego dnia miała wypadek, zmęczona osunęła się w dół, na szczęście nic poważniejszego się nie stało. Nasza kucharka od razu jednak skomentowała „Don Eduardo, wszystko co mówisz to się spełnia, przestań już”. Szkoda tylko, że nie wiem kogo będzie dotyczył wypadek, może mógłbym wtedy zareagować.

Fot. z arch. Eduardo Mamani Quispe
Fot. z arch. Eduardo Mamani Quispe

Możesz powiedzieć coś więcej o tym jak funkcjonują służby ratownicze w górach Boliwii?

W Boliwii mamy stowarzyszenie przewodników górskich, do którego również należę. Nadszedł taki moment, że we współpracy z Włochami stworzyliśmy grupę ratowniczą. Staraliśmy się wcielać dużo młodych, bo mają dużo więcej siły, większą przyszłość, zachęcamy ich, żeby dołączyli i byli aktywni. To oni głównie tworzą grupę ratowniczą, takie ochotnicze pogotowie górskie. Nie jest to grupa państwowa, nie jest sformalizowana, bardzo powoli się rozwijała, brakuje też sprzętu. Ale teraz funkcjonuje. Aktualnie komunikacja jest m.in. przez grupę WhatsApp, gdzie wpływają wszystkie informacje o zdarzeniach w górach. Stamtąd, skąd można wysyłamy wiadomość i natychmiast wszyscy wiedzą. Nie jest to aż takie proste, zwłaszcza w szczycie sezonu. Czasem zbierze się nas powiedzmy tylko czterech, więc potrzeba dodatkowej grupy wsparcia, nie tylko przewodników wysokogórskich.

Na śmierć w górach nie można się przygotować, nie da się tego przewidzieć.

Nie macie helikoptera, prawda?

Niestety nie mamy. Jest kurs z akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca w czasie szkolenia przewodników wysokogórskich, ale śmigłowca do użytku jeszcze nie ma. Tu, niżej współpracujemy też ze strażakami. Nie do końca podoba mi się ta współpraca, bo większość ich materiałów, ich retoryka zaczyna się od „my strażacy” a nie „my razem”. Uważam, że wszystkie ogniwa w łańcuchu ratowania życia są równie ważne, dlatego tak nie lubię tej retoryki. Oczekuję, że wkrótce wszystko się poprawi, bo mamy świadomość jak lepiej działać razem.

Od kiedy w Boliwii istnieje zawód przewodnika górskiego? Rozumiemy, że od dawna wychodzi się w góry z przewodnikiem znającym teren, ale od kiedy przewodnicy tworzą oficjalnie taką grupę zawodową? Jak ta grupa funkcjonuje?

W roku 1994 utworzono związek. Powstał ze współpracy pomiędzy Club Andino Boliviano (zajmujący się wszelką aktywnością w górach), FEBSA – Federación Boliviana de Ski y Andinismo oraz ENSA (National School of Ski and Mountaineering of France). Francuzi bardzo pomogli stworzyć w Boliwii związek przewodników i to jest bardzo dobra współpraca. Związek zrzeszał różnych ludzi, ja urodziłem się w górach, ale zdarzają się sytuacje ironiczne. Mam kolegów, którzy chcieli przystąpić do związku przewodników górskich, a nic nie wiedzieli o górach, raz byli na górze wysokiej. Jeśli nie masz doświadczenia jak możesz myśleć o byciu przewodnikiem? To się autentycznie zdarzało. Zdarzały się sytuacje tak absurdalne, że osoba u której ja zdawałem egzamin miała znacznie mniejsze doświadczenie ode mnie. Dlaczego? Dlatego, że w 1994 gdy zaczęły się oficjalne kursy ja już miałem doświadczenie. Inne absurdy. Na przykład już dawno temu byłem na kursie z ratownictwa górskiego w Peru, ze Szwajcarami, przewodnikami z uprawnieniami międzynarodowymi. Wróciłem stamtąd czując się jeszcze pewniej, z certyfikatem, którzy wystawiali Szwajcarzy. I wyobraźcie sobie, że tutejsze stowarzyszenie nie chciało mi zatwierdzić tego certyfikatu, absurdalne, prawda?

