Od kiedy zacząłem organizować trekkingowe wyjazdy na własną rękę, nie było miejsca na książkę w moim bagażu. Na początku miałem jeszcze jedną sztukę lektury “do autobusu”, ale zwykle wracałem z nieskończonym pierwszym rozdziałem. Te setki gramów zastępowały inne przedmioty, więc dlaczego w Himalajach miałoby to się zmienić?
To nie jest tak, że nie lubię czytać książek i chciałem się tym pochwalić, albo poinformować o swoim nawróceniu. Zawsze się dziwiłem i trochę zazdrościłem, gdy obowiązkową pozycję w bagażu zajmowała książka. Kiedy Ci ludzie korzystają z lektury? Przecież to tyle waży…
Wybierając się na dwumiesięczną samotną wyprawę po Norwegii zabrałem ze sobą jedynie przewodnik po tym kraju. Spodziewałem się braku dostępu do internetu w miejscach noclegu, więc wolałem wiedzieć co oznaczają dla mnie nazwy miejscowości następnego dnia. Czas w namiocie poświęcałem na jedzenie, 1-2 strony przewodnika, notatki, backup zdjęć i sms do domu. Później prawie natychmiast zapadałem w twardy sen. Rano jedzenie, toaleta i składanie obozowiska. I tak zawsze na każdym wyjeździe, dzień wypełniony podróżą od rana do wieczora.
Na wspólnych wyjazdach z Gosią było podobnie. Rzadko w naszych bagażach było coś czego nie zamierzaliśmy zabierać ze sobą na trek, nie zawsze miejsce odlotu i przylotu pokrywało się ze sobą. Podobnie jak w mojej Norwegii czas maksymalnie wypełniała podróż, zdjęcia, rozmowy ze spotkanymi ludźmi i znów zdjęcia. Czasami spędzaliśmy około godziny patrząc i fotografując zachód słońca. Na lekturę nie było szans.
Jeszcze przed wyjazdem z Polski zaskakiwało nas, że dzienne przejścia obliczane były czasami tylko na 3 godziny. Później znaleźliśmy opis jakiegoś blogera sugerujący, że w lodge’y koniecznie trzeba mieć coś do zabijania czasu. Fakt ten dwukrotnie podkreślony zapalił pomarańczową lampkę. Okazało się, że tam czas podróży płynie zupełnie inaczej. Książka stała się ważnym elementem ekwipunku i wróciła do łask.

Na szlaku wokół Everestu nie trzeba sobie przygotowywać posłania, gotować jedzenia lub szukać wody. Wchodzisz, siadasz, płacisz. Oczywiście można przejrzeć mapy, grać w karty, prowadzić długie dyskusje na różne tematy, ale przyda się również samemu zająć sobie czas. Internet płatny, telefon zjada prąd w kilka godzin, zostaje książka.
Na koniec będę mógł wreszcie wyjaśnić skąd tytuł i ten kilku akapitowy wstęp. Bardzo polecam czytnik e-booków. Za urządzeniem przemawia waga. Książka, po którą zwykle sięgam ma 350-400g (miękka okładka). Mój Kindle w dodatkowej okładce waży 255g. Jeśli dodatkowo zaznaczę, że w ciągu miesiąca udało mi się przeczytać 7 książek, poza innymi zajęciami, to mamy dyskwalifikację papierowej książki.
Nie warto się też obawiać prądożerności. Nasze czytniki Kindle (Classic i Paperwhite I) nie krzyczały często o prąd podczas 3 tygodniowego trekkingu. W zasadzie doładowaliśmy je raz z naszego jednego małego powerbanka 2200mAh. To wystarczyło na 3 tygodnie trekkingu, więc wynik wydaje się być bardzo dobry. Nareszcie wiem na jak długo starcza bateria w Kindle 😉
Wydaje się, że nie ma nic odkrywczego w zabraniu na wakacje książki, a obecnie czytnika e-book. Nie zawsze jest to jednak tak oczywiste ile wolnego czasu będziemy mieć podczas podróży. Pod Everestem życzę więc przepięknych widoków i udanej lektury.
—
Żeby wejść w klimat wyprawy na 8848 metrów, polecamy książkę „Wszystko za Everest”. Przed długą podróżą długą podróżą ciekawą opcją może być aplikacją Mapa Książek, która pomoże dobrać tytuły do miejsca wyjazdu.
2 komentarze
Zgadzam się, że zwykle w podróży nie ma czasu na czytanie. Pamiętam, że nam kindle (albo wcześniej jakieś polskie gazety) przydawały się przy stopowaniu. Wtedy jedna osoba czytała na głos, druga łapała stopa i w ten sposób czas leciał dużo szybciej, a i było o czym dyskutować :). Ogólnie im większa grupa, tym mniejsza szansa, że się będzie cokolwiek czytać 🙂
To prawda, jeśli jedzie się w grupie znajomych na wspólny wyjazd to kombinacji rozmów i tematów jest bardzo dużo. Inaczej może być jeśli jest do duża grupa z agencji turystycznej, wtedy tematy mogą się skończyć godzinę po obiedzie. Trzeba sobie rozważyć na co jest czas. Kindle waży tyle co jedna koszulka. Chyba, że koszulki bardziej potrzebujemy w towarzystwie 😉