Siedzę na poduszkach na szerokiej ławce przy drewnianym stole o nieregularnym kształcie. Pomieszczenie jest przestronne, jasne. Z jednej strony część kuchenna, z drugiej wielkie okna. Za szybami z każdej strony góry.
Dotarliśmy do Villa O’Higgins. Czujemy, że kończy się jakiś etap podróży. Dlaczego? Wiele osób kończy tutaj swoją długą podróż, lub przynajmniej jest już bardzo blisko mety. Wiele osób? Tak. Z takim wrażeniem jedziemy od Chile Chico, miejscowości do której dotarliśmy, gdy ostatni raz przekraczaliśmy granicę z Chile. Spotkaliśmy w ciągu jednego dnia na campingu tłumy turystów. Tłumy czyli cztery osoby z Niemiec, jedną z Finlandii i dwóch rowerzystów widzianych przez ułamek czasu pochodzących nie wiadomo skąd. Od tego czasu spotykamy na naszej trasie coraz więcej osób z plecakami i rowerami. Wygląda na to, że nieubłaganie zbliża się szczyt sezonu w południowym Chile.
Chile Chico jest kolejną miejscowością w trakcie naszej podróży, w której można przyjemnie spędzić kilka dni. Leży na brzegu ogromnego jeziora General Carrera, które w Argentynie nazywane jest Lago Buenos Aires. W miejscowości jest zupełnie inny klimat niż 40 km dalej na zachód wzdłuż linii brzegowej wspomnianego jeziora. Inny klimat, znaczy dla turystów lepszy, bo jest cieplej, słoneczniej. Postanowiliśmy przechytrzyć deszczowe chmury, które od kilku dni wylewały kubły wody na Carreterę Austral, w kierunku której zmierzaliśmy. Prawie się udało. Przeczekaliśmy w okolicy 2,5 dnia patrząc na ciemne niebo po zachodniej stronie. Ostatniego dnia zwinęliśmy mokry namiot, bo mieliśmy już dość czekania i ruszyliśmy we właściwym kierunku.
Drogę wzdłuż Lago General Carrera zapamiętamy raczej na długo. Walka z wiatrem, który rozpędzał się po tafli wody, żeby odbić się od skał i uderzać z nieokreślonej strony. Spotkaliśmy jadącą z naprzeciwka rowerową parę Australijczyków. Skomentowali tylko, że mamy uważać, bo zbliżamy się do paszczy lwa. Byli wykończeni. Rzeczywiście nie było łatwo. Były odcinki w trakcie trudnych 100 km gdy długo pchaliśmy rowery. Były płaskie odcinki trasy, których nie zauważyliśmy, bo wiatr pchał nas z powrotem do Argentyny. Na szczęście tylko raz silny podmuch wyszarpał mi rower z rąk blisko skarpy i próbując ustać na nogach i go podnieść usłyszałam tylko krzyk Michała „siadaj, siadaj na ziemię!” Były momenty, w których chciałam zatrzymać jakikolwiek samochód, żeby nas podwiózł. Były momenty, w których byłam wściekła, że nie było kogo zatrzymać. Zza szyby samochodu ta wietrzna pogoda wcale nie wyglądała źle, bo świeciło słońce. Był nocleg z przepięknym widokiem na zielone jezioro, ale huczący wiatr utrudniał sen.
Dosyć biadolenia o wietrze. W miarę jak oddaliliśmy się od jeziora, przyszła zmiana pogody. Wiatr zelżał, słońce świeciło jeszcze mocniej i tak pięknie było bez przerwy przez tydzień. To niezwykłe w tych okolicach.
Wszystko zaczęło się słonecznie układać od poranka, gdy po przejechaniu 1,5 km spotkaliśmy grupę kultowych terenowych samochodów, a wśród nich parę Polaków. Tak dobrze zrozumieli potrzeby rowerzystów pokonujących liczne wzniesienia i przeciwności przyrody, że zaopatrzyli nas w dodatkowe turbo kalorie. Taki prezent jest lepszy niż kolacja w wykwintnej restauracji!
Po takim spotkaniu mamy kolejne piękne dni, widoki w słońcu robią lepsze wrażenie, a wzniesienia do pokonania nie wydają się takie wyniosłe. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jesteśmy już dość daleko na południu. Od Cochrane, która jest przedostatnią miejscowością na Carretera Austral dzielą nas niespełna dwa dni. Spontanicznie podejmujemy decyzję, żeby zatrzymać się na dłużej.
Może się to wydawać błahe, gdy czytasz ten artykuł w czasie polskiej szarugi, ale w chilijskiej Patagonii, gdy świeci słońce w pięknej okolicy, w której się znajdujesz, decyzja czy wskakiwać na rower i pedałować dalej była trudna. Mogliśmy jechać dalej i nie martwić się czy zmokniemy na dalszych kilometrach, gdzie nie mogliśmy liczyć na nocleg pod dachem. Zdecydowaliśmy jednak pozostać w miasteczku Cochrane i przejść się szybkim marszem patrząc na okoliczne góry i podziwiając ile odcieni niebieskiego można dostrzec, gdy w Chile świeci słońce.