Byliście na Huayna Potosí, jest tam punkt kontroli policyjnej, płaci się też za wstęp. W przeszłości wydarzyła mi się tam historia, którą teraz mogę opowiadać jako śmieszną. Wywiesili mi tam wielki plakat, że bracia Mamani, to jest moje nazwisko, wcale nie są górskimi przewodnikami i zabrania się im przechodzić przez to miejsce. Sytuacja jednak się odwróciła. Zacznę od tego, że jakoś w tamtym czasie byłem umówiony na spotkanie z prezydentem Boliwii, wówczas Jorge Quiroga, na 10 rano. Stawiłem się na spotkanie, ale nic z tego nie wyszło. Ja jestem bardzo punktualny i myślałem, że prezydent też. Skoro do spotkania nie doszło o 10:00 to 5 minut później odszedłem do swoich spraw. Potem za mną wydzwaniali, pytali gdzie jestem i umówili kolejne spotkanie na następny dzień. Tym razem poczekałem 15 minut i mogliśmy porozmawiać z prezydentem. Okazało się, że chce mnie wynająć jako przewodnika, żeby wejść na górę Huayna Potosí. Wówczas było mnóstwo protestów, konfliktów politycznych. Powiedziałem wtedy, że nikt nie może się dowiedzieć, że idziemy na górę z prezydentem. Prezydent przebrał się wspaniale za profesjonalnego alpinistę, ale jechaliśmy wielką karawaną samochodów, aż do tego punktu kontroli policji. Tego, gdzie wisiał plakat zabraniający mi przejścia dalej. Policjant pyta „Kim jesteś?”. Odpowiadam „Jestem przewodnikiem górskim, Eduardo Mamani”. Policjant na to „Nie, ty nie jesteś przewodnikiem, nie możesz jechać dalej”. Wróciłem do auta, powtórzyłem te słowa całej ochronie i prezydentowi. Wkurzyli się bardzo. Pytali kontrolera „Czy ty nie wiesz kim jest ten człowiek? to przecież prezydent! A to jest przewodnik twojego prezydenta!”

Przyjaciele znają mnie i moje nazwisko, prezydent chciał właśnie ze mną i moimi braćmi iść w góry.

To sprawiło, że poczułem się lepiej. Ja nie potrzebuję stowarzyszeń, agencji turystycznej, żeby mnie znaleziono. Czuję się pewnie w górach, mam duże doświadczenie, przyjaciele znają mnie i moje nazwisko, prezydent chciał właśnie ze mną i moimi braćmi iść w góry. Kolejny przykład ze środowiska. Club Andino Boliviano był w posiadaniu książki, w której członkowie dokumentowali wejścia na poszczególne szczyty. Chodziło o opis trasy, żeby była bazą informacji dla innych i oczywiście były tam zdjęcia. Wiele z tych zdjęć było mojego autorstwa. Mnóstwo detali, skarbnica informacji o całej boliwijskiej kordylierze. No i na przykład,gdy inni przeglądali tą książkę, to później mnie kojarzyli. Wiele razy słyszałem na ulicy „Hola amigo, te invito a una taza de cafe!” [Cześć przyjacielu zapraszam cie na kawę, zgodzisz się?]. Przy tej kawie różni ludzie pytali czy mogę z nimi wyjść w góry jako przewodnik. Przypuszczam, że te negatywne sytuacje, które wobec mnie tworzyli inni z towarzystwa wynikały z egoizmu tych drugich. Myślenie na zasadzie „Bo on ma klientów, a my nie, zabronimy mu wejścia na górę i będziemy o nim mówić źle naszym klientom i inni ludzie zaczną to powtarzać”. Raz usłyszałem od turysty „To ty jesteś Eduardo Mamani? Słyszałem, że jesteś bardzo złym przewodnikiem”. „Skoro jestem taki zły, to dlaczego tak ważne osoby jak prezydent Boliwii postanowiły się do mnie zwrócić o bycie ich przewodnikiem w górach, powierzyć w moje ręce swoje bezpieczeństwo?” odpowiadałem pytaniem.
Teraz te problemy są już w dalszej przeszłości. Teraz mam inny problem. Ciągle są ludzie, którzy chcą iść ze mną w góry, a ja nie mogę tych wszystkich próśb spełnić. Za mało czasu! Zdarza się, że od razu mówię swoim klientom, no dobrze, pójdziesz z moim przewodnikiem do obozu wysokiego, a ja dopiero tam do ciebie dołączę i wprowadzę cie na szczyt”.

