Nasze rowery nie zakręciły kół od trzech tygodni. Przeserwisowane czekały w Abancay na nasz powrót z okolic Cusco. Może wypoczęły, bo kolejne kilometry w Andach to będzie dopiero rozgrzewka.

Chicha de trzcina

Kilkanaście kilometrów od Abancay już znamy. Podjeżdżaliśmy tędy do miasta. Teraz zjeżdżając, myślimy tylko o przystanku w dolinie rzeki. Sprzedają tam fermentowany napój z trzciny cukrowej – chicha, takie trzcinowe piwo. Zatrzymujemy się u tej samej pani co trzy tygodnie wcześniej. – Nie mam, wszystko sprzedałam w weekend – informuje nas. Na szczęście producentów jest kilku. Siedzimy pod parasolkami z wyczekiwanymi szklankami. Jest tu też kemping i basen. Wczesna godzina i atakujące meszki skłoniły nas do dalszej jazdy.

Chicha w różnych wersjach jest sprzedawana w szklankach, butelkach i kanistrach.
Chicha w różnych wersjach jest sprzedawana w szklankach, butelkach i kanistrach.

Pożary

Z doliny rzeki Pachachaca mamy dziś do zrobienia dwa tysiące metrów w górę. Jest upalnie, ale oceniamy, że asfaltową drogą damy radę. Jednak to nie upał i przewyższenie są najbardziej dokuczliwymi przeciwnikami dzisiejszego dnia. Z upałem radzimy sobie przyjmując z przydrożnych sklepików spore porcje gazowanych napojów, których normalnie unikamy. Gładki asfalt pomaga zmagać się z przewyższeniem. Kilkakrotnie w ciągu dnia jedziemy przez kłęby duszącego dymu. Wobec niego jesteśmy bezbronni. Nie wiemy czemu płoną całe stoki, ale tylko zmiana strony góry może nas uratować.

Na jednym z postojów podchodzi do nas starszy Pan, zadając nam szereg pytań, które często słyszymy od spotykanych ludzi. Teraz to my mamy do niego pytanie o płomienie widoczne z wioski. – Przepraszam Was za te pożary. Jestem z Limy, a tutaj ludzie wierzą, że jak podpalą trawę to spadnie deszcz i potem wszystko będzie lepiej rosło – odpowiada zakłopotany. Obawiam się, że podpalacze tym razem utwierdzili się w swoich wierzeniach. Kolejnej nocy z nieba spada wielka ulewa, która robi na nas wrażenie.

Tak się rozpędziliśmy, że dojechaliśmy do Kalifornii :)
Tak się rozpędziliśmy, że dojechaliśmy do Kalifornii 🙂
Miejscowi podpalają trawy w wielu miejscach i często można zobaczyć "żywy ogień"
Miejscowi podpalają trawy w wielu miejscach i często można zobaczyć „żywy ogień”
Spalonego lama nie ruszy...
Spalonego lama nie ruszy…

Płomienie i duszący dym przenoszą moje myśli dalej, w stronę amazońskich lasów. Informacje o Amazonii wyświetlały się na moim telefonie kilkadziesiąt razy w ciągu ostatnich dni. Ktoś przy tej okazji napisał mi, że na edukację już za późno. Patrzę na zwęglone stoki będące niemedialnym problemem. Jeśli teraz jest za późno na edukację, to kiedy garstka ludzi w tych górach dowie się, że sama sobie szkodzi niszcząc całe stoki, a deszcz nie zależy od ognia i tańców? Kiedy ktoś ich nauczy, że wysypisko śmieci kilkadziesiąt metrów za wioską to jest śmierdzący problem, a ogień od czasu do czasu go nie rozwiąże. Kiedy…