Spędziliśmy czas w hostelu, do którego chętnie wrócilibyśmy i nawet zaczęliśmy się zastanawiać jak to zrobić. Miejsce ogrzewała swoimi osobowościami młoda para, która przeniosła się do Cochrane ze środkowego Chile. W ich ustach standardowe hiszpańskie pytanie „jak się masz” brzmiało bardzo szczerze. Traktowali nas jakbyśmy byli znajomymi, na przyjazd których właśnie czekali.
Mieliśmy wrażenie, że jest to zupełnie niewymuszone. Jak kiedyś nam odbije i otworzymy hostel w Katowicach, to też będziemy tacy mili.
Wokół Cochrane jest sporo kilometrów tras trekkingowych. Zaliczyliśmy tylko kilkanaście, więc dużo tutaj nie napiszę. Wiem tylko, że jest to kolejne miejsce, w którym można przedreptać z przyjemnością kilka dni od jeziora do jeziora, od rzeki do rzeki, po drodze zażywając kąpieli w orzeźwiająco chłodnej wodzie.
W Cochrane mieliśmy też zupełnie inne emocje. Turyści rowerowi zaczęli się mnożyć. W czasie dotychczasowej kilkumiesięcznej, rowerowej wędrówki wszystkich spotkanych cyklistów mogliśmy zliczyć na palcach. Teraz liczba ta się potroiła. Zaczęłam odczuwać pewien niepokój, taki sam jakiego możesz doświadczyć poruszając się w tłoku. To zabawne, ale poczucie zatłoczenia jest bardzo względne. Na początku miałam wrażenie, że ktoś wtargnął niespodziewanie na mój teren. Dotychczas przemieszczaliśmy się właściwie odizolowani od reszty turystycznego świata. Ruta 40 wydawała się być wyasfaltowana jedynie dla nas i tych kilku motocyklistów i samochodów, które tamtędy przejeżdżały tylko po to, żeby nas pozdrowić.
– Jak daleko można jeszcze jechać tą drogą?
– 7 km.
– A co potem? Jest zablokowana?
– Tak… przez jezioro…
— dialog zasłyszany w hostelu w Villa O’Higgins
Na szczęście do obecności innych ludzi, którzy mają podobne cele, można się szybko przyzwyczaić. Jeszcze szybciej, jeśli się ich oswoi w rozmowie, zrozumie, że to są potencjalnie twoi dobrzy kumple, z podobnym punktem widzenia świata. Tak jak ten Niemiec, Emanuel, który już kupił bilet na samolot powrotny po 16 miesiącach włóczęgi. Mówi, że od momentu zakupu biletu czas zaczął uciekać tygodniami. Skupiamy się więc na tym, żeby docenić czas, który mamy w Villa O’Higgins. Tutaj kończy się Carretera Austral. Tutaj w przytulnym miejscu czekamy na łódkę, która zabierze nas na drugą stronę jeziora o tej samej nazwie. Będziemy pchać rowery ścieżką, która absolutnie nie jest przystosowana do rowerów obciążonych bagażem. Mam obawy czy dam radę. Michał ucisza niepokój. Wiele osób jakoś pokonuje ten szlak, chociaż podobno miejscami lepiej rower nieść.
Ostatniej nocy nie mogę zasnąć, w głowie dużo myśli. Emanuel, późnym popołudniem wsiadł na rower. W planie miał przejechać trzy kilometry, a potem przejść kilka do punktu widokowego. Z tym, że nie powiedział, który ostatecznie punkt wybrał za cel wycieczki. Wrócił po północy wyczerpany, z silnym bólem mięśni kończyn dolnych, z powodu którego zatrzymywał się co kilka kroków. Zanim zaczęliśmy się głowić kto, gdzie i kiedy ma go zacząć szukać, mieliśmy jeszcze przyjemność rozmawiać z Czechem pracującym w hostelu. Mimo, że czas dyskusji był bardzo interesujący, a uprzyjemniała go szklanka do połowy wypełniona lodem z pobliskiego lodowca, to w głowie zostały niepoukładane myśli, które zrodziły się w dyskusji. To były jedne z tych zdań raz wypowiedzianych, ale pobrzmiewających dłużej, aż znajdzie się na nie miejsce zaczepienia do kolejnej myśli.
Niezależnie od przespanych w nocy godzin, szczęśliwie wszyscy ruszamy rano w kierunku czekającej na nas łódki. Jak jedna wielka drużyna. Wszyscy się znamy, wszyscy mamy ten sam cel i trudność do pokonania. Następnym razem napiszemy czy daliśmy radę.