Masz tyle siły, żeby przyjechać i w ekspresowym tempie dojść do górnej bazy i potem z klientem wyjść na szczyt? Często tak robisz? Byliśmy świadkami takiej sytuacji, gdy Cię poznaliśmy w wiosce Sajama. My akurat odpoczywaliśmy, staraliśmy się wyleczyć przed planowanym wyjściem w góry, a ty przyjechałeś z La Paz, zjadłeś kolację, odpocząłeś chyba godzinę czy dwie i rano byłeś już na szczycie Sajamy z klientami.

Czy często? To zależy, ale to nie chodzi tylko o siłę. Gdyby tylko o nią chodziło, nie byłoby mnie już w górach. Kilka lat temu miałem kontuzję kolana, poważniejsze naciągniecie ścięgna w kolanie w czasie gry w piłkę. Gdy uczestniczę w akcjach ratunkowych muszę bardzo uważać na obciążenie na nogi, zwłaszcza, gdy są strome stoki. Zresztą zawsze gdy jest stromo trzeba szczególnie uważać, bo niewiele trzeba do poważnej kontuzji. Na tak dużych nachyleniach niewielkie osunięcie się stopy może spowodować poważne uszkodzenia w stawach. Nie chodzi tylko o przyłożenie dużej siły, ale przyłożenie techniki.

Teraz mam inny problem. Ciągle są ludzie, którzy chcą iść ze mną w góry, a ja nie mogę tych wszystkich próśb spełnić. Za mało czasu!

Pamiętasz jakieś złe, trudne sytuacje w górach?

Na palcach rąk mógłbym zliczyć momenty, które były złe w moim życiu. Wszystko można przeżyć i dużo zależy od twojego podejścia, ale naprawdę nie pamiętam wielu kiepskich momentów. W mojej pamięci dominują momenty lepsze, dobre chwile.

Jak wygląda szkolenie przewodników w Boliwii i ile to trwa?

Tak, jest długie szkolenie, żeby zostać certyfikowanym przewodnikiem górskim w Boliwii. W czasie tego kursu doświadczeni przewodnicy pracują jako instruktorzy. Teraz jest priorytet, żeby szkolić młodych, nową generację. Są przewodnicy z certyfikatem międzynarodowym i lokalnym. Ja jako przewodnik międzynarodowy musiałem się szkolić w przeciągu 5 lat, żeby ukończyć wszystkie konieczne kursy. W każdym roku to były co najmniej dwa miesiące. Wydawałoby się, że to niewiele w ciągu roku, ale jest dużo praktyki, a mówimy o górach i dużych wysokościach. Do tego są konieczne przedmioty teoretyczne – astronomia, meteorologia, glacjologia, nawigacja itd. Trzeba się nauczyć na sucho spraw technicznych, na przykład sposobów wiązania liny, reagowania w czasie wypadku, pierwsza pomoc, to wszystko ćwiczy się później na lodowcach. W czasie tego długiego szkolenia kursanci mają najczęściej inne prace zarobkowe, ale też wychodzą w góry z bardziej doświadczonymi przewodnikami.

Czy szkolenie, żeby zostać przewodnikiem certyfikowanym przez towarzystwo międzynarodowe różni się od tego, które muszą ukończyć przewodnicy zrzeszeni na poziomie narodowym?

Bardzo się różni. I często widać później te różnice. Jednocześnie muszę powiedzieć, że znam przewodników, którzy nie są certyfikowani w stowarzyszeniu międzynarodowym i są bardzo dobrzy, nawet świetni. Ale są też tacy, z którymi nie wyszedłbym na spacer. Zdarzały się też takie sytuacje, że instruktor na egzaminie przepuszczał tylko swoich dobrych znajomych, albo tych od których dostał więcej dodatkowych pieniędzy. Mam w pamięci, kiedy ta grupa była formowana, kto wtedy zdał egzamin i z niesmakiem to obserwowałem, ale niewiele można zrobić. Dobry instruktor powinien uważnie obserwować jak jego podopieczny zdobywa umiejętności i zadbać o to, żeby to szkolenie było jak najlepsze.

Czy możesz jeszcze coś powiedzieć o Cholitas escaladoras? Kim one są?