W wyniku wycinania lasów w latach 2014–2018 co roku z powierzchni Ziemi znikał obszar leśny wielkości Wielkiej Brytanii (26 mln ha). Od uchwalenia Deklaracji Nowojorskiej ws. Lasów w 2014 r., mającej chronić zasoby leśne, wskaźnik utraty drzewostanu wzrósł o 43%. Najwięcej lasów wycina się w Afryce i Ameryce Łacińskiej (zwłaszcza w Boliwii, Brazylii, Kolumbii i Peru). Utrata lasów tropikalnych to ponad 90% deforestacji na świecie.
Outriders Brief #82

Wracając do Amazonii. Kilka tygodni później w restauracji śledzę fragment konferencji prasowej. Za nim przedstawiciele amazońskich krajów deklarują zgodę i chęć walki o cenne lasy. Nie widzę żadnej białej twarzy. Białe twarze skończyły pracę bardzo szybko „wywierając międzynarodową presję na region”. Jak naiwnym trzeba być, by 20% światowej produkcji tlenu pozostawić w rękach trzech rozwijających się państw, których każde ma PKB na osobę niższe niż Polska. Wszystkie w sumie osiągają w tym wskaźniku 35% niemieckiego. Czemu one miałyby coś zrobić przeciwko swoim interesom? Czy to nie Stany Zjednoczone, kraj rozwinięty, dały przykład, że można odmówić ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, ponieważ to nie jest w interesie gospodarki kraju? Teraz m.in. Amerykanie kupują sobie rancha na krowy w wyżynanych lasach paragwajskiego Chaco. To nie jest Amazonia, to zaraz obok. Ma tam podobno już swoje ranczo Jorge W. Bush. Tak, ten sam od światowej rozpier… Ze smutnymi myślami wracam na zadymiony asfalt.

Cappuccino

Iza i Krzysiek od roku podróżują swoim Land Roverem Defenderem po Ameryce Południowej. Szukamy się już od Patagonii, ale trasa ich podróży przypomina odwrócony o 90 stopni wykres EKG. My się śmiejemy, że rower jest szybszy. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w centrum Cusco. Nie mieliśmy jednak za dużo czasu na rozmowę, ponieważ odwiedzili ich znajomi z Polski i mieli napięty program zwiedzania. Starczyło czasu na espresso. Teraz znów mieliśmy się rozminąć. – A może będziecie przejeżdżać niedaleko? Mamy pół kilo rzeczy do oddania do Polski – wysłaliśmy wiadomość bez odbioru. Internet był dostępny tylko w dwóch wioskach.

Przygotowanie kawy w Defenderze
Przygotowanie kawy w Defenderze
Już wszyscy z kubkami :)
Już wszyscy z kubkami 🙂
Urodzinowa chicha z kukurydzy z przydrożnego straganiku. Niesamowity smak!
Urodzinowa chicha z kukurydzy z przydrożnego straganiku. Niesamowity smak!

Po południu na przerwie Gosia połyka ostatni kęs bułki, włącza telefon i łapie sygnał. „Skręciliśmy w Waszą stronę. Widzimy się”. W tym momencie zza zakrętu wyłania się zielona bryła Defendera. Wyskakujemy na drogę z radością, a samochód zatrzymuje się na poboczu. – To co? Kawka? – proponuje Iza. Dwa razy nie musi powtarzać. – Czarna czy cappuccino? – kontynuuje. Dla mnie zawsze czarna, ale Gosia nie przepuszcza okazji. – Ale jak to cappuccino? Macie mikser czy coś? Iza wyjmuje blender, wpina w gniazdo w ścianie. Krzysiek już postawił kawiarkę na palniku. Zaraz będzie czarna, cappuccino i ciastka.

Szczerze mówiąc nie mamy dużo spotkań z motocyklistami i samochodziarzami. Zwykle na drodze nas pozdrawiają i po kilku sekundach ich nie ma. Czasem na noclegu wymieniany kilka zdań o drodze. Jesteśmy dla nich nieszkodliwymi wariatami. Z Izą i Krzyśkiem jest nieco inaczej. Rozmawiamy jakbyśmy znali się dłużej, a spotkanie w Ameryce Południowej było jednym z kolejnych. Dwie, trzy godziny przy drodze mijają bardzo szybko. Kiedy odjeżdżają przypominam sobie, że mogliśmy sobie zrobić zdjęcie pamiątkowe dronem. Może jeszcze będzie okazja. Może tu, w Ameryce Południowej.

