Wybory mają to do siebie, że jeśli decydujesz się na jedno, to nie możesz mieć drugiego. Zdecydowaliśmy, chyba słusznie, żeby w tym momencie naszej podróży, z powodu wcześniejszych problemów, nie przeciążyć się. Zmieniliśmy trasę. Nie da się ukryć, że czuliśmy żal. Pierwsze dni ponownego pedałowania to była jazda taktyczna. Potem odkrywaliśmy miejsca, o których wcześniej nic nie czytaliśmy, niczego od nich nie oczekiwaliśmy.

Żeby nie było nam żal opuszczać Boliwii, ostatniego dnia pobytu stoczyliśmy walkę z meszkami, zakończoną naszą porażką. Spuchły nam niektóre części ciała, a drapaliśmy się przez tydzień. Żeby nie było łatwo wjeżdżać do Argentyny, pierwszego dnia stoczyliśmy drugą przegraną walkę z meszkami. Spuchło to, co jeszcze nie było spuchnięte. Repelent z 40% DEET nie zadziałał.

Pozbywamy się wysokości zbliżając się do granicy z Argentyną i siedlisk krwiożerczych owadów
Pozbywamy się wysokości zbliżając się do granicy z Argentyną i siedlisk krwiożerczych owadów
Witaminy cieszą oczy i brzuchy
Witaminy cieszą oczy i brzuchy

Uczta

Mimo przegranych walk i utrzymującej się niepewności w związku z kontuzją, ostatnie dni w Boliwii wzdłuż Rio Bermejo będziemy pamiętać jako dni ucztowania. Ucztowania w sensie dosłownym i nasycania oczu soczystą zielenią, co było bardzo przyjemne po zjeździe z Altiplano. Stragany uginały się od owoców. Wydawaliśmy pieniądze, oczywiście nieduże, na świeżą rybę prosto z rzeki, awokado sprzedawane nie na sztuki, a w dużych siatkach. Pierwsze dni w Argentynie to także ucztowanie. Próbujemy asado, czyli grillowanego wszystkiego na sposób argentyński. Dowiadujemy się, że argentyńskie miasta prześcigają się w ulepszaniu przepisów na empanady. Menu z pozoru identyczne: empanada z mięsem, z szynką i serem itd., ale smaki jednak się różnią. Inny sposób krojenia mięsa do farszu, inne przyprawy, dodatki.

W Argentynie rowerzysta znajdzie białko bez problemów
W Argentynie rowerzysta znajdzie białko bez problemów
Kanapki na metry
Kanapki na metry

W końcu w Salcie przekonujemy się jak wygodnie znaleźć się na chwilę w dużym mieście. Nasz hostel był na uboczu, ale dzięki temu przypadkowo wpadliśmy na rząd restauracji serwujących lokalne specjały. Trafiły nam się pyszne dania z grilla, a tamtejsze kucharki przy swoich małych knajpkach chwaliły się dyplomami z corocznych konkursów na najlepsze empanady. Pojawiły się kawiarnie z prawdziwą kawą, które zaczęły nas przyciągać promocjami… kup kawę, a dostaniesz taniej dwa ciastka i sok… Oczywiście my, wiecznie głodni, zawsze się na to zgadzaliśmy i jak to bywa z promocjami, wyczyściły nasze portfele szybciej niż zakładaliśmy. Jednak oprócz pełnego brzucha zostanie wspomnienie odpoczynku na głównym placu miasta, leniwego gapienia się na wysokie palmy, obserwację spokojnego życia w centrum miasta.

Merienda na głównym placu w Salcie
Merienda na głównym placu w Salcie

Prawko na resoraka

Nasze dotychczasowe wrażenia z kilku dni jazdy głównymi drogami w Paragwaju czy Boliwii były bardzo dobre. Pamiętamy jak ludzie straszyli nas wielkimi ciężarówkami na Gran Chaco. Te ciężarówki zawsze nasz szanowały, a przy ich ogromnej ilości spotkaliśmy może dwóch kierowców, którzy mieli gorszy dzień.