To boliwijskie kobiety wspinające się po górach. One były wcześniej pośrednio związane ze środowiskiem górskim. Często są to żony przewodników, kucharki, które wychodziły z naszymi grupami w góry. Gdy Cholitas zaczęły się wspinać budziły żywe zainteresowanie. Teraz jest tak, że jedne z nich są naprawdę Cholitami, a część kobiet przyłączyła się do tej grupy później, ubierają tradycyjne spódnice i chodzą razem z nimi w góry ubrane jak typowe Cholitas. To ma zwrócić uwagę na pewne problemy w Boliwii, ale też pokazać, że góry są dla wszystkich. Każdego roku robią coraz więcej. Kobiety z górskich wiosek są naturalnie niesamowicie silne. To jest genetyka i warunki, w których żyją. Rodzą dzieci bez pomocy lekarza. W regionie Illimani kobiety pełnią rolę tragarzy górskich! Niektóre z nich są silniejsze od przeciętnego mężczyzny.

Tutaj na ulicy Sagarnaga w La Paz co kilka metrów są agencje turystyczne, które oferują organizację wyjścia w wysokie góry. Czy możesz dać jakąś praktyczną radę dla turystów jak znaleźć tą lepszą agencję, jeśli oczywiście nie trafią w twój wolny termin?

Zgadza się, agencji tu jest pełno i można się zgubić. Pierwsze co zwykle oferuje taka agencja to „tour” a nie rzetelna informacja. Teraz chyba ceny wahają się od 500 do 1000 BOB (250-500 zł) za dwudniowe wejście na Huayna Potosí. Najtańsze agencje chyba organizują wyjścia za 600 BOB na trzy dni. Teraz ty mi powiedz czy certyfikowany międzynarodowo przewodnik, który dużo zapłacił za swój kilkuletni kurs, musi mieć aktualne umiejętności, wystarczający sprzęt, czy on będzie najtańszy? Dużo agencji umieszcza w swojej reklamie logo stowarzyszenia przewodników międzynarodowych. No i nikt ich nie rozlicza z tego, czy to jest kłamstwo czy nie. Albo mają tylko jednego przewodnika z certyfikatem. Ja mam przewodników z certyfikatem międzynarodowym, a oprócz tego przewodników z wieloletnim doświadczeniem, ale bez certyfikatu. W zależności od trudności technicznych na górze, na którą idziemy, daję adekwatnego przewodnika. Widzieliście Condoriri? Piękna góra. Technicznie dość trudna. Dużo ludzi mówi „O tak chcę iść na Cabeza del Condor” (głowa kondora). „Nie ma problemu przyjacielu, takie są koszty, ruszamy!” – usłyszy turysta w agencji. Wyznaczają przewodnika i jadą. Przyjeżdżają na miejsce i okazuje się, że turysta przygotowany, ale gorzej z przewodnikiem, który zaczyna szukać wymówki „O, to będzie bardzo trudne, właściwie niemożliwie, pogoda jest bardzo trudna”. Nie wchodzą.

Teraz ty mi powiedz czy certyfikowany międzynarodowo przewodnik, który dużo zapłacił za swój kilkuletni kurs, musi mieć aktualne umiejętności, wystarczający sprzęt, czy on będzie najtańszy?

Gdy nie istniał jeszcze system certyfikacji przewodników pytano mnie jak sprawdzić, czy przewodnik jest dobrym przewodnikiem, czy tylko zbiera pieniądze. Doradzałem, żeby wejść do jakiejkolwiek agencji i powiedzieć „Chcę iść na Illampu, możecie to zorganizować?” Wtedy Illampu była jeszcze trudniejsza niż teraz. Jeśli po takim pytaniu dowiesz się, że w tej agencji zupełnym przypadkiem wszyscy przewodnicy są właśnie zajęci, to znaczy, że tak naprawdę nie maja dużego doświadczenia. Tak zupełnie poważnie to jest góra, która wymaga maksymalnego przygotowania. Kiedyś wchodziłem na nią z parą Francuzów, opowiadali mi, że przez prawie pół roku szukali przewodnika, żeby wejść. Wiele razy wracali do La Paz w tym celu, wysyłali fax, bo to było jeszcze w czasach faxu.

Jakie najbardziej zwariowane przejścia sportowe pamiętasz w swojej karierze?

