W sobotę rano ewakuowano 3500 osób. Zarejestrowano średnio 230 wstrząsów na godzinę. Erupcja spowodowała powstanie 12km wysokości kolumny pyłu. Pył i pumeks pokrywa grubą warstwą tereny na wschód od kompleksu wulkanów Puyehue – Cordon Caulle. Zamknięte są przejścia graniczne, do mieszkańców Bariloche rząd Argentyny wysyła z pomocą wojsko. Zakłócony jest ruch nawet na odległych lotniskach w Urugwaju.

Takie informacje można było przeczytać na początku czerwca 2011 roku. Emisję pyłów przez kompleks wulkanów Puyehue – Cordon Caulle obserwowano jeszcze przez kilka miesięcy. Część mieszkańców zarówno po stronie Chile jak i Argentyny nie wróciła do swoich domów. Wiatr niósł pył i pumeks, które po opadach deszczu zmieniły się w cement. Waliły się dachy, jeziora zmieniły kolor. Do dziś po niektórych leśnych ścieżkach spaceruje się jak po betonowym chodniku. Jadąc odbudowywaną drogą przez przełęcz Cardenal Samoré zobaczysz popielate kikuty drzew i odradzające się lasy.

Poprzednia erupcja wystąpiła w maju 1960 i była poprzedzona najsilniejszym na świecie pod względem magnitudy zarejestrowanym trzęsieniem ziemi. Teraz ta strefa geotermiczna jest największą w południowych Andach. Po uświadomieniu sobie tych faktów mamy wielką ochotę wdrapać się na wulkan i spojrzeć mu głęboko w krater.

Nasz plan na trekking jest krótki, dwudniowy, podyktowany tym, że poruszamy się na rowerze i chcemy wrócić do tego miejsca, gdzie zostawiliśmy jednoślady. Plecakowicze mają szansę wydłużyć trawers, najważniejsze, żeby wcześniej zdobyć informacje o dostępności wody na szlaku. Sprawa wydaje się niezbyt skomplikowana, bo wulkan nie jest najwyższym w okolicy. Z oddali cel nie jest idealnym stożkiem, ale warto wiedzieć, że często aktywne wulkany mają bardziej spuchniętą podstawę, jakby nadymały się od tego, co dzieje się pod powierzchnią.

Widok na wulkan z campingu
Widok na wulkan z campingu

Na rowerach docieramy do podstawy wulkanu na pole namiotowe, z którego planujemy zacząć marsz. Obok jest restauracja, której właściciel oferuje przejażdżki konne i pobiera opłatę za wejście na szlak. Korzystanie z drewnianego schronu w połowie drogi na wierzchołek Puyehue też jest wliczone w cenę. Santiago pokazuje nam szczegółową mapę, opisuje trasę i odradza dzisiejsze wyjście w górę. Wysoko w powietrzu unosi się pył wulkaniczny wzniesiony przez silny wiatr. Kopuła szczytowa jest przymglona. Czytamy później w sieci, że drażniący pył spowodował pogorszenie zdrowia przewlekle chorych mieszkańców miast oddalonych nawet o kilkadziesiąt kilometrów. Rozbijamy namiot licząc na szybką zmianę pogody i poprawę widoczności. Kolejnego dnia jest lepiej, wiatr słabnie. Na tyłach restauracji zostawiamy rowery i zbędny balast. Santiago doradza, żebyśmy wzięli z dołu tyle wody ile będziemy potrzebować, więc pakujemy prawie 5 litrów na głowę uwzględniając jak jest ciepło i ile będziemy gotować przez 2 dni.

Ruszamy około 14. Trasa do schronu nie jest długa, ani trudna technicznie, ale stroma. Przewyższenie około 1000 metrów. Idziemy przez las, wydeptaną ścieżką, nie sposób się zgubić, a nawet gdybyśmy próbowali zniknąć w lesie, to nie jest to proste, bo jak w wielu miejscach w Chile, tu też są płoty kolczaste. Ostatnie pół godziny to spacer przez odradzający się po erupcji las, potem kilkadziesiąt metrów przez trawiasty teren, oświetlony przez popołudniowe słońce. Wiatr uspokoił się zupełnie. Jesteśmy sami. Cieszymy się absolutną ciszą, spacerujemy boso po trawie, brudzimy nogi białym pyłem, którym jest pokryta. W istocie mocno tutaj wiało w ostatnich dniach i stąd efekt. Kilkadziesiąt metrów od schroniska jest koryto strumienia, który czasem wysycha. Tym razem woda kapała jak z niedokręconego kranu, ale była. Napełniliśmy kilka dodatkowych butelek, żeby zostawić je w schronisku dla przyszłych odwiedzających. Słońce zachodzi szybko, co nas cieszy, bo łatwo zasnąć, a w planie mamy oglądanie wschodu słońca ze szczytu.