Miasto kościołów

Do Ayacucho zjeżdżamy przed południem i zatrzymujemy się w pierwszym hostelu. Jestem zaskoczony jak dobrze nam poszło, bo zawsze musimy porównać choć dwie oferty. Ta nie miała dobrej opinii w sieci, ale może ktoś miał inne oczekiwania. Przebieramy się i ruszamy w miasto. Dziś jest niedziela, więc dla nas idealna okazja, by odwiedzić na dłużej jeden z kościołów, których ma tu być tak wiele. Miasto przyciąga turystów głównie w okresie wielkanocnym kolorowymi procesjami.

Bazylika w Ayacucho
Bazylika w Ayacucho
Lodziarki na głównym placu
Lodziarki na głównym placu
Targowisko miejskie
Targowisko miejskie

Jak na standardy Peruwiańskie kościołów w centrum jest sporo. Zgodnie z tymi samymi standardami na żadnym z nich nie ma wypisanych godzin Mszy Św. Nie ma i już. O takich rzeczach się tu nie informuje, a w nas irytacja wzrasta, kiedy mijamy kolejne nabożeństwo w połowie jego trwania. W bazylice zauważam otwartą kancelarię. Akurat jej godziny otwarcia były wywieszone. Pani podaje mi godzinę wieczornej mszy. Innej już nie ma. Czemu nie spytałem ludzi na ulicy? Zapomnij, nie wiedzą. Mogłem spytać biskupa, który wyświęcił rano nowych kapłanów i teraz wyszedł na spacer na ulice miasta. Nie chciałem jednak przeszkadzać dzieciom w pozowaniu do zdjęć z panem w purpurze. To trudne pytanie o brak informacji o godzinach mszy będę stawiać już każdemu spotkanemu księdzu.

Marksizm-leninizm odsłoni świetlisty szlak rewolucji.
— peruwiański marksista José Carlos Mariátegui

Ayacucho jest znane nie tylko jako miasto kościołów. W tym ośrodku akademickim powstały podwaliny dla terrorystycznej organizacji Świetlisty Szlak (hiszp. Sendero Luminoso), której przewodził profesor filozofii Abimael Guzmán. Uniwersytet wykorzystał do głoszenia prywatnych komunistycznych poglądów. W 1966 roku przez uczelnię przeszły rozruchy, po których ją zamknięto. To jednak nie zatrzymało rozwoju organizacji, która początkowo działała pod nazwą Czerwony Sztandar, a Guzmán od 1967 prowadził działania zmierzające do wywołania zbrojnej rewolucji. Historia ma też niestety polski wątek. Członkowie późniejszego Świetlistego Szlaku zamordowali 1991 roku polskich misjonarzy w Pariacoto. Autorytety jakie zbudowali sobie Franciszkanie Michał i Zbigniew nie pasowały do ich ideologii.

Tuk-tuki stanowią podstawę miejskiego transportu
Tuk-tuki stanowią podstawę miejskiego transportu
Sprzedawca zmierza do swojego miejsca pracy
Sprzedawca zmierza do swojego miejsca pracy

Dzieciaki

Obserwujemy na jeden z cudów przyrody. Minerały skonstruowały na zboczu góry coś w rodzaju wielkiej poduszki. Tylko, że ta poduszka jest twarda i ma wielkość wioski, a lamy pasące się powyżej są ledwo widoczne. Patrzymy chwilę na zbocze, a później na niebo. Warto jechać dalej. Dziś będzie padać.

