Autobusy z Puerto Natales ruszają o tej samej godzinie. Dworzec jest wypełniony turystami głodnymi widoku natury w Torres del Paine. Przez chwilę mamy obawy czy taki tłum zdoła się tam zmieścić…
Otwierając przewodnik po Chile popularnego w świecie wydawnictwa* znajdziemy w środku zakładkę z TOP20 atrakcjami kraju. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi to park narodowy Torres del Paine znajduje się w pierwszej trójce tego zestawienia. Niezależnie od tego co mówi przewodnik, jako miłośnicy gór tyle słyszeliśmy o tym miejscu, że musieliśmy je sami sprawdzić.
Rezerwacje
Trzy, cztery miesiące wcześniej siadamy przed komputerem i przeglądamy opcje rezerwacji kempingów w parku na trzech różnych stronach. Nie robimy tego, by znaleźć lepszą ofertę. W parku można spać tylko w wyznaczonych miejscach, a te podzieliły między siebie trzy firmy. My wybraliśmy się na dłuższą wersję trekkingu prowadzącą wokół parku, tzw. „O”. Żeby przejść trasę trzeba zmierzyć się ze stronami internetowymi 2-3 obsługujących ją firm. By spiąć terminy w trzech firmach, przejść formularze i dokonać płatności, trzeba mieć anielską cierpliwość. Nie spotkaliśmy żadnego człowieka, który o systemie zastosowanym w parku powiedziałby dobre słowo. Przyjedziesz, zrozumiesz.
Postaram Ci się jednak wyjaśnić dlaczego od trzech lat w parku są duże restrykcje co do ilości osób na szlakach, a bez pełnej listy rezerwacji po prostu zostaniesz zawrócony z trasy. Spotkaliśmy takie osoby. Trzy lata temu doszło do sytuacji kiedy dziennie do parku wchodziło 3000 osób, a wychodziło 1000. Można sobie wyobrazić co się działo w środku, a niektóre opowieści wydawały nam się wcześniej przesadzone. Dopiero w Punta Arenas uzyskaliśmy informacje składające się w całość.
Tego feralnego sezonu przepełniło toalety, a to co się nie zmieściło trafiło do strumieni. Musisz teraz pamiętać, że do wody w Patagonii ludzie mają wielkie zaufanie, uchodzi za najczystszą na świecie. Ludzie nieświadomi problemów nadal wodę pili, zresztą trudno o inne źródło w środku parku. Setki zatrutych osób wracały do Punta Arenas, zgłaszały się do lekarzy i co gorsza zarażały kolejnych mieszkańców miast. Ministerstwo Zdrowia Chile postawiło ultimatum. Albo osoby odpowiedzialne za park coś zrobią, żeby rozwiązać sytuację, albo park zostanie zamknięty.
No i zrobiły. Słabo, źle, byle jak. Przewodnik pracujący w parku wytłumaczył nam wprost zastosowane rozwiązywanie. – Firmy obsługujące park są w rękach polityków. Celowo ograniczają najtańsze miejsca na kempingach, by sprzedać kompletne wycieczki ze swojej oferty i miejsca w schroniskach. Poznając sytuację od środka widzimy taką zależność.
Torres
Przygodę zaczynamy od kempingu Central. Infrastruktura turystyczna rozciąga się na długości dwóch kilometrów. Jest centrum powitalne, restauracja, dwa schroniska i luksusowy hotel. Szybko rozstawiamy namiot i sprawdzamy prognozę. Mieliśmy plan wyjść na wschód słońca, ale nie ma nadziei na widoki, więc ruszamy od razu w górę. Do pokonania 800 metrów przewyższeń na długości 9 km. Szlak nie jest trudny, a przez większość czasu nawet trochę nudny. Wysokość zdobywamy głównie w lesie. Atrakcyjność obniża duże obciążenie ścieżki. Na tym szlaku poruszają się też turyści, którzy do parku przyjechali na jeden dzień, by zobaczyć słynne wieże.
Na szlak ruszam ponownie kolejnego dnia po ustaniu porannych opadów. Gosia zaatakowana przez rozpoczynającą się infekcję zostaje z książką na dole realizując marzenie spokojnej lektury z widokiem na góry. Jest już przed 10, na szlaku znajdują się wszystkie wycieczki. Niebo jest bezchmurne, ale silny wiatr towarzyszy mi od początku i nawiewa pierwsze chmury. Nie ma czasu. Zaczynam wręcz biec pod górę…
Wieże są hipnotyzujące także za drugim razem. Patrzę, starając się zapamiętać ten widok na dłużej. Szkoda, że nie mieliśmy szans na widok w świetle wschodzącego słońca. Po to kiedyś będziemy musieli wrócić, bo trzeci raz w ciągu tygodnia nie zamierzam tam wychodzić.