Schron pod wulkanem Puyehue
Schron pod wulkanem Puyehue

Wstajemy przed 6, dajemy sobie około 2 godzin na pokonanie 800 metrów przewyższenia. Bierzemy pod uwagę, że ścieżka prowadzącą do krateru może nie być zbyt wyraźna, zwłaszcza w nocy. W istocie pierwsze 15 minut idzie się bardzo wygodnie, a potem bardzo różnie. Momentami szlak zupełnie znika mimo, że staramy się patrzeć na wszystkie znaki i ślad GPS. Wulkaniczne skały osypują się. Przy kraterze jesteśmy punktualnie. Słońce wychyla się zza horyzontu i odkrywa kolory otaczających nas gór, ale do krateru nie zajrzy jeszcze długo. Z każdej strony otaczają nas wulkany. Przypominamy sobie znane wcześniej nazwy: Puntiagudo porównywany do Matterhornu (2493 m n.p.m., ostatnia erupcja 1850 r.), Lanín (3776 m n.p.m., ostatnia erupcja 540 A.C.), idealny stożek Osorno (2652 m n.p.m., ostatnia erupcja 1869 r.), mniej regularny Tronador ( 3491 m n.p.m., wygasły) itd.

Wschód słońca na szczycie Puyehue
Wschód słońca na szczycie Puyehue

Tylko dzięki ogrzewającym promieniom słońca wytrzymujemy dłużej nasilający się na szczycie wiatr i zabieramy się do schodzenia, a raczej zsuwania. Pierwszy raz naprawdę cieszymy się, że mamy wysokie buty. Mniejsza szansa na żwirowisko wewnątrz cholewki. W czasie schodzenia kłuje nas trochę żal, że nie możemy przejść trawersu do końca. Wiele trekkingów jeszcze będziemy odpuszczać. Jedni mają kompulsywna potrzebę kupowania t-shirtów, a ja po zejściu do schronu otwieram mapę i śledząc szlak wyobrażam sobie miejsca, w których mnie nie było, szukam miejsc, w których mogę być. Można było iść dalej do naturalnych gorących źródeł, można było zobaczyć z bliska zastygłą rzekę lawy… Zamiast tego mamy teraz pyszną kawę w naszym schronie i plany spokojnej rowerowej wycieczki, bo prognoza przewiduje słoneczne dni. Spędziliśmy na polanie kilka przyjemnych godzin i wracamy. Strome zejście nie przysparza nam dużego kłopotu. Wracamy szybko na spokojny camping, oprócz nas nocuje tu jeszcze jedna para. Zaczęliśmy dzień bardzo wcześnie, więc teraz mamy jeszcze dużo czasu, żeby się zorganizować przed wskoczeniem na rower kolejnego dnia. Chodzimy uśmiechnięci, bo polana pod szczytem jest jednym z najprzyjemniejszych miejsc, w których byliśmy.

Budzimy się z bólem kończyn. 1000 metrów w górę i 2000 w dół dają o sobie znać. Nogi nieprzyzwyczajone do stromych zejść buntują się. Ignorujemy ból. Dziś jedziemy na przełęcz Samora 1000 metrów w górę. Oby nachylenie jezdni było regularne. Oby jedzenie w Argentynie było tak dobre, jak zapamiętaliśmy.

