„Aaaaarequipa, Arequipa” „Cuuuusco, Cusco, Cusco” Z kolejnych stanowisk dworca autobusowego w Juliaca padają głośne okrzyki z nazwami miast. Jest przed 6 rano i pojawiliśmy się tutaj, by pojechać do jednego z ładniejszych miast Peru.
To już nasz drugi Dzień Blogera w podróży. Rok temu pisaliśmy z Argentyny, a teraz z Peru. Gdzie będziemy za rok? Jeszcze nie wiemy, ale nadal chcielibyśmy dzielić się z Wami na tej stronie obserwacjami z naszych podróży.
Kilka lat temu nie lubiłem wesel. Ślub rozumiem, ale wesele… Jak przetrwać kilkanaście godzin, gdy nie lubi się wódki i nie umie się tańczyć? Dwa dni stracone. Trzy lata temu to my postanowiliśmy zorganizować wesele. Coś musieliśmy poprawić, by zapamiętać je lepiej, a może nadać dodatkowe znaczenie.
Thor czekał na koniec wojny, żeby potwierdzić tezę, która nie dawała mu spokoju. Norweg w czasie gdy mieszkał na rajskich wyspach Polinezji zaczął się zastanawiać nad tym jak i kiedy zostały zasiedlone tak odległe punkty na oceanie. Twierdził, że osadnicy przybyli z Ameryki Południowej, a reszta świata naukowego starała się brutalnie obalić jego teorie.
Droga Śmierci jest znana wśród rowerzystów jako jeden z drobnych smaczków trasy przez Boliwię. Część podróżników decyduje się podjąć wyzwanie przejazdu, reszta odpuszcza temat. – Nie, wolę żyć – odpowiada nam na pytanie o trasę rowerzysta z Argentyny spotkany przed La Paz. Nie ma lepszego sposobu na poznanie tego miejsca, niż zmierzyć się z legendą.
Przyjeżdżając do Boliwii wiedzieliśmy, że w tym kraju ludzie umieją się bawić i świętować. Okazało się, że podczas jednego tygodnia możemy uczestniczyć w wielkiej ulicznej paradzie z tańcami, obchodach Bożego Ciała i Nowego Roku. Coś Ci nie pasuje w zestawieniu dwóch ostatnich wydarzeń? W Boliwii jest to możliwe.
Nie zdążyliśmy strzepnąć kurzu z kijków trekkingowych po powrocie z kilkudniowego trekkingu Huayna Potosí – Condoriri, a już zarysował się plan na kolejny. W centrum La Paz złapaliśmy połączenie z internetem i sprawdziliśmy prognozę pogody. Za kilka dni zapowiadali opad śniegu. W tym czasie wolelibyśmy już być pod dachem, a nie w górach. Uzupełniliśmy żywność i kolejnego poranka stawiliśmy się na jednym z przystanków dla mikrobusów.
Przeżuwamy świeżą bułkę w Casa de Ciclista u Christiana w La Paz. Otwieramy drzwi kolejnej parze rowerzystów. Mieliśmy pół godziny temu wyjść do miasta, ale nadal siedzimy na schodach, a oni podpierają ścianę, bo rozmowa zeszła na góry. No bo o czym można rozmawiać w mieście, wokół którego o każdej porze roku widać ośnieżone szczyty? Ona lubi długie biegi górskie, ale o tym dowiemy się później. Teraz opowiadają jak to było czekać na wschód słońca na szczycie Huayna Potosí. Ona ma spore doświadczenie w wysokich górach, on nie miał prawie żadnego przed wejściem na ten sześciotysięczny szczyt.
Zasuwają się drzwi wagonika kolejki linowej. W środku znajduje się tylko zapakowany rower i ja. Poprzedni zajmuje Gosia w podobnej konfiguracji. W każdej z tych małych klitek słychać po chwili okrzyk zachwytu. Nurkujemy w La Paz.
Trzy wulkany sięgające powyżej sześciu tysięcy metrów wpływają na rytm życia boliwijskiej wioski Sajama. Oczywiście tak jak w każdej innej wiosce na Altiplano kilka rodzin pilnuje stada lam i alpak. Jest szkoła, centrum zdrowia i sklepiki. W sklepikach wyjątkowo dużo słodyczy i zupek instant. Gdyby nie wulkany, nie przyjeżdżaliby turyści taplać się w wodach termalnych i patrzeć na gejzery. Gdyby nie wysokość pewnie nie byłoby tutaj górskich przewodników.