„O”
Opuszczamy największy kemping i ruszamy w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, jedyny słuszny kierunek na długiej pętli. Plecaki ciążą, głównym ładunkiem jest żywność, która musi wystarczyć jeszcze na kolejne 6 długich dni.
Na rozgrzewkę zatrzymujemy się na Serónie. Na razie trasa nas nie powala. Ten klimat znamy już z naszych Beskidów. Długo nie musimy czekać. Efekt WOW przychodzi już w drodze do Dicksona, a sam kemping ma wybitną lokalizację. Z namiotu i jadalni patrzymy na skaliste szczyty, a do plaży przy jeziorze mamy 20 sekund marszu. Tam zjadamy tabliczkę czekolady z widokiem na lodowiec. Gdyby nie konieczność ciągłego ruchu, właśnie tutaj trekkersi zostaliby na dłużej.
Na Dicksonie informują nas, że z kolejnego kempingu (Perros) musimy wyjść na przełęcz przed 10, bo później szlak jest zamykany. Na przełęczy Johna Gardnera mogą panować bardzo trudne warunki, zbliżone do wysokogórskich. Musimy pokonać drogę z Dicksona do Perros wcześnie rano, bo rezerwację mamy dopiero na kolejnym kempingu – za przełęczą. Na mapie wycena 4,5 godziny. By na pewno sprostać zadaniu wstajemy o 3:45, ruszamy 5:45.
Przed zamknięciem szlaku mamy jeszcze czas na godzinę przerwy i drugą miskę płatków owsianych. To podstawa naszego śniadania. Płatki wzbogacamy mlekiem w proszku i cynamonem, kilkoma kroplami słodzika ze stewii. Suche owoce i czekolada zostają na przekąskę podczas marszu. Taki posiłek odnawia siły i zaczynamy dzień jakby od początku. Ruszamy w górę.
Cieszymy się, że nie wieje, nie leje, a w twarz nie kłuje grad. Takie warunki na przełęczy spotkałyby nas dzień później. Względnie łatwo zdobywamy wysokość i zatrzymujemy się dopiero po drugiej stronie przełęczy. Wspinaczka przypomina łatwiejsze ścieżki w Tatrach. Widok z tej perspektywy na grzbiet lodowca Grey otwiera nam szeroko oczy i buzie. Lodowiec aż po horyzont. Dalej trudno sobie wyobrazić wielkość Lądolodu Patagońskiego. Lodowce łączą się ze sobą, za górą spływając jako Perito Moreno. Po tym widoku wiemy już po co robić trekking w wersji „O”.
Do kempingu Paso czeka nas wyczerpujące i bardzo strome zejście. Z radością osiągamy cel i zmęczeni rozkładany namiot. Jest czas na obiad i kawę. Ta druga może w górach zaskoczyć. W jednym momencie w mesie hałas robi 6 kuchenek, każda gotuje wodę na czarny napój. Napój powstanie na sześć sposobów. Kto by pomyślał, że w górach to możliwe. Malutki kemping Paso sprzyja integracji. Wszyscy lepiej się poznajemy w mesie.
Kolejny dzień też nie jest krótki. Znów opuszczamy jeden kemping po drodze. Tym razem Grey. Później wcale nie żałujemy. To początek lub koniec trekkingu w wersji „W”. Teren pod namioty jest olbrzymi, a kuchnia malutka. Tego dnia zresztą spotykamy cztery pory roku, o których mówi większość wracających z trekkingu. To oczywistość, ale warto zaznaczyć, że bliżej lodowca pogoda jest inna. Warstwy odzieży zmieniamy wielokrotnie podczas marszu do Paine Grande.
Nie da się uciec od tego, że trafiliśmy na najbardziej popularną część trasy. W tym miejscu poruszamy się już trasą wersji „W”. Duże kempingi mieszczą mnóstwo turystów, a dodatkowo ten odcinek jest dwukierunkowy. „Hola” wypowiadamy dziesiątki razy dziennie, często nie otrzymując odpowiedzi. Czujemy się jakby z jesiennej ulewy w Bieszczadach ktoś przeniósł nas nad Morskie Oko w Tatrach latem. OK, nie pamiętamy już jak jest latem w Tatrach. O tej porze roku nie byliśmy tam kilkanaście lat… Jest dużo ludzi, ale można iść. Trudniej się tylko zatrzymywać… Rozumiesz?