Panorama i autoportret
Panorama i autoportret

Wskazówki

  • Szlak nie sprawi dużych trudności w szczycie sezonu przy dobrej pogodzie. Jeśli chcesz iść w nocy to przyda się doświadczenie. Jeśli w zimie, albo nawet po niedużych opadach śniegu to nie ruszaj bez raków, bo nie wyjdziesz wyżej niż do schroniska, jest zbyt stromo.
  • Trekking zaczyna się z campingu i restauracji El Caulle, do której dotrzesz asfaltową drogą numer 215
    W restauracji pytaj o Santiago, bo on dużo wie i chętnie rozmawia z turystami. Nie traktuj jednak jako pewnik, że go spotkasz i spytasz o dostępność wody i warunki na szlaku. Gdy zeszliśmy z góry restauracja była nieczynna, interesu pilnowała jedna osoba.
  • Będziesz musiał zapłacić 10000 peso chileno za wejście na wulkan z tej strony i korzystanie ze schroniska, niezależnie od liczby spędzonych w nim dni.
  • Schronisko jest samoobsługowe, jest w nim 16 drewnianych łóżek, koza, siekiera; gdyby zabrakło miejsca w środku, jest dużo przestrzeni pod namiot.
  • Trekking można kontynuować trawersując wulkan Puyehue i Cordón Caulle, ścieżka jest mało uczęszczana.
Autor

Świetnie się czuje, gdy nie stoi w miejscu. Trekkingi i tułaczki z plecakiem nie są jej obce. Ostatnio chętniej wybiera rower, ale nadal bez gór nie ma dla niej udanego wyjazdu. Jej marzeniem jest bycie dobrym człowiekiem. Bycie lekarzem jest przywilejem, który ułatwia realizować marzenie.

10 komentarzy

  1. Dziękuję, z przyjemnością poszłam z Wami i tym razem. Muzyka, widoki (zdjęcia) ..
    warto było. Mnie po tym trekingu nie bolą nogi . Trzymamy kciuki.

    • Nas już też nie bolą. Dobrze, że poszliśmy na ten wulkan, bo potem pojawiła się opcja na kolejny, ale my już nie musieliśmy. Mieliśmy już ładny w kolekcji 😉

  2. Fajnie się czytało i fajny autoportret-panorama. Nieźle urośliście 😛 Powodzenia dalej! 🙂

    • Ja już tu nie chcę rosnąć 😉 Ten świat jest dla mnie za mały. Właśnie w perspektywie mamy długą podróż autobusem i nie wiem w jakiej kategorii mnie tam smakują. Może „kajak” 😉

  3. Fajnie, skoro zeszliście na dół to znaczy, że buty wytrzymały – nie przegrzały się. Nawet się cieszę,że to was bolały nogi a nie mnie. Czy na pewno? każdy dzień zmusza nas do wyborów. Mam nadzieję, że lasy i życie biologiczne odrodzą się ponownie. Mikroorganizmy są proste ale niezmordowane w swym działaniu i na pewno powstanie gleba pozwalająca rozwinąć się najpierw małym roślinkom a potem większymi i większym.
    ps.
    sympatyczny, sielski obrazek przy schronie 🙂

    • W to, że natura sobie poradzi to nie wątpimy. Sama nabałaganiła to posprząta.
      Chile ma swoje problemy z ochroną przyrody, zresztą takie jak w każdym kraju. Jednak te lasy, przez które jest nam dane spacerować robią wrażenie. W Polsce już prawie takich nie ma, więc musimy ratować co jeszcze jest.

  4. Wulkan „od góry” wygląda obłędnie. Czasem muszę jednak przyznać, że nie mam racji powtarzając, że góry lepiej wyglądają od dołu. Dobrze, że czasami schodzicie z tych rowerów możemy potem oglądać takie ładne ujęcia wschodu słońca :).

    • Warto czasem trochę się zmęczyć i wyjść kawałek wyżej. Wtedy wschód czy zachód słońca jest piękną nagrodą. Sama wiesz 😉

      Ostatnio wydaje mi się, że coraz częściej schodzimy z rowerów. To też taki czas i takie okolice. W każdym razie środek transportu to powolny, ale jedyny, który może uratować Świat 😉

  5. Piękny wulkan! Skąd o nim wiedzieliście? Wlazłybyśmy drugi raz. Wschód słońca wygląda bosko. Czekamy na Was w Boliwii, pedałujcie szybciej. Pozdro600

    • Dowiedzieliśmy się od niej od dziewczyny w Entre Lagos jak przejeżdżaliśmy tam kilka miesięcy temu. Musiał poczekać, aż nam przyjdzie ochota.
      W Boliwii trudno jest pedałować szybko, ale robimy co możemy. Do zobaczenia 😉

Napisz komentarz