W paszporcie pojawiła się nowa pieczątka. Przepustka do poznania nowego kraju, ludzi i kultury. Procedury mogą czasem być uciążliwe, ale wyraźnie przypominają, że kraje jednego języka są jednak różne.
Odpoczęliśmy kilka dni i z Junín de Los Andes w Argentynie kierujemy się w stronę przejścia granicznego przy wulkanie Lanin. Odpoczynek chyba odniósł skutek, bo choć nogi ciągle zmęczone, rowery lżej wtoczyły się na drogę prowadzącą do granicy z Chile. Łagodnie zdobywamy wysokość mijając pierwsze drzewa araukarii. To drzewo iglaste z charakterystycznymi twardymi trójkątnymi liśćmi. Jak otwarte łuski oplatają gałęzie drzewa.
Na granicy znajduje się las drzew araukariowych. Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy to górujący nad wszystkim stożek wulkanu Lanin. Ta bryła towarzyszy nam z oddali od kilku dni, ale dopiero teraz jesteśmy naprawdę blisko. Z każdym kilometrem zbliżamy się do wiecznego strażnika tej drogi.


Przy kempingu nie wiemy za co się najpierw zabrać. Rozstawić namiot, ustawić statyw, czy może rozstawić kuchenkę na podwieczorek. Jest wcześnie, około 16. Ze szlaków dopiero schodzą wycieczki. Informacja turystyczna jest zamknięta, ale wszędzie jest dostępne otwarte WiFi. Powiesz, że po cholerę nam Wi-Fi w górach. Właśnie dociera do nas wzruszająca wiadomość od przyjaciół, którzy cieszą się jak tylko mogą nowi rodzice. My od czterech miesięcy w podróży. Oni przeżywają najważniejsze chwile w życiu. Bardzo ważne było ich na chwilę usłyszeć.

Lanin? Stoi nadal. Przed nim staje nasz statyw z aparatem, a na zielonej trawie rozkładamy namiot. Obok przegląd sprzętu robią narciarze, którzy jutro chcą ruszyć w kierunku szczytu. Tydzień spędzili w Chile, ale ciągle padało i dużo nie mogli zdziałać. Ciekawe, że są z Ushuaia i zaskoczyła ich specyfika pogody w Chile. My już się tyle nasłuchaliśmy. W Argentynie wieje, w Chile pada. Na jutro zapowiadają ładną pogodę, a potem zobaczymy.
Granica
Z tymi granicami w Ameryce Południowej to niby nic trudnego, ale zawsze jest jakieś małe zaskoczenie. Chile bardzo chroni swoją przyrodę i rolnictwo. Z tego względu do kraju nie wolno wwozić wielu produktów spożywczych. Cześć informacji podaje nawet, że nic nie może być otwarte. Jest z tego trochę nieporozumień, dodatkowych dokumentów i zabawy na granicy. Dając wszystkiemu spokój, zjadamy szybko nasze pyszne kanapki i wrzucamy torby na skaner. Możesz się zastanawiać czym zagraża przewiezienie jednej pomarańczy przez takiego turystę jak my. Podobno dzięki kontrolom chilijskie rolnictwo do dziś uniknęło chorób, które można spotkać po stronie argentyńskiej.


Zjeżdżamy w dół. Nie, my tak naprawdę nurkujemy w dół. Nachylenie nawierzchni jest tak duże, że nasze hamulce muszą się sporo napracować, a ręce mocno zaciskają się na klamkach. Przy drodze po prostu wybucha zieleń. Ostatni raz tak intensywną roślinność widzieliśmy przy Wodospadach Iguazú. Wszędzie spływa woda, ta którą przez większość czasu musieliśmy transportować ze sobą. Kilkaset metrów niżej zaczynają się zabudowania. Przy drodze jest mnóstwo kawiarni, campingów i domków letniskowych do wynajęcia. To pierwsze oznaki, że zbliżamy się do bardzo turystycznych regionów.
Ładnie i modnie
W Pucón sezon turystyczny jest prawie cały rok. Położone nad jeziorem miasto ma centrum żywcem wyjęte z austriackich kurortów narciarskich. Kawiarnie, restauracje, sklepy, wypożyczalnie sprzętu i biura turystyczne. Zimą miasto jest oblegane przez narciarzy, którzy szusują na górującym nad miastem wulkanie Villarica. W tej chwili zaczyna się powoli sezon na rower, rafting i piesze wycieczki na wulkan.