Sytuację ratuje kemping Italiano, który odstrasza prostotą większość trekkersów. No i to zawsze kolejna firma w procesie rezerwacji. Razem z wszystkimi idziemy na punkty widokowe. Na drugim mamy panoramiczny widok skalistych ścian. Na pierwszym zatrzymujemy się na dłużej w drodze powrotnej. Wyjmujemy orzeszki i zahipnotyzowani jak na najlepszym filmie wpatrujemy się w spadające kawały lodowca i małe lawiny osuwające się po stromych ścianach. Chwilę wcześniej większa wypełniła śnieżną bryzą dużą część doliny, ale powtórki tego dnia się nie doczekamy. Do późnego wieczora z namiotu nasłuchujemy huku towarzyszącego pękaniu kawałów lodu.
Z Italiano prawie cały dzień idziemy wzdłuż turkusowego Jeziora Nordenskjöld. Nigdzie się nie śpieszymy, pogoda zaskakuje, bo bardziej przypomina polskie lato niż to w Patagonii. Topimy się w zbyt grubych spodniach, a czekolada w plecaku. Gosia w końcu wywala wszystko z plecaka i radośnie z dna wyciąga szorty. Dość płaska końcówka szlaku doprowadza nas z powrotem na kemping Central. Tutaj niektórzy dopiero rozkładają namioty, by zacząć przygodę. My tą wizytą zamykany pętlę.
Koniec
Nie spotkaliśmy pumy, w której istnieje nie wierzyliśmy w okolicach ruchliwych szlaków. Natura się jednak broni i duże zwierzę można zauważyć nawet w drodze na Torres. Widzieliśmy nagrania zarejestrowane w czasie naszego pobytu w parku. Trekking Torres del Paine to kompletna propozycja dla każdego. Choć w tej chwili może wyglądać jak maszynka do wyciskania dolarów z turystów to ograniczając się do własnego jedzenia, zabolą Cię tylko ceny noclegów. Sam park nie wygląda na zadeptany i poczujesz się tutaj naprawdę dobrze.
Szczególnie polecam trekking w wersji „O”. Idąc tą trasą poczujesz różnicę i radość, że warto było zainwestować pieniądze w przyjazd do Parku. Nawet w szczycie sezonu nie narzekaliśmy na nadmiar turystów w północnej części parku. Natomiast w południowej części byliśmy już tak zrelaksowani po kilkudniowym pobycie w górach, że duża ilość ludzi nie robiła na nas negatywnego wrażenia. Miejsce jest tak piękne i łatwo dostępne, że oczywistym jest, że ludzie chcą je zobaczyć.
Jeśli należysz do górskich outsider’ów to w okolicy znajdziesz mnóstwo tras „bez żywej duszy”. No, a w Torres del Paine w kwietniu podobno biletów nie sprawdzają, więc masz jeszcze czas. Przygotuj się jednak wtedy na bardziej wymagającą pogodę.
Wskazówki
- Jeśli do parku przyjeżdżasz w ramach urlopu, to konieczność rezerwacji nie będzie Ci bardzo przeszkadzać, a przez skomplikowany system rezerwacji przejdziesz w domu. Im wcześniej zaczniesz tym lepiej, ale podobno CONAF otwiera rezerwację dopiero na trzy miesiące wcześniej.
- Kempingi rezerwujesz w trzech firmach: CONAF, Fantástico Sur, Vértice Patagonia. Na stronach są mapki z czasami. Strażnicy parku pozwalają opuścić jeden kemping na trasie. Wtedy Twój dzień z 4-6 godzin wydłuży się do 10-11 godzin czasu z mapy.
- Nie mam dobrej rady na system rezerwacji. Przygotuj sobie trzy razy więcej czasu niż na zakup biletu lotniczego i z dwie karty płatnicze. Może być też konieczne konto PayPal.
- Posiłki w parku są bardzo drogie, ale też bardzo skromne energetycznie. Śniadanie za 17$ to musli, dwa tosty, jajecznica i kawa. No może z 20 litrowym plecakiem da się podziałać…
- Zabierz skromną apteczkę. U strażników widziałem nosze, ale z tabletek chyba nie mają nic… Nasza koleżanka dostała kilkudniowego zatrucia pokarmowego. Na żadnym z trzech kempingów nikt jej nie był w stanie pomóc. Na kilku własnych tabletkach wycofała się z parku przy wsparciu towarzyszki podróży.