Jeden przykład? Widzieliście lodowiec Huayna Potosí, tam gdzie się na dole ćwiczy z początkującymi klientami. To jeziorko, które tam teraz jest, nie istniało wcześniej. Były pionowe ściany 15, 20 metrów i dużo wyższe. Pierwsze razy, gdy tam wchodziliśmy trenować, zawsze było dużo przyjaciół. Rywalizowaliśmy tam dla zabawy, sprawiało nam to frajdę. „Kto pierwszy na dole! Schodzimy z lodowca!” Na tym lodowcu wtedy były takie lodowe wyspy, platformy i zobaczyłem, że kolega jest już dalej ode mnie, poczułem impuls i skoczyłem z jednej wyspy na drugą i byłem dzięki temu szybki, ale chyba też od tego czasu mam większe problemy z kolanem. Poczułem wtedy ostry ból.

Czy jako przewodnik pracuje się tylko przez połowę roku, w sezonie? No i czy sezon wysoki faktycznie trwa tak krótko, od maja do września?

Nie, przewodnicy mają różne umiejętności, przez resztę roku pracuje się w różnych miejscach. Ja na przykład zajmuję się też topografia. Nie tylko w górach. Cały rok jest jakieś zajęcie, zawsze za dużo. Jeśli chodzi o sezonowość pracy, to oczywiście w szczycie sezonu jest więcej pracy w górach. Właściwie jednak przez okrągły rok są klienci, którzy chcą iść z nami w góry. Kiedyś faktycznie na wyjścia były tylko trzy miesiące od czerwca do sierpnia, trzy miesiące idealnej pogody. Mam wrażenie, że razem z moim bratem Gregorio zmieniliśmy to. Nie ma takich złych miesięcy, żeby nie można było w ogóle iść w góry. Jakakolwiek data jest w porządku. Oczekujemy jednak, że nasz klient będzie bardzo dobrze przygotowany, dobrze zaaklimatyzowany do wysokości, musi wiedzieć jakie warunki możemy spotkać w górach. Jeśli jest taki klient, to zgadzamy się wyjść, jeśli nie, to tłumaczymy, że wyjście to zbyt duże ryzyko. Jeśli mamy przygotowanego klienta to możemy iść na Huayna Potosí nawet w jeden dzień. Nie standardowe dwa albo trzy. Wyjeżdżamy wtedy z La Paz o północy i rano stajemy na szczycie. I przynajmniej wiemy, że konkretnego dnia mamy korzystną pogodę. Niektóre agencje podchwyciły nasz pomysł, ale niekoniecznie wszyscy robią to odpowiedzialnie. Wywieszają reklamę „Huayna Potosí w jeden dzień” i wielu turystów pragnie w ten sposób zaoszczędzić czas. Bywa, że są niedoinformowani, był przypadek śmierci z tego powodu. Zresztą wyjście na Huayna Potosí w dwa dni też nie jest dla wszystkich. Aklimatyzacja jest obowiązkowa.

W szczycie sezonu dzieją się tu różne rzeczy. Zdarzało się, że chodziłem na na szczyty sześciotysięczne dwa a nawet trzy dni pod rząd. Niektórzy przewodnicy jednak zachowują się nie w porządku. Męczą klienta trochę zbyt szybkim tempem i w ten sposób on nie wchodzi na szczyt, a przewodnik ma kilka godzin więcej na spokojny odpoczynek. Dużo osób przyjeżdża na Huayna Potosí jako na jedyny szczyt do zdobycia, bo nie jest tak trudny i jest blisko miasta. Agencje mniej dbają o tych klientów, nie mają wyrzutów sumienia, żeby tak zarabiać pieniądze. To się ciągle teraz dzieje. Albo wchodzą na szczyt, ale gonią klienta w czasie zejścia, bo tego samego dnia muszą dojechać do La Paz i odebrać kolejnych klientów. Co jest lepsze z mojego punktu widzenia? Już wolę żeby klient wszedł na szczyt z dobrym przewodnikiem wysokogórskim, zszedł spokojnie do górnej bazy, a w drodze powrotnej stamtąd towarzyszy mu zwykły przewodnik trekkingowy. Przewodnik wysokogórski odpoczywa w górnej bazie i tam czeka na klientów na kolejny dzień. To już jest lepsze rozwiązanie. Ostatnio na Huayna Potosí wydarza się znacznie więcej wypadków niż kiedyś. Był przypadek śmierci młodej Holenderki, już na prostej drodze, między bazą górną i dolną. Ona weszła na szczyt. Nie dali jej odpocząć, w butach typu skorupy, z wielkim plecakiem, potwornie zmęczona na zejściu, straciła na moment czujność, uderzyła plecakiem o skały, straciła równowagę i potoczyła się w dół. To jest teoretycznie prosta droga, ale bardzo stroma, łatwiej się wchodzi niż schodzi. Jak wchodzisz to patrzysz na ścianę, w czasie schodzenia nie patrzy się, bo masz z tyłu plecak.