Ponad stożkiem Villarica cały czas unosi się delikatna mgiełka. To para wodna, która powstaje z topniejącego śniegu wpadającego do krateru czynnego wulkanu. Parę lat temu była nawet erupcja pyłu, ale w Pucón wielce tego nie odczuli. Całość poleciała do Argentyny. Ach te zachodnie wiatry…
O okolicy opowiada nam nasza gospodyni, przyszła autorka książki dla młodzieży. Mieszka z córkami w dużym rodzinnym domu, jakich wiele w okolicy. To nie tylko popularne miejsce na wakacje, ale także ulubiona lokalizacja dla bogatych mieszkańców Santiago, którzy chcą opuścić głośną stolicę. Carla sama dużo podróżuje i poleca nam trekkingi w Chile, a także opowiada gdzie jeżdżą jej rodacy. Po raz pierwszy słyszymy, że Chile jest drogie dla Chilijczyków i chętniej odwiedzają Kolumbię lub Peru. Nasze kieszenie dopiero miały poczuć chilijską Patagonię. Na razie dulce de leche zmieniło nazwę na manjar i podrożało z 3 do 7 zł.

Prywatna przyroda
Z dużego Pucón dojeżdżamy do niewielkiego Coñaripe. Deszczowa pogoda zatrzymuje nas na dwa dni odpoczynku i czasu spędzonego z tutejszą aktywistką na rzecz przyrody. Wieczorami w mieszkaniu zbierają się jej znajomi i wspólnie starają się ustalić strategię ochrony lasów deszczowych. Powstają materiały, plany edukacji i protestów w sprawie ochrony przyrody.
W Chile prawie wszystko jest sprzedane. Od prywatnych rąk uchroniły się tylko najwyższe góry. Publiczne jest też 20 metrów od brzegów rzek i jezior, ale i to może okazać się fikcją, kiedy najbliższe publiczne przejście jest za wiele kilometrów. Często widzimy jak posiadłości zabudowywane są do samych brzegów nie licząc się z tym, że ktoś może chcieć tamtędy przejść lub wysiąść z kajaka. To prawo własności już odczuwany w naszej podróży.



Chcesz zobaczyć wodospad? Jest kemping, który w ofercie ma na niego widok. Inny ma dostęp do plaży, a kolejny do rzeki. Myślałem, że w górach będzie trochę łatwiej, ale później w Cochamó przekonałem się, że płotu mogę się złapać rozkładając ręce na boki. Niby wszędzie dotychczas teren prywatny był mocno oznaczony, ale jeszcze nigdy nie było tak ciasno.
Carla walczy przeciwko bezmyślnemu wycinaniu lasów pod budowę i uprawę. Ludzie często wycinają las i budują domy bez pozwolenia. Później ewentualnie wolą zapłacić mandat. Później dowiadujemy się także, że lasy są przyczyną konfliktów między społecznością rdzennej ludności Mapuche, a producentami drogiego drewna. Ci pierwsi sprzedali duże tereny za małe pieniądze. Ci drudzy wycięli lasy pod uprawę drogich i łasych na wodę drzew kauczukowych. Tych pierwszych nazywa się terrorystami, a reszta Patagonii się oburza, że to tutaj są piękne regiony turystyczne i nikt z pasami dynamitu nie biega…


To są jedyne ekologiczne problemy tej części kraju. W okolicy powstają włoskie hydroelektrownie, których instalacje też nie pozostają bez wpływu na środowisko. W planach jest powiększenie tego typu infrastruktury. Powodem nie jest wysokie zużycie prądu w samej Patagonii. Na prąd bardzo łase są kopalnie na północy kraju, tysiące kilometrów stąd.

Nas zastanawia co wspólnego z dbaniem o środowisko mają tutejsze domu. Nawet nowe powstają bez solidnej izolacji, a pojedyncze szyby w rozsuwanych oknach nie chronią przed chłodem. Przypomnę, że jesteśmy w regionie, w którym lato trwa 2 miesiące. Łatwo oceniać inne rozwiązania architektoniczne kiedy samemu śpi się za dwoma zamkami błyskawicznymi i do tego na ziemi. Łatwo oceniać inne rozwiązania architektoniczne kiedy samemu śpi się za dwoma zamkami błyskawicznymi i do tego na ziemi.
Za siedmioma górami…
Kolejne dni mijają nam na poznawaniu kolejnych rzek i jezior. Zresztą jedziemy przez regiony, które właśnie nawet noszą nazwy Region Rzek, Region Jezior. Drogi oznaczone jako widokowe są opisane wieloma tablicami informacyjnymi. Przyznaję, że większość z tych miejscowości jest wizualizacją marzeń o domku z widokiem na jezioro i góry w spokojnym miejscu.