- Na płatnych kempingach nie ma tabletek, ale o dziwo są papierowe ręczniki i papier toaletowy.
- Firmy mówią, że ciepły prysznic jest na każdym kempingu. Dla nas naprawdę dobry był tylko na kempingu Central. Na kempingach CONAF nie ma w ogóle prysznica.
- W większości miejsc da się zapłacić kartą w małych sklepikach, ale oferta jest skromna. Jest też bardzo droga. Większość cen z miasta trzeba pomnożyć razy 3-4.
- Zużyte (prawie) butle znajdziesz na kempingach Central, Serón i Cuernos. W razie potrzeby na jeden posiłek taka sztuka wystarczy.
Przypisy
* Lonely Planet
18 komentarzy
To taki wpis, że trzeba poświęcić mu trochę czasu. Ale warto. No i nie ma to jak kombinacja F11 + orzeszki 😛
W sensie za długi artykuł? Lubimy kraść Wasz czas;)
F11 gdybym przekonał do tego skrótu w przeglądarce więcej ludzi;)
F11 – on/off tryb pełnoekranowy
Nie ma moim zdaniem czegoś takiego jak „za długi tekst”. Są tylko takie, które wymagają więcej czasu na przeczytanie niż warto/chce się na nie poświęcić. Ten artykuł zdecydowanie do nich nie należy – miałem na myśli że tutaj nie warto się spieszyć, ani przy tekście, ani tym bardziej przy zdjęciach 😀
Cieszę się, że „to ten” artykuł 😉 Postaram się kraść czas dalej 😉
PIĘKNIE..
Nam też czasami odbierało słowa…
No bardzo mi się to wszystko podoba, ale najbardziej zdjęcia. Super, że dajecie inspirację by się ruszyć z domu, choć raczej na Patagonię na razie nie mam co liczyć 😉
Pozdrowienia od M.B.A.&A.
Super, że zdjęcia Ci się podobają. No, a jeśli chodzi o Patagonię, musisz ponegocjować 😉 Sposobów jest bardzo dużo.
Pozdrawiamy!
Czyli potwierdzacie, że historia z przepełnionymi toaletami jest prawdziwa? Też ją słyszeliśmy, ale wydawała mi się trochę podejrzana bo toalety są kopane daleko od źródeł wody. Chyba, że po takim przepełnieniu znalazł się jakiś geniusz, który poszedł nad strumień 😉
Potwierdzamy, że usłyszeliśmy taką wersję z dobrze poinformowanego źródła. Nie wiem jak doszło do infekcji, ale ponoć nie było wesoło.
Jeden geniusz by nie było wystarczył 😉
Widoki i zdjęcia robią wrażenie. Teraz bardziej rozumiem porównanie z El Chalten.
El Chaltén nazywają małym Torres del Paine. Choć to chyba że złośliwości. Dla mnie są równorzędne. No i w El Chaltén czeka na nas jeden z trekkingów;)
Jestem pewien, że tych widoków nie zapomnicie do końca życia, cieszę się, że dzięki waszym wysiłkom mogę choć z oddali na nie spojrzeć. Opisy tego co oglądacie świetnie się komponują z obrazami. Dziwnym trafem sporo z nich mogłoby być ozdobą nie jednej ściany. Wow. Powodzenia. Gosia musi uważać by nie „zamrozić” palca, chociaż może głaskanie dziewiczego lodowca to super przyjemność. 🙂
Na pewno jest wiele innych zdjęć z Torres del Paine na ścianę, ale my nasze na pewno wydrukujemy 😉 Nie zapomnimy, ale może wrócimy 😉
Bardzo dziękujemy za kibicowanie i dzielenie z nami tej podróży.
Nigdy nie sądziłam, że dziura w koszuli flanelowej aż tak może odmienić życie programisty 🙂
Gorace pozdrowienia. Trzymajcie się
Życie? Hmm… Zobaczymy 😉 Może jeszcze jednak znajdę dla siebie gdzieś miejce przy jakiejś iteracji.
My również serdecznie pozdrawiamy. Dzięki, że jesteś.
Na zdj. nr 26 widok niemal dokładnie jak pod Tre Cime Di Lavaredo w Dolomitach. Byłem, widziałem, więc szału już nie robi.
No dobra, ale 64 pozostałych widoków, to Wam już zazdroszczę😉
To dobrze, że w Europie będzie nam gdzie wspominać patagońskie krajobrazy. Mamy nadzieję ruszyć i tam dla porównania, choć Patagonia skradła nas na długo…
Dzięki, wpadaj częściej 😉