Kręta droga w kierunku Salty, na której odważyliśmy się zsiąść z roweru, bo ruch się zmniejszył
Kręta droga w kierunku Salty, na której odważyliśmy się zsiąść z roweru, bo ruch się zmniejszył

Północ Argentyny zaskoczyła nas niezbyt pozytywnie ignorancją kierowców na głównych drogach. Stan ten sięga od krawędzi do krawędzi drogi, a rowerzystę traktuje się jak reklamówkę, którą można zwiać na pobocze. No i brak pobocza… mogłabym napisać, że się nie znam, ale skoro napotkani argetyńscy rowerzyści mówią, że w całej Ameryce Południowej są pobocza, a tutaj nie ma, to trochę przykro. Mieliśmy czasem wrażenie, że przeciętny kierowca jest mocno zdziwiony, że rowerzysta nie chce jechać obok drogi. Przecież jeśli jest tam przystrzyżona trawa, to można jechać rowerem. Zapewne nasuwa się pytanie po co jeździmy tymi głównymi drogami? Czasem po prostu nie ma lepszego wyboru z punktu A do B.

Ścieżka specjalnie dla rowerów
Ścieżka specjalnie dla rowerów

Koniec narzekania. Teraz muszę napisać, że Argentyna to pierwszy kraj na naszej liście, w którym zobaczyliśmy ścieżkę rowerową. No i oprócz wściekłych kierowców, którzy łaskawie zostawiali 10 cm między łokciem rowerzysty a własnym lusterkiem, byli też tacy, którzy nas z naprzeciwka pozdrawiali. A jak już się zatrzymywaliśmy w bardziej widokowych miejscach to zawsze był czas na życzliwą wymianę zdań, uściski, tradycyjne pocałunki w policzki i życzenia szczęśliwej drogi.

Zakręty

Przejechaliśmy dopiero około 500km dróg w Argentynie i już możemy przyznać, że mamy ochotę na więcej, pomimo tego, że czasem kierowcy psują nam humor. Nie wiemy czy Lonely Planet opisuje te drogi, ale jeśli ktoś wybiera się w region Salty rowerem, motocyklem czy samochodem, powinien to zapamiętać. Trasa między El Carmen a Saltą to czysta przyjemność. Droga jest asfaltowa, łagodnie wznosi się w górę, w gęstym lesie wije zakrętami, których końca nie widać, ale nie nużą, bo po drodze są trzy duże zbiorniki wodne. Warto jechać wolno, chłonąć zapach lasu, a im bliżej Salty tym częściej się rozglądać, bo tukany lubią to miejsce. Drugi widokowy odcinek zaczyna się za Saltą i ciągnie aż do Cafayate. Co kilka, kilkanaście kilometrów oczy cieszą kolorowe, skalne formy epickich rozmiarów.

Pobudzające wyobraźnię skalne formy - Garganta del Diablo
Pobudzające wyobraźnię skalne formy – Garganta del Diablo
Rozglądamy się z kolejnego wzniesienia szukając miejsca na nocleg
Rozglądamy się z kolejnego wzniesienia szukając miejsca na nocleg
...znaleźliśmy je w wyschniętym korycie rzeki u stóp tej góry
…znaleźliśmy je w wyschniętym korycie rzeki u stóp tej góry

Gaucho

Na odcinku drogi między Saltą i Cafayate mieliśmy więcej powodów do zatrzymania się niż piękne krajobrazy. W jednej z wiosek trafiliśmy na szalony pochód z figurą Nuestra Seniora de La Merced. Myśleliśmy, że wystarczy na jeden dzień tych atrakcji. W kolejnej wiosce chcieliśmy zatrzymać się na nocleg, ale zobaczyliśmy plakat z harmonogramem wielodniowych obchodów, których punkt kulminacyjny nadchodził tego wieczora i kolejnego dnia. Pielgrzymi z okolicy wędrowali do kaplicy świętego Rocha, a my przejechaliśmy kolejne 10 km i rozbiliśmy namiot obok domu jednej z rodzin, która intensywnie przygotowywała się do fiesty. Wieczorem dzięki życzliwości rodziny mogliśmy sobie przypomnieć jak przyjemnie i szybko można umyć garnek, gdy ma się dostęp do kranu z ciepłą wodą.

Pochód w szalonym tempie i szałowych kolorach
Pochód w szalonym tempie i szałowych kolorach

Od świtu przyglądaliśmy się, jak kobiety w tradycyjny sposób pieką empanady w piecu na zewnątrz domu. Setki empanad. Mężczyźni będą się nimi dzielić w czasie fiesty, bo nie bez powodu nazywani są „gaucho”. „Gaucho” to taki południowoamerykański kowboj. Cieszy się powszechnym szacunkiem, zawsze jest odważny i hojny. Postać ta jest od dawna obecna w kulturze.