W takich krajobrazach jedzie się naprawdę przyjemnie. Chyba, że akurat zagryzamy zęby na kierownicy. Konstruktorzy dróg mieli fantazję i nie narazili się za bardzo naturze. Podjazdy są krótkie, ale czasem uda zaczynają płonąć zanim osiągamy kolejny z nich.
Przerwa nad jeziorem
Nie nudząc się ani chwili docieramy do Entre Lagos na umówione spotkanie. Dani czeka na nas od kilku dni i bardzo się cieszy, że docieramy w weekend. Pracuje w wydziale turystycznym regionu i częste delegacje w teren sprawiają, że moglibyśmy się rozminąć. Tym razem się jednak udało.
Praca w turystyce oraz zainteresowania Dani sprawiają, że spędzamy długie godziny na rozmowach, a czas mamy w całości wypełniony. Jeszcze tego samego wieczoru odwiedzamy członków lokalnego zespołu muzycznego La Mano Fajuka. Bardzo różnorodne brzmienia umilają nam czas na rozmowach o naszej podróży i Chile.
Nie zastanawiamy się co będziemy robić z dniem wolnym. Dani zabiera nas do samochodu i ruszamy zobaczyć jeden z wodospadów. Najciekawsza jest ścieżka, która prowadzi przez stary las. W środku jest chłodno i wilgotno. Przypomina się nam spacer w Białowieskim Parku Narodowym. W Chile występują lasy, których wiek szacuje się na 3600 lat. W międzyczasie zrobiło się jeszcze bardziej wilgotno, ponieważ z nieba obficie zaczęło lać. Grad też odbił się wielokrotnie od naszych kurtek.
W planie mamy jeszcze gorące źródła. Tym razem jednak, tylko oglądamy miejsca kąpieli, które wybudowano przy wejściu do parku Puyehue. Oglądamy też małą sadzawkę, którą wykopano obok rzeki. Woda jest równie gorąca jak w płatnych basenach. Takie niecki spotkamy jeszcze później w kilku miejscach. Magma jest tak blisko powierzchni, że wystarczy zatrzymać wodę, by ogrzać ją do przyjemnej temperatury.


Wyjeżdżając z parku patrzymy na jezioro, którego turkusowy kolor jest wynikiem erupcji wulkanu Puyehue-Cordón Caulle. Wulkany nie tylko zmieniają kolor jezior, ale też życie całych wiosek. Po erupcji pył związał się z deszczem tworząc na dachach grubą warstwę przypominającą beton. Domy się waliły, a ludzie porzucali miejsca zamieszkania. Chodzi o regiony Villa La Angostura i Bariloche, pył dotarł z wiatrem aż do Buenos Aires. Tak, znów oberwało się Argentynie.
Kontynuując naszą podróż w stronę doliny Cochamó, widzimy czasem po kilka wulkanów jednocześnie. A kolejne ośnieżone wierzchołki towarzyszą nam przez cały dzień. Wulkanów w Chile jest 3000, a 500 z nich uważa się za aktywne.

Potęga natury
Przed Cochamó zauważamy znaki informujące o drogach ewakuacyjnych w przypadku wystąpienia tsunami. Podczas naszego trekkingu w regionie Valle de Cochamó miały miejsce ćwiczenia z ewakuacji na wypadek tego kataklizmu. Mieszkańcy miast całego regionu musieli na sygnał zebrać się i ruszyć w góry. Sam trekking opiszemy w osobnym wpisie, a teraz może wróćmy do tych klęsk żywiołowych.