Popatrz a tych Francuzów, Niemców. Oni jak się urodzą to już wiedzą, że gdzieś wyjadą w podróż. U nas w Środkowej Europie podróżowanie jest nadal czymś niezrozumiałym. Nawet jeśli mamy pieniądze to zostajemy w domu. Ile Was jest. 40 milionów? Ja tu widziałem 5 Polaków w tym roku. To jest nic. Czecha? Tak, była tutaj jedna Czeszka na rowerze rok temu…
20 komentarzy
Bardzo interesujące, Może jednak więcej rodaków wybierze się w tamte rejony. Tak zachęcająco opowiadacie, namawiacie, Nie boicie się większego tłoku? Widzieliście rozdeptane Tatry – i co – kto będzie stał w budce z biletami? Kolory przecudne. wasze uśmiechnięte buzie też 🙂 Powodzenia w dalszej drodze 🙂
Dziękuję za dobre słowa. Nie boimy się. Niech jadą! W Tatrach będzie więcej miejsca 🙂 Poważniej to wspaniale byłoby, gdyby ktoś z czytających poczuł się zainspirowany do wyjazdu.
Czytając czułam jakbym i ja zmagała się z tamtejszym wiatrem. Czy ten potwór-wiatr ma jakąś nazwę? Wytrwałości, radości w podróży nieustannie życzę. Zdjęcia pokazują urodę wspaniałych miejsc- Wy macie szczęście widzieć te cuda.
Trzymamy kciuki za dalej.
Niektórzy mówią, że siłę wiatru stopniuje się tak: słaby, silny, patagoński.
Czyta się świetnie, ale to zdanie: „Ruta 40 wydawała się być wyasfaltowana jedynie dla nas i tych kilku motocyklistów i samochodów, które tamtędy przejeżdżały tylko po to, żeby nas pozdrowić” to jak na mój gust dowód, że możesz nie tylko otworzyć hostel w Katowicach, ale równie dobrze możesz pisać świetne książki.
Cieszę się, że rozbawiłam. Książki to na razie czytam 🙂
Jak zwykle piękne zdjęcia i historie. Pozdrawiamy i czekamy na więcej 🙂
Dzięki, wczoraj minęło nam pół roku na przejściu granicznym. Ciepło, sucho i czwórka innych Polaków przy okazji 😉
Woda w każdym odcieniu błękitu, wow. Dobrze że masę zdjęć robicie, jest na czym oko zawiesić… I poczytać też. Trzymajcie się, Ushuaia, podobnie jak Święta, coraz bliżej!
A nie za dużo tych zdjęć? Akurat przy tym wpisie miałem wątpliwości nadmiaru, bo galeria strasznie urosła.
Ushuaia cały czas tak samo blisko i daleko 😉 Bardzo złośliwie poprowadzili tą drogę. Ciężko do tego prognozę dostosować 😉 Pozdrawiamy z Ziemii Ognistej!
Faktycznie zdjęć jest tutaj sporo, tekst się momentami trochę „topi” między nimi (zwłaszcza jak są 3-4 fotki z rzędu). Galeria też urosła… ale wiesz co? Mnie to w ogóle nie przeszkadza 😀 Jakbym mocno chciał się przyczepić, to znalazłbym dwie pary prawie-duplikatów, ale że nie biją jakoś specjalnie po oczach, to… nie ma o co klawiatury strzępić 🙂
Za to wpadła nam zielona kłódeczka, więc gdzie indziej przyjrzymy się kolejnym razem. Teraz można bezpiecznie napisać dane w formularzu komentarza 😉
Mogę tylko powiedzieć PIĘKNIE ❤️❤️
Podziwiam i pozdrawiam 😍
To uczucie kiedy na waszych zdjęciach nawet krowy mają lepszy widok na świat niż my tu w Katowicach… Piękne odcienie niebieskiego i cudowna zieleń. Gdybym nie widziała cząstki tego na własne oczy to myślałabym, że to Photoshop :). A i takich zdjęć nigdy dość…
Może mają lepszy widok, ale nie wiem jak perspektywy 😉 Na pewno mają bardziej przejrzyste powietrze. Tutaj w Patagonii pojęcia smogu nie znają.
Jest pięknie, na szczęście blisko Polski jest Norwegia, która potrafi moim zdaniem konkurować w jakiejś części.
Chyba przestanę narzekać na wiatr podczas jazdy po Polsce… powodzenia w dalszych z nim zapasach.
W Polsce wieje? A to nie pamiętam 🙂
Troszkę nie na temat, ale jednak mamy 23 grudnia, co oznacza mniej więcej to że Święta Bożego Narodzenia spędzicie na końcu świata. Z tego powodu, krótko i na temat chciałbym Wam życzyć Wesołych Świąt 😉 I jeszcze sporo zdrowia i szczęścia po Świętach.
Komentarze nie na temat nie są zakazane 😉 jeśli tylko idzie z nimi coś dobrego. Bardzo dziękujemy za te życzenia. Faktycznie spędzamy święta na końcu świata i dziękujemy, że to zauważyłeś. Wszystkie życzenia przyjmujemy i postaramy się zrobić z nimi coś dobrego. Oddajemy pozytywną energię z końca świata. Wesołych Świąt!
Cieszę się,że podczas Świąt mogłam nadrobić braki i z ogromną przyjemnością i wzruszeniem przeczytać i zobaczyć nowe zdjęcia. Wszystko robi ogromne wrażenie.Pozdrawiamy ciepło. 🙂