Piec rozgrzewa się od rana, więc Filemon jest szczęśliwy
Piec rozgrzewa się od rana, więc Filemon jest szczęśliwy
Empanady czekają na swoją kolej
Empanady czekają na swoją kolej
Z pieca wyjeżdża kolejna rumiana blacha
Z pieca wyjeżdża kolejna rumiana blacha
Teraz trzeba wszystkie przenieść do pudełek i jak najmniej zjeść po drodze
Teraz trzeba wszystkie przenieść do pudełek i jak najmniej zjeść po drodze

Kiedy z pieca wyjmowane były kolejne blachy empanad, mężczyźni przygotowywali swoje konie, siodła, tradycyjne stroje. Wraz z kilkudziesięcioma innymi gauchos będą później uczestniczyć w uroczystym pochodzie.

Młody chłopak przygotowuje się do pochodu gauchos
Młody chłopak przygotowuje się do pochodu gauchos

W powszedni dzień, gdy w okolicy nie ma żadnej fiesty najbardziej widoczny jest dla nas Gauchito Gil. Patron gauchos, bohater czczony prawie jak święty, budzący skojarzenia z Robin Hoodem. Gdy zatrzymasz się przy jednej z argentyńskich dróg obok ozdobionej czerwonymi chorągwiami kapliczki, możesz zwrócić się do Gauchito Gila o pomoc w szczęśliwym przejeździe, dodaniu odwagi czy zdrowia.

Charakterystyczne czerwone chorągiewki przy kapliczce Gauchito Gila
Charakterystyczne czerwone chorągiewki przy kapliczce Gauchito Gila

Nie rozstrzygając czyj patron maczał w tym palce, mijamy kolejne winnice i w Cafayate nareszcie wjeżdżamy na słynną rutę 40!

Autor

Świetnie się czuje, gdy nie stoi w miejscu. Trekkingi i tułaczki z plecakiem nie są jej obce. Ostatnio chętniej wybiera rower, ale nadal bez gór nie ma dla niej udanego wyjazdu. Jej marzeniem jest bycie dobrym człowiekiem. Bycie lekarzem jest przywilejem, który ułatwia realizować marzenie.

18 komentarzy

  1. Świetne, świetne. Myślę ze po powrocie zaserwujecie nie tylko ucztę dla oczu ale i empanady – nie musza być z pieca na zewnątrz opalanego argentyńskim paliwem. Co do zmiany trasy – a może życie poza głównymi atrakcjami turystycznymi przedstawia wartość dodaną, inną, wartą poznania? Na wyschnięte koryta rzek jednak uważajcie. Nie wiemy co natura czyni 100 km dalej, a może jest ulewa? Szerokie dalszej drogi. Oczywiście czekamy na kolejne wpisy – okruchy tamtych miejsc i czasu, 🙂

    • Mamy nadzieję, że przywieziemy kilka przepisów. Mamy kilka takich smaków, bez których już nie chcemy wyobrażać sobie codzienności;)

      Z tym korytem to uważaliśmy. To była bardzo lokalna sezonowa rzeka i w tym miejscu byliśmy pewni, że jesteśmy bezpieczni. Będziemy uważać;)

  2. Najważniejsze to mierzyć siły na zamiary, a że przed Wami jeszcze wiele miesięcy podróży to możecie zmieniać plany 🙂
    Piękne zdjęcia pozwalają wyobrazic sobie jak tam macie. A że dużo zdjęć empanad to mi w brzuchu zaczęło burczeć …
    Czy na rucie (tak się odmienna słowo ruta?) 40 też jest taki wstrętny ruch, o jakim piszesz na poczatku?
    Tak jak przedmówca (przedkomentator) pisze – uważajcie z tymi noclegami w korytach wyschniętych rzek!

    • My bardzo polubiliśmy empanady, bo są na razie dość dostępne.
      Na rucie 40 jest ruch turystyczny, bardzo przyjemnie jedzie się rowerem. Powiedziałbym, że samochodów jest mało. Rowerzystów też;)
      Będziemy uważać;)

  3. Jak zwykle super się czyta i oczywiście ogląda :). Może ten DEET nie jest taki dobry jak nam wszystkim się wydaje. Też kiedyś zauważyliśmy, że muchy nic sobie z niego nie robią. Do tego skóra szczypie i plastik się rozpuszcza. Podobno na meszki pomaga posmarowanie się miętą, olejkiem waniliowym albo… cebulą 😉

    • Dziękujemy za dobre słowo! DEET nadal ze sobą wozimy, również jakieś inne paskudztwo. Będziemy pamiętać o cebuli. Zawsze jest pod ręką… w empanadach.