Do kolejnego miasteczka docieramy w pierwszych kroplach przyszłej ulewy. Zatrzymujemy się na rogu głównego placu i od razu podchodzi do nas ktoś z wioski. Informujemy, że szukamy miejsca pod namiot. Może jakiś dziedziniec szkoły, może pod dachem, bo niebo czarne, zaczyna padać i tak byłoby przyjemniej. Chłopak wskazuje nam zadaszony budynek na środku rynku. Co ciekawe, często dostawaliśmy takie propozycje w Ameryce Południowej. „Rowerzyści często śpią na głównym placu”. Tak słyszeliśmy, ale zwykle nie byliśmy przekonani. No bo jak na „dwójkę”? Chłopak wskazał publiczną toaletę na jednej ze ścian rynku. Zaczyna lać, chowamy się w zaproponowanym miejscu.

Podjazd na jedną z przełęczy
Podjazd na jedną z przełęczy
Wielka mineralna poduszka. Jak to powstało?
Wielka mineralna poduszka. Jak to powstało?

Może uczestniczyłeś kiedyś w pokazie zdjęć, na którym podróżnik pokazywał słodkie zdjęcia z zabawy z dziećmi w odległym kraju. Wszyscy uśmiechnięci. Podróżnik dzieli się swoim czasem odwdzięczając się lokalnej społeczności za przyjęcie. Dzieci może pierwszy raz słyszą o Europie i Polsce. Może pierwszy raz mogą użyć wyuczonego w szkole „Hello! What’s your name?”.

Ulewa nie ustawała, ale wokół nas zbierało się coraz więcej dzieciaków. Początkowo odpowiadaliśmy ciągle na te same pytania, później zaczęliśmy organizować bagaż, parkować rowery i odpowiadać na pytania… Z czwórki dzieciaków, która odprowadziła nas pod daszek, zrobiło się trzydzieści. Nie przesadzam. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Ja jestem wykończony po całym dniu. Jest już po zachodzie słońca i jedyne o czym marzymy to zjeść i spać. Tymczasem legenda o gringo mówi, że on na pewno coś wyczaruje. Chyba tak mówi, skoro każdy mój ruch jest śledzony przez połowę grupy. Dzieciaki opierają się na moich plecach, by dojrzeć nad czym się pochylam, a wcześniej kopią sakwy, by dotrzeć na miejsce.

Ustalamy z Gosią, że spróbujemy zacząć gotować. Już półtorej godziny jesteśmy w rozkroku. Gotowanie zajmie nam kolejne 40 minut. Nuda. Boimy się z chmarą dzieciaków na plecach rozpalać palnik, ale nie ma wyjścia. O rozłożeniu namiotu nie ma mowy, nie upilnujemy ich. A może też zgłodnieją i pójdą na kolację? Rozkładam kuchenkę i proszę o miejsce. Bucha płomień, a po chwili kładę garnek na palnik. – To tyle – informuję. – Teraz musimy poczekać pół godziny. Po kilku minutach znudzone dzieciaki zaczynają przeskakiwać nad kuchenką. Nie wytrzymuję i wyłączam płomień.

Wioska Pilpichaca, tu nie zdaliśmy egzaminu z bycia supergringo
Wioska Pilpichaca, tu nie zdaliśmy egzaminu z bycia supergringo
Widok podczas podjazdu na przełęcz Chonta (4860 m n.p.m.)
Widok podczas podjazdu na przełęcz Chonta (4860 m n.p.m.)

– Proszę o uwagę! Mam jedno pytanie. Ile osób przebywa u Was w kuchni kiedy Wasza mama gotuje? – staram się postawić kłopotliwe pytanie. – Tysiąc! – z odpowiedzią wyskakuje jeden wyrostek. Wszyscy się śmieją. – Chciałbym zobaczyć Twoją kuchnię – odpowiadam. Krzyk jest jeszcze większy, bo dzieciaki chórem tłumaczą mi jak mam trafić do domu tego chłopaka. Nie możemy dać za wygraną. – Jesteśmy pewni, że w Waszej kuchni nie przeszkadzacie mamie. Przepraszamy Was, ale jesteśmy zmęczeni, a w takiej dużej grupie nie da się nic zrobić – kontynuuje Gosia. Starszy chłopak wstaje i zabiera dużą grupę. Nie zdaliśmy egzaminu. Nie będzie słodkich zdjęć na prezentację.