Chile ma wszystkie – tak powiedział nam z uśmiechem Pablo. Tutaj są powodzie, lawiny, wulkany, trzęsienia ziemi, tsunami i huraganowe wiatry. Todo (wszystko). Pada, wieje. O wulkanach i tsunami już tutaj czytałeś. O lawinach mieliśmy sobie przypomnieć jeszcze za jakiś czas.
Ruszając w góry mamy już za sobą kilka ciekawych spotkań i rozmów. Własne obserwacje mogliśmy zweryfikować w różnych domach. Wszystko wydarzyło się jakby szybciej niż w poprzednich krajach. Staramy się dużo notować, by za kilka miesięcy Patagonia nie zlała się w jedno zamglone wspomnienie. Choć dwa kraje łączy historia jednego rdzennego ludu, to po dwóch stronach łańcucha górskiego można zaobserwować spore różnice.
16 komentarzy
wow, prze pięknie !, niesamowite zdjęcia, i te kolory, widoki; Dzięki za relacje:)
Bardzo proszę;) Zapraszamy już niedługo na kolejne części. Jeśli komputer się nie zezłości to może się udać na dniach.
Bardzo interesujące, zostawiasz sporo miejsca na domysły. Ciśnie się na usta pytanie jedno po drugim. Zaraz – dlaczego ta myśl niedokończona, tamten opis zbyt krótki. Mam wrażenie, że na dłuższe eseje (książkę) trzeba poczekać na czas – po wyprawie. Niech tam – warto.
Chętnie się dowiem co poprawić. Czy za dużo wątków? Które myśli są niedokończone? Bardzo proszę o pomoc 😉
Ale zielono! odmiana krajobrazu aż bije po oczach. U nas wszystko szarzeje i chłodnieje, choć w tym roku i tak wybitnie późno… Miło popatrzeć jak na drugiej półkuli jest odwrotnie 🙂
Gdzie się nie obrócić to ludzie mówią, że „w tym roku jest inaczej / klimat się zmienia”. W Chile też wiosna przyszła znacznie później, że zawsze już jest mniej deszczowo, ładniej i ciepłej. Trudno ocenić nam na podstawie kilku dni.
Klimat zmienia się bardzo i co roku jest trochę inaczej. Jak ktoś lubi ciepło to nic tylko zmieniać półkule 😉
Aż się uśmiechnęłam, jak przeczytałam porównanie do Austrii….po pierwszych zdjęciach miałam dokładnie takie same skojarzenia 😉
A jak jeździ się na nartach na wulkanie? Tam są wyciągi czy skitour?
To zależy, na którym wulkanie. Na Lanin musisz sobie wnieść narty, albo wejść na skiturach (nie jestem pewny skali trudności, na pewno są potrzebne raki). Na Villarica jest ośrodek narciarski, są wyciągi, sezon jest długi. My jednak wrócimy na narty do Polski, albo do Austrii. Tutaj omijamy wypożyczalnie sprzętu.
Piękne widoki, piękne wulkany i piękne zachody słońca i Wy też kwitniecie. Wszystko piękne w tym Chile :). Nam nie było dane zobaczyć tych wszystkich wulkanów dlatego z zainteresowaniem śledzę Wasze zdjęcia i opisy.
Cieszymy się, że możemy pokazać trochę więcej. Czasem zastanawiamy się na ile udokumentowaliśmy ten przejazd. W końcu jedziemy 5 miesięcy i też widzieliśmy kilka wulkanów, tyle co z samochodu. Najważniejsze, że masz swój punkt odniesienia. To na pewno inaczej znać miejsce, o którym się czyta. Tym bardziej cieszy, że te opisy są nadal interesujące.
Dziękuję,że mogę towarzyszyć Wam w tej podróży. Koncert świetny. Szczęścia
Sprowadzimy La Mano Fayuka na Śląsk. Może to nasz nowy zawód, organizacja takich koncertów 😉
Myślę, że Rojek chętnie ich przyjmie na OFFa 🙂
Nie wiem, którym kanałem do niego napisać. Już jeden zespół proponowaliśmy na Twitterze, ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
Pięknie tam. Szczególnie, że jak wspomniał MichałG, u nas o takie żywe zielenie już trudno. Zastanawiam się ile czasu Wam upłynęło od kiedy łapaliście to WIFI w górach 🙂 czy to bardziej jak wczoraj czy jak rok temu? P.S. Podoba mi się nowy podpis 🙂
To jest bardzo trudne pytanie. Z jednej strony wiemy, że jesteśmy 5 miesięcy w podróży. Przypominają o tym pieczątki w paszportach, czy informacje z internetu. Nie jesteśmy w końcu odcięci od świata 😉 Z drugiej strony dokładnie pamiętamy pierwsze spotkanie w Paragwaju. Chyba bardziej niż pojęcie czasu istotne jest to co można z niego wycisnąć. Bo po intensywnym dniu mogę się popatrzeć na kuchenkę i ułożyć w głowie myśli w poprzedniego tygodnia. Chyba zamieszałem…
Dużo się wydarzyło, pod Laninem byliśmy już dawno 😉