Męczą klienta trochę zbyt szybkim tempem i w ten sposób on nie wchodzi na szczyt, a przewodnik ma kilka godzin więcej na spokojny odpoczynek.

Może jeszcze jakaś śmieszna historia zamiast poważnych górskich opowieści? Pamiętamy fragmenty historii ze sławami w tle w okolicy Condoriri.

Pamiętacie przełęcz przed ostatnim podejściem na Pico Austria? Tam gdzie jest świetna panorama na Condoriri? To w tamtym punkcie toczy się akcja. W tamtym roku było dużo gwałtownych zjawisk pogodowych. Zawsze jak czuję, że zwiększa się napięcie elektrostatyczne to zarządzam szybki odwrót. Kiedyś to zjawisko było typowe zwłaszcza w regionie Sajamy. Jak tylko czułem, że jest większe napięcie, to trzeba było wyrzucać wszystkie, wszystkie elementy metalowe. Karabinki, czekan, raki, wszystko. A tamtego roku, to było w 2017, takie silne napięcie poczuliśmy z grupą w Cordillera Real. Na Condoriri zginęły dwie osoby porażone, nie turyści, miejscowi. My byliśmy w tą pogodę pod Pico Austria. Takie zmiany mogą przychodzić nagle. Łatwo je rozpoznać, włosy stają dęba, jak jesteś mocno ubrany to trudniej. Widać czasem drobne wyładowania, gdy potrzesz kurtkę, zwłaszcza dobrze to widać jak masz ciemne ubranie. Wtedy pod Pico Austria napięcie wzmacniał fakt, że byliśmy tam z córką prezydenta USA Malia Obama, z drugiej strony byli wojskowi. Oni zawsze maja dużo żelastwa, broń itd. wszystko musieli szybko wyrzucić, ale obyło się bez strat w ludziach. Córka prezydenta Obamy spędziła więcej czasu w Peru i Boliwii. Trekking w Cordillera Real był fragmentem podróży.

Skoro już się śmiejemy, powiedz ile par butów zużywasz rocznie?

Ogólnie to jedna para zwykle wytrzymuje tak dwa lata.

A ile razy wchodzisz na szczyt w ciągu roku? Jak to średnio jest?

Ostatnie lata trochę zwolniłem tempa. Ale kiedyś przesadzałem. Wchodziłem na szczyt jednego dnia (wychodząc w nocy), schodziłem i tego samego dnia byłem na kolejnym szczycie. Ciągle byłem pod telefonem. „Eduardo gdzie jesteś?” „W górnej bazie pod Huayna Potosí”. Dwie godziny później „Eduardo gdzie jesteś?” „Na Pico Mirador”. „Przecież byłeś pod Potosí?” „Teraz jestem pod Condoriri”. Trochę się śmieję, ale naprawdę szybko się przemieszczałem, to było szalone.

Eduardo na Pequeño Alpamayo (5370 m) idzie szybciej niż Ty po drabinie 😉

Masz jakąś inną pasję poza górami?

Nie, tylko góry. Tylko. Piłka nożna też mi się podobała, bardzo lubiłem dopóki nie wsiąknąłem w góry.

Masz czas na wakacje w innych częściach kraju, świata?

Lubię poznawać nowe miejsca. Podoba mi się wschód mojego kraju. Na przykład Park Narodowy Toro Toro. Musiałem mieć wtedy przewodnika, odwróciły się role. Musiałem szanować reguły miejsca.

W jakich górach, krajach się wspinałeś?

Peru – Alpamayo i Huascarán. To były pierwsze za granicą, wtedy byłem w czasie kursu przewodników w 1994. Potem byłem na Aconcagua w Argentynie. Tam zrobiłem szaloną rzecz, bo wszedłem dwa razy na szczyt w ciągu jednego dnia.