Kilka dziewczynek przychodzi porozmawiać jeszcze rano przed szkołą. Pytają jeszcze czy na pewno dobrze się wyspaliśmy, straszą że dzisiaj słońce chyba nie wyjdzie bo znowu niebo czarne, ale wymieniamy też więcej zdań o tym jakie mają plany na najbliższe lata i marzenia. Dwie dziewczynki imponują nam swoim realizmem i pewnością siebie. Pewnie w każdej klasie na całym świecie takie się znajdą, ale dawno nas w szkole nie było.

Zakończenie egzaminu

Słońce nie wychodzi do końca przygotowań przygotowań do wyjazdu wpływając na ich komfort. Na trasę też ruszamy ubrani w cebulkę. Pewnie się rozgrzejemy wjeżdżając na kolejną przełęcz, ale spocić się będzie trudno. Po drodze mijamy kilka farm rybnych. W każdym jeziorze znajdzie się miejsce na kilka takich klatek. Przypominają się nam instalacje hodowlane łososia w Patagonii. Nie jest to przypadek. W regionie działają Chilijczycy, którzy trudnią się hodowlą ryb. Tam łosoś, tu pstrąg. Tam dyspozycje wydają Norwedzy, tu mogą się rządzić sami.

Alpaki rządziły się tuż obok naszego noclegu w Pucapampa
Alpaki rządziły się tuż obok naszego noclegu w Pucapampa
Zachód słońca w Pucapamapa
Zachód słońca w Pucapamapa
Śnieżny poranek w Pucapampa
Śnieżny poranek w Pucapampa

Za przełęczą zatrzymujemy się w małej wiosce. Urząd gminy jest już nieczynny i właśnie obok decydujemy się postawić namiot. Obok jest kranik z cieknącą wodą, a pobliskie domy wyglądają na niezamieszkałe. Kilka dzieciaków biega daleko przy położonych wyżej budynkach. Jest już ciemno, a my kończymy kolację, gdy obok pojawia się ochroniarz. – Dlaczego nie zadzwoniliście? – pyta wskazując numer na drzwiach. Tłumaczymy, że nie mamy zasięgu, a w okolicy nie było nikogo, by spytać. Po chwili wraca z kluczami. – My tu mamy pokoje gościnne. Wszystko za darmo. Musicie się tylko zarejestrować. Chcecie zostać do jutra, czy kilka dni? – pyta. Przenosimy się do środka zaskoczeni. W zapomnianej wiosce przygotowano dwa czteroosobowe pokoje. Zaścielone łóżka, szafa, krzesła i biurko. Jest też łazienka z prysznicem, ale tam akurat nie wejdziemy. W wiosce brakuje wody o tej porze roku.

Bazylika w Huancavelica
Bazylika w Huancavelica
Pamiętasz flipsy? Myślałeś, że kupowałeś je w dużych paczkach?
Pamiętasz flipsy? Myślałeś, że kupowałeś je w dużych paczkach?

Przyjemniej było zorganizować się znów pod dachem. Rano wszystko przysypała cienka warstwa śniegu. Ubraliśmy się we wszystko co mieliśmy i rozpoczęliśmy zjazd do Huancavelica. To ostatnie większe miasto przed wjazdem na szutrowe drogi jeszcze wyższych partii Andów. Dla nas to wielka zagadka, ponieważ pod opisem drogi znajdujemy wiele rad jak logistycznie zorganizować się na tą trasę. Przyjdzie na to czas. Kwalifikację na mamy zaliczoną. Teraz jesteśmy już w mieście. Czyli tańce, hulańce i swawole. Czyli prysznic, pranie i obiad… I drugi obiad. Smacznego.