  4. Zieleni coraz mniej na zdjęciach… heh 😉 Ale przynajmniej tekst przystępny jak zwykle. A DEET to paskudztwo, ja nawet 15% nie dotykam, wystarczą mi dwa wdechy i zaczyna mnie boleć głowa. Ale jak widać zmutowane meszki z kosmosu nie mają tego problemu… Najlepsza jest bariera mechaniczna, choć jakoś nie wyobrażam sobie jazdy na rowerze pod moskitierą 😛

    • Gdy atakuje cały pluton meszek to nic dziwnego, że setki dobierają nam się do skóry. Potrafią atakować w upale, w dzień, w nocy, w cieniu, słońcu, zawsze. Odzież faktycznie pomaga… tylko jak szybko potrafisz się ubrać? Na szczęście od tamtej walki minęło już trochę czasu i taki zmasowany atak się nie powtórzył. Nie życzymy nikomu. Mamy obrzydliwe zdjęcia z obrzękami, ale nigdy ich nie ujawnimy 🙂

  5. Miło widzieć postępy Waszej podróży 🙂 …. ja w tak zwanym międzyczasie odwiedziłem Katowice. Czy to aby znana nazwa? 🙂

    • Myśleliśmy dziś o Ojcu, a tu hops – komentarz! Katowice przypominaliśmy sobie też niedawno… Fajnie tam w tych Katowicach? My zapamiętaliśmy je dobrze i chyba kiedyś wrócimy, ale jeszcze nie wiemy jaką drogą 🙂

  6. Aż się głodna zrobiłam… Już nie mogę się doczekać aż wrócicie i będziecie gotować te wszystkie frykasy :). Piękne zdjęcia jak zawsze. A macie jakieś zdjęcia tych tukanów? Spotykacie teraz jakieś inne zwierzaki?
    Dalej na południe ruta 40 wcale też nie była zatłoczona. Raczej tak pusta, że bałabym się o to, że jak wam się coś stanie to szybko pomoc nie nadejdzie… Oby żadna pomoc nie była potrzebna i obyście mogli się cieszyć obcowaniem prawie tylko z naturą 🙂

    • Nie wiem co będę gotować jak wrócę do kuchni gdzie mam wszystko co lubię, ale dziś po długim dniu jazdy rzuciliśmy się na świeże bułki z jon cocido i queso… Możliwe, że po powrocie będziemy jeść tylko kanapki… Nie, niemożliwe, Ty na pewno nas zainspirujesz do pichcenia.

      Tukany przelatujące nad głowami… to jest jeden z tych obrazkow, który zostanie tylko w glowie, a nie na zdjęciach. Wysoko latają i szybko zmieniają drzewa, na których przysiadają. No… szybciej niż mi zajmuje zatrzymanie roweru, wyciągnięcie aparatu i wymierzenie w tukana. Jeśli chodzi o inne zwierzaki to teraz głównie papugi, psy i koty.

      Obyś miała rację z tym natężeniem ruchu na Ruta40

  7. Wy w drodze do szczęścia a u nas w lesie wysypało zajączokami 🐇🐰. Dobrze tak ciekawie, powoli rozglądać się 🍀 Trzymamy kciuki za podróżników ,🍀

    • Dopóki jedziemy razem, mamy zdrowie i siły, to szczęście jedzie z nami;)
      Mamy nadzieję jeszcze dużo zobaczyć i się nauczyć, więc kciuki będą potrzebne. Przydają się szczególnie gdy po 80km zaczyna się solidny podjazd, a nogi już z waty…
      Serdecznie pozdrawiamy. U nas od wczoraj też zielono;)

  8. Ale macie timing, z tymi wszystkimi imprezami! i dobrze, najlepiej w takich okolicznościach próbować lokalnych specjalności:D
    szkoda braku tych poboczy…ale ściezki rowerowe raz na czas tez fajna sprawa- da się nimi trochę przejechać, czy tylko parę kilometrów w okolicy miast, a potem szuter, tak jak np. na Litwie?

    • Mało tych ścieżek rowerowych, ale na razie mieliśmy sporo asfaltu, więc nie było problemu. No chyba, że trzeba się mocować z ciężarówkami na krajowej drodze…
      Szuter to się zacznie… nie unikniemy 😉

Napisz komentarz