Pięć czy sześć lat temu pojechałem na wycieczkę do Ekwadoru na Chimborazo i Cotopaxi. Nie podobało mi się w Ekwadorze to, że przewodnicy zupełnie nie byli życzliwi jeśli chodzi o wymianę informacji, nie chcieli współpracować. Ja nigdy się nie przedstawiam jako „Jestem super przewodnikiem, szanujcie mnie natychmiast, dlaczego nigdy o mnie nie słyszeliście”. Zawsze przedstawiam się jako osoba, która na pewno nie wie wszystkiego Przedstawiam się jako osoba, która wie trochę mniej niż w rzeczywistości. Potem, gdy mój partner, przewodnik w nowych dla mnie górach jak na przykład w Ekwadorze pozna mnie trochę, zobaczy, że jednak wiem więcej, będzie to szanował. Nigdy w odwrotnej kolejności, bo wtedy wrażenie zawsze będzie negatywne. Nie można się wywyższać, każdy nawet ekspert w jakiejś dziedzinie może trafić na dużo lepszego od siebie, wolę się w środowisku nie przechwalać.

Tylko góry. Tylko. Piłka nożna też mi się podobała, bardzo lubiłem dopóki nie wsiąknąłem w góry.

Masz ulubioną górę?

Bardzo podoba mi się Illampu. Tam jest dużo więcej akcji, wymagania technicznego. Gdy mam tylko możliwość to bardzo lubię wchodzić na Pequeño Alpamayo. Piękna piramida.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Ja też dziękuję biegnę na jeszcze jedno spotkanie zaraz.

Fot. z arch. Eduardo Mamani Quispe
Fot. z arch. Eduardo Mamani Quispe

Jeśli chcesz spróbować wyjść w góry z Eduardo, zacznij od jego strony – www.bolivianmountainguides.com

Wskazówki

  • Club Andino Boliviano
  • IFMGA (International Federation of Mountain Guides Association)
  • AGMTB – UIAGM (Asociación de Guías de Montaña y Trekking de Bolivia – Unión Internacional de Asociaciones de Guías de Alta montaña)

Czas i miejsce

  • Wywiad przeprowadziliśmy końcem czerwca 2019 w jednej z kawiarni w La Paz

5 komentarzy

  1. Bardzo dobry wywiad. Sporo technicznej i ekonomicznej prawdy. Można coś dać z siebie i swojej pasji i to jest piękne, a można po prostu strzyc klienta i to nie licuje z jakąkolwiek uczciwością – to oszustwo.

    • Ten aspekt oszustwa jest o tyle smutny, że to nie jedyna osoba, od której to słyszeliśmy. Sami byliśmy ostrzegani w kilku miejscach przed wejściem na szczyt, a także dopatrzyliśmy się podobnych praktyk w Peru. To tym bardziej zniechęca do korzystania z lokalnych agencji bez wcześniejszego przygotowania. Czasami powstaje pytanie, to za co mam zapłacić skoro i tak się muszę martwić?

  2. Fajny wywiad. Profesjonalistę można poznać m.in. po świadomości własnych ograniczeń i takim specyficznym respekcie do tego, czym się zajmuje. Eduardo ma obydwie te cechy. A poza tym wariat… Z siekierką wleźć w 10 minut na taką ścianę? 😀 Faktycznie szybciej niż ja po drabinie 😛

    • Dzięki za taki komentarz! Zgadzamy się, że Eduardo jest takim pozytywnym wariatem. Historiami sypie jak z rękawa. W wiele z nich nie chciało nam się wierzyć, ale na przykład o wizycie córki Obamy dla pewności przeczytaliśmy na kilku portalach internetowych opatrzonych licznymi zdjęciami. Eduarda trudno zapomnieć, ale jestem pewna, że ludzie gór często mają takie pozytywne szaleństwo w sobie.

  3. Dobrze się czytało. Widać, że faktycznie Eduardo wie co robi i jest profesjonalistą w swojej dziedzinie. A przy okazji ma zdrowy dystans do tego co robi. Bardzo mi się podoba takie podejście.
    No i trochę zwątpiłam w agencje turystyczne oferujące mocno zaawansowane wyprawy. Myślałam że już mają to lepiej zorganizowane i nie zatrudniają byle jakich przewodników. A widać, że tak nie jest . Szkoda bo przewodnik kojarzył mi się zawsze z kimś kto naprawdę się co robi…

Napisz komentarz