Czas i miejsce

  • Trasę przejechaliśmy na przełomie sierpnia i września 2019.
  • Z Abancay drogą PE-3S do Ayacucho. Dalej drogą PE-28A. Niedaleko Rumichaca skręciliśmy na drogę PE-28E, następnie PE-28D. Drogą PE-26 wjechaliśmy do Huancavelici.
Autor

Na początku 2018 roku wypalił dziurę w ostatniej flanelowej koszuli. Stwierdził, że to dobry moment by na chwilę przerwać pracę programisty i spróbować innych pasji. Teraz jako podróżnik rowerowy, fotograf i blogger, chce nadać wartość każdemu z tych słów.

10 komentarzy

  1. Spoko. Ale nie ogarniam tych miejscowości. Mam wrażenie że jakbym był Bułgarem i czytał o Lędzinach albo Miedźnej 😉

    • Michał Odpowiedz

      Nie wiem czemu odniosłeś aż takie wrażenie, może gdzieś popełniłem błąd. W każdym razie Ayacucho liczy 200 tys. mieszkańców. Huancavelica jest 4 razy mniejsza, ale też należy do największych w regionie. Miejscowości te są dobrze znane rowerzystom, więc wybierając się do Peru w Andy pewnie byłyby bliższe i łatwiejsze do lektury.

  2. Z Waszej perspektywy to jest oczywiste. Mi się ciężko w tym ogarnąć i płynnie czytać. To był cichy postulat o to abyście dodawali mapki 😉

  3. No cóż, kolejne doświadczenie. czasem jest śmiesznie, czasem niekoniecznie. Czasem wiele można przewidzieć. Czasem niekoniecznie. Dlatego życie jest takie piękne, jedyne, prawdziwe. 🙂

  4. Smutny widok, takie spalone stoki. Nie zazdroszczę jazdy przez dym… u nas sezon na palenie syfem rozpoczęty, więc dosłownie wiem co czuliście, bo mam tu w pobliżu kilku „miłośników” mokrego węgla/drewna, pieczonego, smażonego i wędzonego w ich starych piecach :/ Miejmy nadzieję, że edukacja coś w tych kwestiach pomoże… bo choć jak to mówią Anglicy „old habits die hard”, to jednak myślę że na edukację nigdy nie jest za późno… bo może chociaż kolejne pokolenia są do uratowania.

    Pesymistyczny komentarz wyszedł, ale co tam. Życie… Dzięki za kolejną relację, i jak zwykle czekam na kolejną. Pozdrowienia i trzymajcie się tam! 🙂

    • Michał Odpowiedz

      Właśnie te piece i ciężkie powietrze na Śląsku czasem skłaniają nas do refleksji czy nie spróbować życia w Trójmieście… Nie myślimy o tym zbyt poważnie, ale jednak powietrze znacznie lepsze. Tylko w góry tak daleko 🙁

      Ja ciągle uważam, że warto edukować, a przede wszystkim świecić przykładem albo starać się bo nikt nie jest idealny. W sumie dziwię się, że tak poważny problem jeszcze nie zawisł na billboardach. Coś w stylu „Dbam o Twoje zdrowie, z komina puszczam tylko biały dym” „Codziennie wybieram Papieża”

  5. Mnie zaskakuje ile kolorów ma ten napój chicha. Pewnie każdy kolor musi zupełnie inaczej smakować? Polubiliście go od razu czy kilka szklanek zostało nie wypitych?
    Co do pożarów to co potem jedzą te biedne lamy jak wokoło całą trawę spalą?
    Ej, ja się na żadne Trójmiasto nie zgadzam, bo będziemy mieć do was za daleko. Chociaż perspektywy wyjazdu do was nad morze są nawet kuszące…

    • Michał Odpowiedz

      Chiche polubiliśmy od razu. Pożywny napój z dużą ilością kalorii. Masz rację, to jest wyrób rodziny i każda smakuje inaczej.

      Góry są ogromne więc oni liczą, że jakiś stok na wypas się znajdzie. Te wypalone to jednak procent. W Polsce też palą a potem orzą.

      Na pewno najpierw wrócimy do Katowic i wszystko skonsultujemy 😉 za dużo zmian na raz by było. A pendolino ciągle ma promocję nad morze?

Napisz komentarz